Magdalena Fręch ograła dzisiaj w nocy Venus Williams. Jak dziecko. 6:2, 6:2.
Jeszcze jakieś 15-12 lat temu każdy normalny polski kibic tenisa, a za takiego uważam również siebie, byłby wniebowzięty i skakał z tej racji z radości pod sufit. Choć już wtedy, np. kiedy Agnieszka wygrywała z Amerykanką w Miami w roku 2012, spodziewaliśmy się takiego zwycięstwa. Notabene. Dzisiejsza mentorka Magdaleny Fręch ma bilans ze starszą Williams 4:8. Natomiast dla naszego aktualnego numeru 2 od kilku godzin ten bilans jest dodatni. To tak na marginesie i żeby było śmieszniej.
Dzisiaj, po obudzeniu się i przeczytaniu w komórce informacji o wygranej Fręch z Williams, naszło mnie w związku z tym parę myśli. I pomyślałem, że się podzielę. Tym bardziej, że cyklicznie to do mnie wraca i może nie spać nie daje, ale serdecznie dziwi. No to proszę.
Naprawdę nie mogę zrozumieć co kieruje takimi ludźmi jak Venus, Kasai czy Ammann. Bo to że dalej lubię skakać na nartach czy grać w tenisa, to rozumiem. I dalej to robię. OK. Są turnieje dla emerytów, są zawody weteranów. Są wreszcie imprezy niższego szczebla niż te najbardziej prestiżowe, gdzie można się pokazać bez udowadniania na siłę wszystkim dookoła tego, o czym i tak wszyscy wiedzą. I widzą. Tego mianowicie, że jest się już tylko cieniem samego siebie. Nie tylko z okresu świetności, ale również z okresu, kiedy się już do czołówki nie należało. I, po prostu, zwykłym, żeby nie rzec perfidnym, odcinaczem kuponów.
Wenus Williams zarobiła w życiu, tylko za grę w turniejach WTA, ponad 42,5 mln dolarów. Czy to nie powinien być powód, żeby przestać się już wygłupiać i wiecznie wymuszać na organizatorach dziką kartę, za otrzymaniem której nic nie idzie? Przepraszam. Idzie. Odebranie tej karty którejś z dobrze rokujących młodych tenisistek, dla których dobry wynik w takiej imprezie mógłby być odskocznia na całą karierę? I tak bite 6 lat, bo ostatnie poprzednie zwycięstwo 7-krotna zdobywczyni Wielkiego Szlema zanotowała w roku pańskim 2019.
Tym razem doszło jednak coś nowego. I to już nie jest śmieszne. Dwa dni przed meczem z Polką Venus, wspólnie ze Stearns zresztą, dokonały w Waszyngtonie, w biały dzień i na oczach tłumu, przestępstwa. Bo celowa przegrana młodszej Amerykanki tylko po to, żeby starszej znów podbiły w górę słupki (i nakręciły spiralę uniesień głupiutkich rodaków obu pań) to jest przestępstwo, uważam. Oczywiście nie w oczach włodarzy WTA, bo siostrom Williams, oprócz ich niewątpliwie wielkich zasług dla tenisa, nie takie rzeczy w przeszłości uchodziły. To znaczy to, co było u innych, słusznie zresztą, piętnowane i karane z całą surowością, w ich wypadku było, że zastosuję eufemizm, niezauważane. No i jest, jak jest.
Nikt mi nie powie, że jeżeli Magda Fręch rozbija Venus w puch, to ta sama Venus jest w stanie, w tym samym niemal czasie, wygrać z Peyton Stearns, która kiedy nie spotka się z Fręch, to rozkwasza ją jak jabłko o ścianę. Po prostu. Stearns się LITERALNIE PODŁOŻYŁA. Czego się w końcu nie robi, żeby poprawić w narodzie nastroje. Patriotyzm zwykły, prawda? A przy okazji podnieść morale legendy. Przynajmniej w oczach przeciętnego Amerykanina.
Najbardziej na tej zmowie skorzystała nasza Magda. Ze Stearns by przegrała, a tak jest już w III rundzie prestiżowego i w miarę wysoko punktowanego turnieju. Przesunęło ją to live rankingu WTA z powrotem na 24 miejsce. Zaraz przed Ostapenko. Żeby awansować wyżej musiałaby dojść w Waszyngtonie aż do finału. Tymczasem już w ćwierćfinale czeka Rybakina, z którą Polka jeszcze nigdy w życiu nie wygrała. Za to przegrała dwukrotnie. Przy czym w tym drugim spotkaniu naprawdę po meczu wyjątkowo zaciętym. Co nie zmienia faktu, ze zdecydowana, jeśli nie stuprocentową, faworytką będzie dzisiaj wieczór Rosjanka.
Ciesząc się (no bo dlaczego nie, w końcu amerykańskie wewnętrzne szwindle to nie jej wina) z dojścia Polki do ćwierćfinału turnieju, należy cieszyć się również, i to nie mniej, z jej postawy fair-play w meczu z Williams. Jakże różnej od postawy panny Stearns. Pytanie: kto więcej zarobił? Fręch za zwycięstwo czy Stearns za porażkę?
Inne tematy w dziale Sport