BICO BICO
85
BLOG

PRAWDZIWI ZNAWCY - FACHOWCY RAPORTUJĄ!

BICO BICO Kultura Obserwuj notkę 0

25 CZERWCA

Nasze z Włodkiem podsumowanie 1,5 roku min.Nowackiej w MEN z ostatniego "Przeglądu"! ???? Niżej skany tegoż tekstu ????

Półtora roku ministry Nowackiej

   „Wolicie lecieć samolotem z doświadczoną załogą o konserwatywnych poglądach czy samolotem z załogą pełną rewolucyjnego zapału, świeżo po kursie pilotażu?”

                                   Teng Siao Ping w czasie rewolucji kulturalnej w ChRL

   Właśnie minęło półtora roku pełnienia przez Barbarę Nowacką funkcji ministry edukacji. Tak się składa, że niecałe 2 miesiące po jej nominacji na to stanowisko – 5 lutego 2024 – opublikowano na łamach „Przeglądu” mój (MŻ-Z) tekst „Zejdźmy na ziemię” z ostrzeżeniami przed różnymi zagrożeniami czyhającymi przed MEN w nowym politycznym rozdaniu [ https://www.tygodnikprzeglad.pl/zejdzmy-na-ziemie/ ] . Niestety z perspektywy dnia dzisiejszego jest to czymś w rodzaju „kroniki zapowie- dzianej katastrofy”. Jak na przysłowiową wiszącą na ścianie w pierwszym akcie sztuki strzelbę, która musi wystrzelić w akcie ostatnim, zwróciłam wówczas uwagę na fundamentalny problem nowego MEN. Otóż nikt z jego 6-osobowego kierownictwa(w tym 4 posłów!) od swojej(!) matury nie pracował dłużej w zwykłej szkole. Owszem niektórzy mieli kontakt z edukacją w samorządach, ale od strony samorządu właśnie, inni z edukacją dzieci niepełnosprawnych. Byłoby to znakomite uzupełnienie doświadczeń i umiejętności tego kierownictwa, ale właśnie uzupełnienie, gdyby ktoś w MEN, a najlepiej minister, miał z systemem powszechnej edukacji doświadczenia zawodowe. Tymczasem min. Nowacka od swojej matury całych 12 lat studiowała by w końcu zdobyć tytuł inżyniera w PJATK, którą od powstania 30 lat temu niepodzielnie rządzi jej ojciec. Wyłącznie też na tej uczelni, w roli kanclerza, przebiegała cała jej zawodowa kariera i takież ma ministra zawodowe doświadczenie. Dostała do kierowania system edukacji z ponad milionem pracowników, nie licząc ok. 5 milionów dzieci i młodzieży, posiadającej rodziców, dziadków itd., więc odpowiednio skomplikowany. Na dodatek, w przeciwieństwie do innych resortów, gdzie pomiędzy ministrem a jego podwładnymi są struktury typu służb, Sztabu Generalnego czy NFZ ze swoimi szefami, więc min. Siemoniak nie zajmuje się np. instrukcjami użycia kajdanek przez policję, sikawek przez strażaków etc., min.Kosiniak-Kamysz nie wnika w szczegóły instrukcji kroku defiladowego, a min.Leszczyna nie instruuje podległych lekarzy czy i kiedy mają ordynować antybiotyki i jakie. W edukacji pomiędzy jej pracownikami a ministrem nie ma nic.

 Nie wiem jakimi drogami chodziło koalicyjne myślenie, ale wyraźnie przy obsadzie resortów kryterium kwalifikacji i dotychczasowego doświadczenia zawodowego gdzieś wyparowało. Z jednej strony w resorcie edukacji znalazła się posłanka J.Mucha z doktoratem z … ekonomiki służby zdrowia czy posłanka K.Lubnauer – adiunkt na Wydziale Matematyki UŁ, na pewno lepiej przygotowana do pracy w resorcie nauki od magistra Wieczorka czy specjalisty od produkcji mleka w proszku dr Kulaska. Z drugiej strony np. min.

1

polityki społecznej A. Dziemianowicz-Bąk obroniła doktorat poświęcony

edukacji, kilka lat też pracowała w Instytucie Badań Edukacyjnych, a min.zdrowia I.Leszczyna jest z zawodu … metodyczką nauczania języka polskiego, więc obie miały zdecydowanie lepsze przygotowanie do pracy w MEN od min. Nowackiej. No i ta strzelba braku kwalifikacji i doświadczenia kierownictwa MEN w zarządzanym obszarze wypaliła w ciągu minionego 1,5 roku nie raz. Można powiedzieć, że minister i jego zastępcy mogą sobie dobrać fachowych doradców i współpracowników. Jest tylko mały problem – musieliby wiedzieć, kto takim godnym zaufania fachowcem jest.

   Praktycznie od ministerialnej nominacji min. Nowacka przejawiała

dwutorową aktywność. Pierwszy nurt dotyczył działalności w MEN, a drugi – jednego z dwojga (obok S. Nitrasa) najbliższych politycznych partnerów i doradców Rafała Trzaskowskiego w jego przygotowaniach do kolejnyc wyborów na prezydenta RP(Campus etc.). My się skoncentrujemy na pierwszym nurcie – aktywności w MEN, choć oba zgodnie wiodły do wyborczej klęski 1 czerwca b.r. Warto się przyjrzeć, jaka droga do niej w edukacji doprowadziła.

     Zacznijmy od pracowników oświaty. Jest ich ponad milion, a na dodatek mają rodziny. To ogromne środowisko, któremu rządy PiS i min. Czarnek osobiście nieźle dopiekły. W związku z czym to środowisko dosyć masowo poparło partie koalicji 15 października. Zaczęło się wspaniale – Donald Tusk przed wyborami obiecał 30% podwyżki, którą rzeczywiście nauczyciele od początku 2024 roku otrzymali. Wymieniono też kuratorów, pozbywając się m.in. kuratorów-symboli czarnkowej opresji, chociaż było też sporo oczekiwań zmiany roli kuratoriów. Na tym się jednak skończyło, mimo szybko zbliżających się wyborów prezydenckich. Przed wyborami 2023 obiecano nauczycielom załatwienie wielu spraw, niektóre wymagały po prostu znacznych środków. Były jednak i takie, które środków nie wymagały żadnych tylko woli załatwienia, a w środowisku edukacyjnym, szczególnie wśród mocno kontestujących działania PiS w edukacji, miały status symboli. Najbardziej symboliczna sprawą była kwestia likwidacji wprowadzonych przez min. Czarnka tzw. godzin dostępności, zwanych też godzinami czarnkowymi. Było to systemowe marnowanie czasu wszystkich nauczycieli bez żadnego pożytku ani dla uczniów ani dla rodziców. Godziny te mają się świetnie do dziś – już po czerwcowej wyborczej klęsce MEN ogłosił pomysł ich likwidacji w ramach deregulacji. Drugim takim symbolem była osoba wieloletniego dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, mianowanego ponad 10 lat temu jeszcze przez min. Kluzik, Smolika. Wsławił się niekompetencją, niechęcią do doskonalenia pracy swojej instytucji, medialnym oskarżaniem bez dowodów i na niejako na zapas o wszystkie wpadki i kompromitacje egzaminacyjne nauczycieli i dyrektorów szkół, specyficzną usłużnością wobec kolejnych pisowskich ministrów oraz swoistym słuchem na ich potrzeby manipulowania stopniem trudności egzaminów pod kątem kolejnych

2

wyborów, ogłaszania reformatorskich sukcesów itd. Już po utworzeniu rządu

Donalda Tuska „Tygodnik Powszechny” opisał aferę z mobbingowaniem

współpracowników CKE w zespole polonistycznym. Nauczyciele rozumieli, że niebezpiecznie było dyrektora Smolika odwołać przed końcem maja (matury), ale on trwał jeszcze w sierpniu i został odwołany w wyniku społecznego nacisku, protestów itd. Pracownikiem CKE jednak pozostał! A przecież „Kto szybko daje – 2 razy daje!” . Co więcej – wcześniej MEN realizowało sztandarową obietnicę „odchudzenia” podstaw programowych. Komu powierzono podstawowe czynności (zapewne nie za darmo!) - zgodnie z oficjalnym komunikatem „fachowcom z CKE” czyli dokładnie tym, którzy mieli swój wielki udział … w rozdęciu owych podstaw.

      Inne kwestie zawarte w obietnicach przed wyborami parlamentarnymi i zgłaszane przez związki zawodowe (m. in. bardzo obecnej koalicji życzliwy

 ZNP!) w rodzaju uzależnienia płac nauczycielskich od średniej płacy czy płacenia za godziny przepracowane podczas wycieczek z noclegiem „załatwiano” znaną od lat klasyczną metodą spychotechniki. Powoływano komisje czy zespoły, które niewiele robiły albo gotowe projekty odsyłano do komisji sejmowych na wieczne leżakowanie. Niektóre odżywały w obietnicach tuż przed I turą wyborów prezydenckich albo i pomiędzy turami, by potem nagle zniknąć. Nawet, jak już wspomniano, bardzo życzliwy rządzącej koalicji ZNP musiał 10 czerwca – tuż po wyborach – zagrozić akcją protestacyjną – tyle się tych komisji i obietnic zebrało. Jednocześnie inflacja zdążyła skonsumować skutki ubiegłorocznej podwyżki i płace początkujących nauczycieli znowu zaczęły się ocierać o płacę minimalną. W tej sytuacji trudno się dziwić, że wielu pracowników oświaty i ich rodzin, głosujących w październiku 2023 na koalicję, w wyborach prezydenckich, o ile nie zagłosowali na Karola Nawrockiego, to zostało w domu. Były zresztą i inne powody - związane z kwestiami godnościowymi - które ich do takiej decyzji mogły popchnąć. Co prawda ministry, zwłaszcza Nowacka i Lubnauer, po wielekroć powtarzały frazy o prestiżu nauczycieli i szacunku dla nich i ich pracy, potrzebie obdarzania pedagogów autonomią itd., ale niestety czyny stały w sprzeczności z tymi deklaracjami. Zaczęło się od podeptania, na dodatek ustawowej, nauczycielskiej autonomii niekonsultowanymi ze środowiskiem, niedopracowanymi, wprowadzonymi na chybcika byle spełnić obietnicę premiera w 100 dni, regulacjami dotyczącymi prac domowych. Później nie było lepiej. Ministra z ukontentowaniem zamieniła się w Króla Maciusia I (bohatera powieści Janusza Korczaka, który chciał dobrze, ale, że był dzieckiem, nie bardzo umiał to „dobrze” zrealizować) i poświęcała masę cennego czasu na jeżdżenie po różnych młodzieżowo-dziecięcych sejmikach by poznać uczniowskie spojrzenie na edukację. Co oczywiście w rozsądnych rozmiarach nie jest złe – warto wiedzieć jak pewna grupa uczniowskich aktywistów widzi szkołę z jej problemami. Te są jednak na ogół bardziej skomplikowane niż skłonne jest dostrzec uczniowskie oko. Tymczasem min. Nowacka podnosiła zasłyszane uczniowskie pomysły do rangi ministerialnej, budząc pewną konsternację nie tylko wśród nauczycieli. Tak jak wrzucony w

samym środku kampanii wyborczej koncept, by wybrani uczniowie brali udział w elekcji dyrektorów placówek jako pełnoprawni członkowie komisji konkursowych. W podobnym stylu były pomysły tworzenia licznych stanowisk „rzeczników praw ucznia” gdzie się da i sporo innych.

    No i tu przechodzimy do kolejnej ważnej sprawy zasygnalizowanej na początku. Brak doświadczeń zawodowych na danym polu to też ogromny kłopot z doborem kompetentnych współpracowników i doradców. Min. Nowacka lubuje się w towarzystwie i współpracy różnych internetowych guru, celebrytów, influencerów, miłośników różnych prawd objawionych swojego i cudzego autorstwa, których łączy jedna rzecz – ich pomysły przyniosły im być może dochody dzięki różnym internetowym zbiórkom, ale … nie ma śladów empirycznych ich skuteczności, szczególnie na szerszą skalę. Ministra została zapytana, jako gość, przez prof. Romana Lepperta w trakcie prowadzonego przezeń dla szerokiego audytorium online seminarium „Akademickie Zacisze”, dlaczego nie konsultowała koncepcji swoich reform polskiej edukacji choćby z Komitetem Nauk Pedagogicznych PAN. Ministra Nowacka (skądinąd wnuczka … b. prezesa PAN) rezolutnie odparła, że ze związkiem policjantów też nie konsultowała. To mniej więcej tak jakby minister zdrowia w cywilizowanym kraju otoczył się znachorami i szarlatanami oraz innymi „cudotwórcami” i stanowczo odrzucił, mniej lub bardziej kulturalnie, skorzystanie z dorobku nauk medycznych. Panowanie nad językiem nie było najmocniejszą stroną ministry - skutecznie zrażała do siebie i swojego rządu nieprzemyślanymi wypowiedziami. Komunikując redukcję lektur zrobiła np. z nietuzinkowych, żyjących polskich autorów „niejakiego Dukaja” i „niejakiego Rymkiewicza”. No i wreszcie fatalny lapsus językowy o „polskich nazistach”, co to mieli obóz w Auschwitz zbudować, wypowiedziany na uroczystościach 80-lecia wyzwolenia tego obozu. Przejęzyczenie każdemu może się zdarzyć nawet w takich okolicznościach, gorzej z reakcją ministry i jej otoczenia oraz ich próbami wybrnięcia z tej sytuacji…

    Min. Nowacka, zgodnie zresztą z przedwyborczymi obietnicami koalicji, wzięła się do reformowania polskiej edukacji. Ponieważ zrezygnowała z wsparcia akademickiej pedagogiki (przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie można do niej mieć), co szalenie czytelnie zdaniem o związkach policjantów wyjaśniła, fachowego wsparcia, poszukała w 2 podległych sobie, co ważne, resortowych instytucjach - Instytucie Badań Edukacyjnych i Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. W przypadku CKE oznacza to całkiem realne zagrożenie, że polski system edukacyjny będzie w jeszcze większym stopniu dodatkiem do systemu egzaminacyjnego, zamiast system egzaminacyjny być dodatkiem do systemu edukacji. W przypadku IBE jest jeszcze gorzej. Instytucji tej zafundowano nowego dyrektora – Jakubowskiego, o którego wręcz przysłowiowej nieudolności w roli zastępcy min. Kluzik już kiedyś na łamach „Przeglądu” wspominaliśmy, więc się nie będziemy powtarzać. Jego biznespartnera w różnych przedsięwzięciach Gajderowicza (skądinąd

4

specjalistę od … badań rynkowych z WNE UW!) mianowano wicedyrektorem.

Obaj zyskali status głównego koordynatora reformatorskich działań oraz jego zastępcy. Jest tylko jeden problem – obaj panowie, a i sam IBE, jak nazwa wskazuje, są, nie będziemy oceniać ich fachowości w tym zakresie, od badania edukacji i różnych zjawisk w niej występujących. Badanie oznacza, że stwierdzamy istnienie bądź nieistnienie pewnych zjawisk, ich natężenie, zmienność i korelacje. Ważne jest tu umiejętne stosowanie statystyki, tworzenie ankiet itp. itd. Nie daje to jednak żadnej wiedzy o realnych procesach w systemie i przyczynach, a tym bardziej sposobach wspierania, zjawisk pozytywnych i minimalizacji występowania zjawisk negatywnych. Mniej więcej tak samo, jak bardzo nawet kompetentnie i precyzyjnie przeprowadzone analizy krwi, moczu, śliny, kału, etc. chorego nie dają analitykom, którzy je przeprowadzili, podstaw do diagnozy, a tym bardziej określania niezbędnej terapii. Od tego jest lekarz, który z wyników tych badań korzysta, często zlecając dodatkowe. No i pierwsze owoce pracy reformatorskiej pojawiły się już jesienią. Nawet szalenie przychylna koalicji GW skwitowała je tekstem pod szalenie wymownym tytułem „2 kółka za 3 miliony”. Był to projekt tzw. pożądanego profilu absolwenta – elementy tego profilu podzielono na grupy, a grupy estetycznie rozmieszczono w dwóch kółkach. Kolejne wersje poprawiały kolorystykę i estetykę, ale merytorycznie niewiele się już zmieniały. Projekt ignorował fakt, że dzieci i młodzież to grupy zróżnicowane, a i społeczeństwo do różnych celów potrzebuje różnych absolwentów. Całkowicie też abstrahował od rzeczy kluczowej – posiadanych i przewidywanych zasobów na tle niezbędnych do osiągania profilowych celów. Jak ktoś ładnie podsumował, było to rozpoczynanie budowy domu od dymu z komina. Wraz z postępem reformatorskich prac widać, że główne postacie reformy, której wyznaczono niespotykanie krótkie terminy na przygotowanie (został zaledwie rok!), nie rozumieją uczenia i uczenia się. Wydaje im się, że nauczyciele i szkoły robią to co robią z niedoinformowania i braku odpowiednich poleceń. Sama zaś praca nauczyciela przypomina instalowanie kolejnych aplikacji w komórce. Wystarczy więc zadekretować szkolną rzeczywistość drobiazgowymi ministerialnymi instrukcjami i zalać informacjami o pożądanym działaniu, by wszystko się odmieniło na lepsze. To tak nie działa, choć jest dość popularnym złudzeniem. Paręnaście lat temu, dzięki Instytutowi Badań nad Gospodarką Rynkową dr Szomburga jedno z nas (WZ) napisało do dziś aktualny, a może bardziej, tekst na ten temat [ https://ppg.ibngr.pl/.../dlaczego-szkola-dziala-tak-jak... ]. W funkcjonowaniu instytucji liczą się prawie wyłącznie zasoby, potencjały i mechanizmy, a nie świadomość pracowników.

      Wreszcie pole, na którym min. Nowacka szczególnie przyczyniła się do klęski w wyborach prezydenckich. Przyczyniła się nie tyle zniechęcając elektorat własny, jak w przypadku pracowników oświaty, co mobilizując wyborców strony przeciwnej. Nie wiemy też czy robiła to z nieświadomej

5

skutków nadgorliwości czy też by przed kolejnymi wyborczymi próbami zdecydowanie powiększyć osobistą(!) rozpoznawalność wśród twardego elektoratu swojej ideowej „bańki” nawet kosztem, jak się wydawało, pewnego, wyniku Rafała Trzaskowskiego. Były to 2-3 projekty, które dotykały kwestii światopoglądowych – ograniczenie lekcji religii i roli ocen z niej oraz edukacja zdrowotna, forsowane na siłę bez oglądania się na wyborczą taktykę. Religia w szkole nie jest dobra ani dla szkoły ani dla religii. Uważa tak również wiele osób wierzących, uważała tak i to przy wprowadzaniu religii do szkół deklarowała np. wierząca jak najbardziej Anna Radziwiłł. Co nie znaczy, że wyrzucanie jej na gwałt w atmosferze wojny religijnej jest dobrym pomysłem. Wiążą się z tym sprawy ludzkie, choćby pracownicze. Rykoszetem dostają też nauczyciele etyki czy przedstawiciele innych wyznań. To kilkanaście tysięcy ludzi, którzy z dnia na dzień tracą pracę. Na dodatek, dzięki specyfice swojego przedmiotu (choćby otwarte możliwości i czas do dyskutowania różnych zagadnień), wielu tych nauczycieli ma z uczniami bardzo dobre relacje, umie do nich docierać. Karol Nawrocki zyskał kilkanaście tysięcy aktywnych, świadomych zwolenników, a wielu katolickich wyborców – potwierdzenie tezy o religijnej opresji jakich chce dla nich druga strona, o ile zapomnieli „opiłowywanie katolików” Nitrasa. Myślę, że cierpliwe dogadywanie się wydaje się lepszą drogą. Bo Kościół ma swoje problemy – np. brak katechetów w wielkich miastach. Jako dyrektor stołecznego Batorego miałam (MŻ-Z) w latach 2002-2006 tylko po jednej lekcji religii w każdej klasie. Czego oczywiście w wojennych warunkach „Kto kogo?” nie da się osiągnąć. Podobnie projekt wyłączenia oceny z religii/etyki ze średniej ocen, który dziś czyni w szkołach wielkie zamieszanie. Jak wiadomo zarządził włączanie religii do średniej Giertych, ale „skonsumowała” po wyborach 2007, niczego nie zmieniając, min. Hall. Jedyną jednak realną wartością, jaką to ma dla ucznia i to SP, jest fakt, że od średniej uzależnione jest otrzymywanie świadectwa z wyróżnieniem (tzw. paska), które jest punktowane w rekrutacji. Gdyby, co ma inne jeszcze pozytywne strony, usunąć „pasek” z kryteriów rekrutacyjnych, to, bez wymieniania słowa „religia”, wartość szóstki z tego przedmiotu spadłaby do zera czy prawie. Wreszcie edukacja zdrowotna – przedmiot jako obowiązkowy bardzo w szkole potrzebny, choć nie jest pewne, czy samo proste dotarcie do ludzi wyłącznie(!) z pewną informacją przy dzisiejszych środkach komunikacji jest możliwe, jak w XIX wieku, wyłącznie w postaci obowiązkowych szkolnych lekcji i informacji parafialnych po mszy. Wychowanie zdrowotne, jako przedmiot służący zmianie i przewartościowa- niu postaw i podejść do ważnych elementów życia, jest przedmiotem, szcze-gólnie jako obowiązkowy, trudnym dla nauczyciela. To nie jest wiedza o rzekach Afryki wg podstawy programowej! Można łatwo np. wyobrazić sobie podrzucane z zewnątrz uczniom do szkoły kłopotliwe problemy i pytania. Nauczyciel powinien być w stanie pewnie i z łatwością na nie od razu odpowiadać. To wszystko powoduje, że wprowadzenie tego przedmiotu

6

trzeba przygotować – muszą być podręczniki, materiały, jakieś wsparcie internetowe i, przede wszystkim, bardzo dobrze przygotowani, zaangażowani nauczyciele, a nie ludzie, którym jeden podpis ministra „dał uprawnienia”. Takich nauczycieli jest mało, a dobrze(!) przygotowanych do poprowadzenia całego(!) kursu chyba wcale nie ma. Tymczasem w chwili ogłoszenia przez MEN o wejściu tego przedmiotu do szkół od września b.r. jako obowiązkowego była tylko podstawa programowa, nawet niezła. Podstawa jednak, choćby najpiękniejsza i najmądrzejsza, sama nie uczy. Tymczasem cykl wydawniczy znośnych(!) zaledwie podręczników to około roku, a reszta? Przypominamy, że gdy w PRL w roku 1987 chciano zbliżony przedmiot wprowadzić, był już gotowy niezły podręcznik Sokoluka i Trawińskiej, a i tak skończyło się jak się skończyło … Mimo, że wtedy doprowadzaliśmy Magdzie Rulskiej do „Sztandaru Młodych” byłe uczennice różnych szkół w cywilizowanym świecie, żeby opowiadały jak to u nich wyglądało. Więc chyba lepiej dla tego potrzebnego przedmiotu, że nie wszedł nieprzygotowany do szkół jako obowiązkowy w gorącej wyborczej atmosferze,która mogłaby go „zabić” już na dłuższy czas.

      Za to ta progresywna ponoć ekipa w MEN nie potrafiła wykorzystywać, do demonstrowania w sposób pozytywny własnych poglądów okazji, jakie jej opatrzność zsyłała, ani z powodzeniem realizować swoich własnych dobrych pomysłów. Takie 3 wymowne przykłady, choć było ich więcej. Oto dobry los zrządził, że na początku kwietnia po raz pierwszy od 76 lat najstarszą licealną olimpiadę – matematyczną – wygrała dziewczyna. No nic tylko bić w dzwony, uczcić, zwyciężczynię uhonorować. A tu cisza – na zakończenie olimpiady do Białegostoku nikt z MEN nie przyjechał, a sama sucha informacja o zakończeniu olimpiady i wynikach pojawiła się 7 tygodni po fakcie na stronie MEN już w trakcie wyborów prezydenckich. Tymczasem na różnych religijnych minikonkursikach wysocy urzędnicy MEN włącznie z kierownictwem promowali się systematycznie, a informacje o tym pojawiały się na stronie MEN omal z dnia na dzień. Los był przewrotny i postanowił jeszcze bardziej pozytywną progresywność MEN przetestować. Oto dokładnie w tym samym czasie we Wrocławiu w Olimpiadzie Lingwistyki Matematycznej wygrała osoba niebinarna. Przy czym sama olimpiada kultywuje tradycję Milo – osoby niebinarnej, która najpierw z wielkimi sukcesami w tej olimpiadzie startowała, a później ją współorganizowała. Reakcja MEN – dokładnie taka jak w przypadku Olimpiady Matematycznej czyli zerowa…

      Ktoś ministrze Nowackiej podsunął, a może sama wymyśliła, wspaniały a relatywnie niezbyt drogi pomysł. Miała co roku wręczać nauczycielom, których uczniowie odnosili największe sukcesy, w tym szczególnie między-narodowe, związane z rozwojem ich zainteresowań 300 nagród „Pasjonaci” po 8 tys. zł (nie jest to przesadnie dużo – 20 lat temu prezydent niezbyt zamożnej Ostrołęki wręczał za podobne rzeczy nagrody i po 10 tys.zł.).

7

Nauczycieli ze znaczącymi międzynarodowymi sukcesami jest w Polsce co najmniej kilkudziesięciu i przybywają nowi. Nic tylko wręczać, a sukcesy uczniów nauczyciela promowałyby i ministrę i jej resort i polską edukację. No a później na stronie MEN mogliśmy przeczytać, że jakiś „wicek” z MEN wręczył ją, oczywiście w swoim okręgu wyborczym, jakiejś znakomitości na skalę powiatową w przygotowaniu do konkursów bodaj fryzjerskich, chyba wojewódzkich. O nagrodach za międzynarodowe sukcesy głucha cisza ...

      Wszystko wskazuje na to, że min. Nowacka odejdzie z MEN od sierpnia, jak planowała, ale bynajmniej nie tam gdzie planowała, czyli do kancelarii prezydenta RP. I wszystko to zawdzięcza samej sobie, ale nie tylko ona będzie ponosić konsekwencje przegranych wyborów …

Małgorzata Żuber-Zielicz Włodzimierz Zielicz

PS. Pal licho wszystkich tych tusków, giertychów i bodnarów, dziś liczy się tylko to, że MIŁOSZ podczas startu rakiety, miał miejsce przy oknie!PRAWDZIWI 


BICO
O mnie BICO

Interesuję sie działalnością polskiego wymiaru sprawiedliwości, szczególnie władzą sądowniczą, a także orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura