Przynajmniej tutaj nie dałem ciała i prawidłowo przewidziałem zwycięzcę męskiej rywalizacji w Londynie.
Novak Djokovic po raz 21-szy wygrał turniej Wielkiego Szlema. Po raz siódmy był to Wimbledon (ale wcale nie w Londynie zdobył tych wielkoszlemowych tytułów najwięcej – kto nie wierzy, niech sprawdzi).
W nagrodę w rankingu ATP Serb awansował na siódme miejsce. Z… trzeciego. Na tyle wycenili tę jego wielkoszlemową wygraną przyjaciele Putina z ATP. Zabrali mu 2000 pkt za Wimbledon zeszłoroczny, a nie przydzielili choćby jednego za tegoroczny. Genialne. I jakie sprawiedliwe! Najważniejsze, żeby nie krzywdzić „dyskryminowanych”. Groteska.
Ale dobrze mu tak. Chciał, to ma. Niech dalej gardłuje, razem z Nadalem zresztą, przeciw „krzywdzie” Rosjan wyrządzanej im przez Wimbledon.
Jako było już w tytule, Djokovic dobił do wielkoszlemowego „oczka”. Więcej wygranych szlemów, o jednego dokładnie, ma tylko Nadal. Najprawdopodobniej obaj nie poprawią już w tym roku swoich rekordów w tym zakresie. Serba, z powodu jego stosunku do COVID-a, nie wpuszczą na US Open, i nie tylko, Amerykanie, a Hiszpan może do Stanów nie przyjechać z powodów, nazwijmy je, zdrowotno-wytrzymałościowych. Gdyby jednak przyjechał, to myślę, że może mieć z odniesieniem w Nowym Jorku końcowego zwycięstwa kłopoty dużo większe niż w Paryżu (to akurat na pewno) czy w Melbourne.
Ostatnie zdanie o tytułowym bohaterze niniejszego tekstu. Ma chłop w tym roku wyjątkowego pecha. W zimie i na wiosnę szlaban od Australijczyków i Amerykanów, w lecie szlaban punktowy od ATP, a za chwilę pałeczkę od, pochylonych do ziemi nad tragedią rosyjskich tenisistów, urzędników tenisowej centrali, znów przejmą Jankesi. I, być może, dojdzie do tego, że przed ATP Finals Djoko wypadnie z 10-tki.
I to już będzie nie „oczko”, a wielkie oko! W zasadzie oczy. Wielkie Oczy! Oczy bardzo zdziwionego Djokovica. Choć, moim zdaniem i jak go lubię, zdziwiony aż tak bardzo być nie powinien.
Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!
