HareM HareM
121
BLOG

Skoczkowie wciąż dryfują

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 3
Polscy, bo inni skaczą. I to daleko

Mamy za sobą już trzy weekendy PŚ w skokach narciarskich. Trzy weekendy, przy czym każdy złożony z dwóch konkursów indywidualnych. Można już pierwsze poważne wnioski wyciągać.
Trzeba napisać tak. Coś w tym FIS-ie jednak, miejmy nadzieję na stałe, drgnęło. Choć z pochwałami i oklaskami oczywiście należy się wstrzymać, bo raz że to może być przypadkowe, a dwa, że nawet jeśli nie, to krótkotrwałe.
W każdym razie trzy rzeczy musiały się rzucić każdemu w oczy na pewno. Pierwsza. Konkursy, mimo początku sezonu, stały na, obiektywnie, naprawdę wysokim poziomie. Druga. Ludzie za to odpowiedzialni przestali szastać zmianą belek. Oczywiście nie jest tak, że nie zmieniają ich w ogóle, natomiast odeszli chyba wreszcie od, uskutecznianych nagminnie w poprzednim sezonie, bezczelnych prób reżyserowania zawodów poprzez ciągłą zmianę rzeczonych belek w trakcie jednej serii. To dokładnie miałem na myśli pisząc wyżej o namiastkach pozytywnych drgań w FIS. Trzecia rzecz, którą da się zauważyć nie musząc być żadnym fachowcem, jest już ściśle związana li tylko z naszymi skoczkami. Widać jak na dłoni, że polska reprezentacja wsiadła niestety w Kuusamo do pociągu, który jedzie w przeciwną stronę niż prawie cała reszta. Prawie cała, bo w naszym składzie siedzą jeszcze Kazachowie i Rumuni. I wygląda na to, że nasi, z uporem godnym lepszej sprawy, nie chcą z tego swojego pociągu wysiąść.
Jako że bliższa ciału koszula, to skupię się najpierw na wątku poruszonym w kilku ostatnich zdaniach. Nie można już pisać, że jest tak sobie. Jest bowiem bardzo słabo. Jeśli wcześniej można się było zasłaniać tym, że inauguracja miała miejsce w Ruce, która naszym „w ogóle nie leży”, mocnym przeziębieniem Kubackiego i temu podobnymi historiami, to teraz już nie ma żywcem na co zwalić. Zamieniliśmy dwóch najsłabszych skoczków konkursów w Skandynawii na zdecydowanie najlepszych aktualnie (tak mówili trenerzy bazowi) reprezentantów bezpośredniego zaplecza kadry A. I co? Wypadli o jeszcze trzy punkty gorzej. O trzy, bo tyle zdobył ich w jednym z konkursów w Lillehammer Kamil Stoch. A w ostatni weekend zastępujący jego i Zniszczoła Stękała z Kotem punktów nie zdobyli w ogóle. Co gorsza Kot skakał na poziomie, do jakiego przyzwyczaił nas przez ostatnie dwa sezony. Czyli KA-TA-STRO-FAL-NYM. A w studiu przed pierwszym z konkursów robili go czarnym koniem zawodów. Po nich jest czarną, ale co najwyżej owcą. Naszych dwóch liderów (co ciekawe to Żyła, a nie Kubacki, skacze aktualnie nieco lepiej), których wyniki wlały w sobotę, przynajmniej w moje serce, nieco optymizmu,  w niedzielę wróciło do bardzo wątłej dyspozycji z Lillehammer.
Muszę przyznać, że jako kibic sympatyzujący z Thurnbichlerem i jego sztabemi pokładający w nim spore nadzieje, jestem z każdym konkursem obecnego sezonu coraz bardziej w rozkroku. Austriak, po marazmie związanym z drugą połową kadencji Doleżala, tchnął w naszych skoczków w zeszłym roku nowego ducha. No przecież gdyby nie problemy rodzinne, to Dawid Kubacki byłby na pewno stanął na końcowym podium Pucharu Świata. W tej chwili nasi dwaj najlepsi z trudem, a zdarza się nawet, że szczęśliwie, wchodzą do rundy finałowej poszczególnych konkursów i lądują z reguły w trzeciej 10-tce. Pozostali, w tym Kamil, praktycznie nie tylko nie wchodzą, ale są od tego jak najdalsi. Oddelegowany (w celu zwiększenia kwoty na następny period) do Pucharu Kontynentalnego Zniszczoł przekonał się boleśnie w niedzielę, że to też nie musi być zadanie proste. To, czy na T4S pojedziemy w szóstkę czy tylko w piątkę rozstrzygnie się (pod warunkiem, że sztab zdecyduje się wysłać tam Zniszczoła, który jako jedyny ma szansę cokolwiek w tym względzie wywalczyć) w nadchodzący weekend w Ruce, a tam naszemu skoczkowi dwa tygodnie temu specjalnie, jak pamiętamy, nie szło. Nie wiem zresztą czy za najważniejszą w tej chwili sprawę warto uznawać kwotę startową, skoro średnio punktuje w konkursie dwóch Polaków. I to marnie. Wysyłać na Turniej szóstkę po to, żeby czterech albo pięciu nie wchodziło do rundy finałowej, a dwóch do konkursu? Nie wiem czy warta gra świeczki. Wydaje się, że pięciu polskich skoczków na Turnieju 4 Skoczni to w tej chwili i tak ponad stan. Jeśli nie chcemy, żeby robić tam za ogony. Jeśli natomiast celem głównym jest udział, to czemu nie? Ja sobie tak średnio śmiesznie żartuję, a tu się rzeczywiście nie ma się co śmiać. Konkurencja nam uciekła o milę i wyglądamy chwilowo jak pływacka reprezentacja Lesotho przy Amerykanach. To się oczywiście, jak to w skokach, szybko może zmienić ale, szczerze pisząc, nic na to aktualnie, i to w żaden sposób, nie wskazuje. Z reakcji Kubackiego, na przykład, wynika że jest jeszcze gorzej niż mówią suche wyniki. Co już trudno ogarnąć.
Teraz o innych. Zrobiło się jednak po konkursach w Niemczech znacznie ciekawiej. Kraft i jego rodacy złapali jakby lekką zadyszkę. Można by rzec nawet, że nie taką lekką. Trzymają za to niebywale wysoki poziom Niemcy. Już przedtem prezentowali się, zwłaszcza w porównaniu z poprzednią zimą, koncertowo, a w ten weekend wszystkich przerósł Geiger, który dotąd skakał zdecydowanie w cieniu Wellingera (głównie, ale nie tylko). Coraz lepszy jest Kobajaszi. Wraca powoli do dyspozycji sprzed roku Lanisek. Bardzo przyjemnie ogląda się Prevca. Ze świetnej strony pokazuje się Deschwanden. Budzi się Forfang. Nawet staruszek Ammann przeżywa trzeci orgazm. Tylko ci nasi…
Tak jak napisałem wyżej. Wytracił impet Kraft, co po Lillehammer wydawało się niemożliwe. Na pytanie czy to chwilowe, czy jednak stanowi fragment dłuższej całości, odpowie nam już Engelberg. Engelberg odpowie też w bardzo ważnej kwestii dotyczącej naszych reprezentantów. Jeśli tu, gdzie z reguły szło im jak z płatka, też będą skakać jak do tej pory, to może oznaczać stratę całego sezonu. A to może pociągnąć za sobą lawinę, niekoniecznie miłych dla polskich skoków, wydarzeń. Oby do nich nie doszło.
Zapobiec może im chyba tylko zdecydowana poprawa wyników. Ale na czym tu budować optymizm? W niedzielę nie zauważyłem ani jednego powodu do tego, bym go miał w sobie, w przedmiotowej materii, mieć.
A dzisiaj jeszcze Rudy został premierem…
Jak to mówią. Nieszczęścia chodzą parami. I wtedy ciężko się z nimi mierzyć.
Taka dość nieskomplikowana treściowo piosenka Zespołu Reprezentacyjnego mi się przypomniała. Refren miała jeszcze mniej skomplikowany. Zacytuję choć, z różnych względów, jedynie pierwszą połowę: „I nie poradzisz nic, Bracie mój, …………”
Że co? Że na koniec trochę zdryfowałem tematycznie? Nieprawda. Chcę być jedynie dobrze odrobione lekcje przed nadchodzącą zimą. Żeby się nie obudzić, jak nasi skoczkowie, z ręką w nocniku.

Jak człowiek wie czego się spodziewać, szczególnie w zimie, to łatwiej z opresji wychodzi.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport