Zaskakujące są działania władz polskich dotyczące jedynego w polskiej armii samolotu TU 154M, o numerze bocznym 102. Oto kiedy we wrześniu 2010 roku Tupolew powrócił z remontu w Samarze, po sześciotygodniowej zwłoce, mogliśmy usłyszeć z ust szefa MON B. Klicha zapewnienia:
„Rząd planuje dalsze wykorzystywanie maszyny do transportu polskich VIP-ów. Powtórzę, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby polskie VIP-y korzystały w dalszym ciągu z Tu-154 po jego modernizacji, ponieważ jest to dobry, nowoczesny samolot, po modernizacji jeden z nowocześniejszych w Europie”.
Rozumiem, że taka była potrzeba chwili, pojednanie kwitło miłością pierwszą, niewinną. Należało więc głosić wszem i wobec niezawodność tego modelu, podkreślać jego nowoczesne wyposażenie, fantastyczny wręcz lifting, dokonany przez speców z Samary, a wszystkich wątpiących w niezawodność samolotu, odsądzać od czci i wiary, prychając pogardliwie. I ja to rozumiem, strach ma wielkie oczy, tym większe, kiedy strach ma wygląd czekisty z makarowem w dłoni i bywa bardziej przekonywający, niż niejeden sondaż. Trudno bowiem wyobrazić sobie, aby członkowie rządu tak solennie zapewniający, że TU 154 M o numerze bocznym 101 był niezawodną maszyną, najlepszą na świecie, w której żadna usterka nie mogła mieć miejsca, bo i ręce nie byle jakie ją remontowały, naraz mieli uznać, że TU 154 M nr 102 jest kupą złomu. Poza tym szanowni podatnicy wyłożyli z kieszeni na ten remont całe 70 milionów złotych, by samolot mógł nadal służyć VIPom. Dziwnym trafem jednak żaden VIP na pokład TU 154 M nr 102 nie chciał wejść, co jest rażącym naruszeniem dobrosąsiedzkich zasad współżycia.
Jak bowiem można współpracować z państwem, któremu się nie ufa w tak podstawowych sprawach, jak rzetelność remontowanych samolotów?
Co na to powie Moskwa? Aż strach pomyśleć.
Na nic się zdały zeszłoroczne zapewnienia Bogdana Klicha. Tupolew ma pójść pod młotek natychmiast, a MON ma ułatwić procedurę pozbywania się tej niechcianej, przypominającej smutne, kwietniowe dni, maszyny, przekwalifikowując ją z wojskowej na tak zwany sprzęt niekoncesjonowany, który może być nabyty przez kogokolwiek. Byle szybciej, aby nikt czasem niczego nie starał się zbadać, porównać, czy przetestować.
Wiceminister ON Marcin Idzik wyjawił te plany:
„Ustaliliśmy, że Tu-154 zostanie przekazany Agencji Mienia Wojskowego jako sprzęt niekoncesjonowany. Dzisiaj możemy stwierdzić, że cena używanych „Tutek” waha się od dwóch do dwudziestu milionów dolarów, na pewno się w tym przedziale zmieścimy. Cena będzie ustalona na podstawie danych rynkowych „
Zatem tutka może być sprzedana nawet za dwa miliony dolarów, a na liście potencjalnych nabywców znajduje się Rosja.
Zaraz, zaraz, czy czasem w Rosji nie remontowano naszych Tupolewów? Czy aby polski podatnik nie zapłacił ciężko zarobionych 70 milionów złotych zakładom w Samarze za tą usługę? Jedna tutka w dziwnych okolicznościach rozsypała się w mak na smoleńskich polach, a druga, dopiero co po kapitalnym przeglądzie i liftingu, bez słowa wyjaśnienia ma trafić za bezcen w ręce rosyjskie? Czy czasem ktoś nie wydał lekką ręką naszych pieniędzy? Czy to się nie nazywa marnotrawstwem?
Jakie jest uzasadnienie do tak nagłej sprzedaży drugiego Tupolewa, za prawdopodobnie niską kwotę, znając realia „pojednania” (vide: umowa gazowa)?
Czy nie nadaje się do użytku? Jest awaryjny? Nie rozumiem, przecież wszyscy wiedzą, że w Smoleńsku zawinili piloci i generał Błasik, samolot był bez zarzutu, Rosjanie wykonali remont fachowo, więc o co chodzi?
A może polskie władze znają poczucie humoru ludzi z Samary, o którym my nie mamy pojęcia?
Ja tam nie wiem, jak jest, ale jest takie stare, polskie porzekadło: „każdy sądzi według siebie”.
http://lotniczapolska.pl/Tu-154-M-nr-102:-9-miesiecy-w-remoncie-za-miliony,17766
http://niezalezna.pl/19109-tu-154m-nie-jest-sprzetem-wojskowym
Inne tematy w dziale Polityka