Jestem z rocznika 52, więc szczęśliwie ominęły mnie lata stalinizmu i dość powszechnego wtedy łamania ludzkich kręgosłupów. Precyzyjnie mówiąc : ominęło to moją pamięć. Wiedzę o tym czerpie raczej z książek i filmów ( scena z Wajdy o zamachu na władzę realizowaną za pomocą śledzika- znakomita). Łamanie kręgosłupów nie odeszło jednak tak jak Stalin . Ono nadal trwało i to już niestety pamiętam. Szczególnie nasiliło się po pewnym grudniowym dniu. Zawsze to mną wstrząsało i napawało obrzydzeniem , nie wobec ludzi zmuszanych do „samokrytyki” ale do ludzi zmuszających.
Myślałem że to mamy za sobą, że żyjemy w czasach wolności, że człowiek inteligentny ( niezależnie od tego czy ma poglądy zbliżone do moich czy całkiem różne) może je głosić otwarcie i bez strachu.
Oczywiście każdy musi się liczyć z krytyką ( czasem nawet niezwykle ostrą) a nawet z hejtem. Szczególnie wtedy gdy decyduje się głosić swoje poglądy na mediach społecznościowych.
Tutaj przechodzę już do postaci Pana Jedlińskiego który onegdaj odszedł z radia, ponieważ nie mógł, biedny, znieść strasznej PIS-owskiej cenzury.
I oto mamy klasykę stalinizmu w wydaniu LGBT.
1. Wypowiedż Jedlińskiego ( całkiem rozsądna wg mnie)
2. Ideologiczny hejt
3. samokrytyka Jedlińskiego
4. odcięcie się jego kolegów ( oświadczenie redaktorów Manna, Chojnackiego, Jeton itd.)
5. ostateczne rozwiązanie czyli wy…olenie Jedlińskiego.
W sumie , kwintesencja stalinizmu, klasyka głupoty i podłości w wydaniu czystym i niezakłóconym żadnymi wtrętami.
Ze względu na moją pamięć i doświadczenia, nawet trochę mi żal takich ludzi jak Mann czy Chojnacki. Ale z drugiej strony, nawet nie jestem pewien że Oni czują się winni . Obawiam się ze nic już do nich nie dociera.