Mariusz A. Roman Mariusz A. Roman
1305
BLOG

„Żeby nie było śladów” – zawód po filmie

Mariusz A. Roman Mariusz A. Roman Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

Poszedłem przedwczoraj do kina z Synem Karolem oraz kilkoma znajomymi na film o którym ostatnio głośno pt. „Żeby nie było śladów” i nie kusząc się na napisanie recenzji pragnę przekazać jedynie kilka uwag.

Najbardziej ogólnie to wbrew pozorom i wielu zwiastunom, nie jest to ani film o tragedii z 1983, kiedy to w maju tamtego roku śmiertelnie pobito na komisariacie MO śp. Grzegorza Przemyka, ani tym bardziej film mający wyjaśnić tamte zajście. Nie jest to także film jednoznaczny w swojej ocenie, nie przeżyłem na nim podobnych wzruszeń jak na filmach, które kręci Mel Gibson... Gdyby film został nakręcony w 1988 powiedziałbym dobry, ale teraz?

image

Całkiem dobrze film opisuje siermiężną rzeczywistość PRL, ale już realia totalitarnego systemu nie do końca, prześlizgując się po tematach natury politycznej. Nie ma w nim przekazu dramaturgii z tamtego okresu, pierwszych dni po zawieszeniu obowiązywania w Polsce: stanu wojennego, do tego miejscami ta ocena bywa bardzo dwuznaczna.

„Komuchy”, w tym: prokuratorzy lub funkcjonariusze MO, ale i Ojciec głównego bohatera (były wojskowy) są i dobre i złe... tworzą jakąś bańkę i oszukają się wzajemnie, aby zapewnić sobie dobre samopoczucie. W zasadzie wielu z nich twierdzi, że trzeba było skazać ZOMO-wców, bo przecież w każdej policji czy milicji zdarzają się sadyści... i byłoby po sprawie. Do tego ci źli przedstawiani są karykaturalnie, głupio i po prostu czasami śmiesznie.

W filmie nie wspomniano o niesławnej roli jaką odegrał w tym dramacie Jerzy Urban. Pojechano za to, chyba najbardziej po Kiszczaku (słusznie poniekąd), ale przecież teraz jak go już nie ma - to pewnie można... Przedstawiono go jako skostniałego aparatczyka, jego i jeszcze może dwóch, trzech wysokiej rangi funkcjonariuszy MO, inni to kunktatorzy... wykonujący ślepo rozkazy. Ale w gruncie rzeczy, to chyba im się to nie podoba... co ukazują, sprytne zbliżenia kamery na ich zatroskane twarze.

image

Oczywiście kilkukrotnie doklejono nieudolnie wstawki: współcześnie poprawne politycznie, a wszystko miesza się w jakimś sosie z wieloma wątkami, które nie wiadomo po co wprowadza reżyser, skoro nawet nie próbuje ich wyjaśnić? Do tego zapowiedź, że prawda pomieszana jest z fikcją... I skoro nawet ja, który dobrze pamiętam tamte wydarzenia miałem problem z oddzieleniem prawdy od fikcji, to wielu może uznać za fikcję dowolną sytuację... wielu, zwłaszcza młodych może nawet próbować usprawiedliwić tamten system.

Ponadto, taki sobie przykład: w rzeczywistości ofiary feralnego dnia spożywały wcześniej wino u „Fukiera” na Starym Mieście, w filmie pito odrobinę, ale w mieszkaniu pełnym „opozycjonistów” bezładnie przemieszczającym się po mieszkaniu Barbary Sadowskiej. Po co było to zmieniać, nie wiem? I jeszcze komentarz mojego Syna na koniec seansu: że nic się więcej nie dowiedział o śp. Grzegorzu Przemyku... gdyż w zasadzie cała fabuła rozgrywała się wokół fikcyjnej postaci Jurka Popiela (główny świadek zbrodni), który nie wiadomo czy w ogóle istniał... i kim był naprawdę? O tych, którzy faktycznie świętowali napisanie pisemnej matury z Grzegorzem Przemykiem przed Jego zatrzymaniem i śmiertelnym pobiciem, także niczego się nie dowiedzieliśmy z filmu.

Jedno w tym filmie zanotowałem jako bardzo wymowne: Więckiewicz odtwórca roli Kiszczaka a wcześniej Wałęsy spina jakby symboliczną klamrą te dwie postacie. Ale to pewnie, nie był zamierzony zabieg... tylko przypadek. Ale dla wtajemniczonych, jednak bardzo wymowny. Pod koniec w filmie pojawia się wiele dłużyzn nic nie wnoszących, przez co film trwa blisko 2,5 godziny. Reżyser chyba myślał głównie o przyciągnięcie na seans tych, którzy i tak pewnie nie obejrzą tego filmu. Jednym słowem, jak dla mnie: zawód. Spodziewałem się więcej.

Wizualizacja, m.in. foto: Łukasz Bąk, („GN”), „Żeby nie było śladów”, reżyseria Jan P. Matuszyński, Polska 2021. Polecam także recenzję Edwarda Kabiesza opublikowaną w ostatnim „Gościu Niedzielnym”, patrz tutaj.

mariuszroman.gdy@gmail.com  Mariusz A. Roman (ps. "Powstaniec" i „Hubal”), urodzony w 1969 roku - gdynianin w drugim pokoleniu, mgr politologii, specjalizujący się w samorządzie terytorialnym, ukończył również studia podyplomowe na kierunku zarządzania i przedsiębiorczości. Przywiązany do tradycyjnych wartości katolickich, od 1984 prowadził działalność niepodległościową, a od 1991 roku znany jest ze swojejdziałalności na Kresach. W latach 80-tych tworzy w podziemiu struktury gdyńskiej Federacji Młodzieży Walczącej. Początkowo w składzie redakcji gdańskiego pisma FMW - „Monit”, następnie wydawał „Antymantykę” - pismo regionu Pomorze Wschodnie, oraz inicjował wydawanie pism: „Wolni” w Wejherowie, "Strzelec" w Chojnicach i „Piłsudczyk” w Gdańsku, a także szeregu pism szkolnych. Od 1987 r. działał w strukturach Polskiej Partii Niepodległościowej i wydawał pismo młodzieżowe „Szaniec”, inicjował wydawanie pisma „Solidarność i Niepodległość” wychodzącego na Wybrzeżu w latach 1989 - 1991. W maju i sierpniu 1988 roku czynnie wspomagał protest robotniczy na Wybrzeżu. Wielokrotnie represjonowany za działalność polityczną przez organa władzy komunistycznej. W latach 1993-2002 redaktor naczelny „Prawicy Polskiej”, pisma redagowanego przez środowiska prawicowe Kaszub i Pomorza. Z czasem wokół „PP” powstało środowisko polityczne. Był pierwszym korespondentem „Naszego Dziennika” na Wybrzeżu. Współpracował z kilkoma ogólnokrajowymi tygodnikami prawicowymi, prasą polonijną oraz lokalną. Obecnie pisuje do kilku prawicowych portali internetowych. W latach 1998-2006 radny Rady Miasta Gdyni. Przez trzy lata był w gdyńskim samorządzie, przewodniczącym komisji ds. Rodziny. Jest m.in. współautorem programu pomocy rodzinie oraz nowatorskiego projektu: „Bilet rodzinny elementem integrującym rodzinę wielodzietną w Gdyni”. Z jego inicjatywy powstał raport o stanie rodziny w Gdyni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura