Martynka Martynka
4416
BLOG

CZUCIE I WIARA, CZYLI O METODOLOGII BADAŃ

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 132
 
Jakiś czas temu, bodaj na początku roku, akredytowany przy MAK Edmund Klich w jednym z wywiadów, na pytanie dziennikarki o kwestię badań oderwanego skrzydła, odrzekł z rozbrajającą szczerością:

„No proszę pani, jak walnęło o drzewo, to się urwało…”.
 
Po czym potwierdził, iż żadnych badań skrzydła, ani żadnych symulacji omawianego zdarzenia nie przeprowadzano, bo nie było takiej potrzeby. Najwyraźniej w neosowieckiej metodologii badań, liczy się przede wszystkim silne wewnętrzne przekonanie i wiara , że tak właśnie musiało być, ot  taki wyrok ślepego losu.
Z tych wzorców skorzystali członkowie komisji Millera, co potwierdził pan Maciej Lasek w dzisiejszym wywiadzie dla Naszego Dziennika. Jak wyznał komputery mogą się mylić, ludzie w obliczeniach również, ale intuicja i wewnętrzny głos członków komisji nigdy nie zawodzi.
Wczytując się w zdania wypowiadane przez pana Laska, miałam wrażenie, że cały czas słyszę echo słów Klicha, o walnięciu i urwaniu. Nie sądziłam, że mając tytuł inżyniera można wykazywać się aż taką ignorancją i nonszalancją wobec nauk ścisłych. Owszem, nie oczekiwałam żadnych rewelacji, obserwując koleje śledztwa smoleńskiego, jednak sądziłam, że panowie z komisji będą choć dobrze grać swoje role przed społeczeństwem.  Z  lekkim zażenowaniem i niesmakiem, poznawałam kulisy i metodologię prac komisji Millera:
 
„A jaki jest moment bezwładności Tu-154M bez 6 m lewego skrzydła liczony względem osi podłużnej?
 
– Nie wiem.
 
Komisja tego nie wyliczyła?

– Nie. Gdybyśmy budowali model symulacyjny, to byśmy wiedzieli. Ale model symulacyjny nie był potrzebny.
 
Po co badać skrzydło, robić kosztowne symulacje, skoro od początku było wiadomo, że „jak walnęło, to urwało”? Sam Amielin z Anodiną potwierdzili, a ich głos wzmocnił premier Putin.
Lasek potwierdził, że nie wykonano żadnych obliczeń, symulacji i modeli, gdyż jak przyznał, nie było takiej potrzeby, bo sprawa od początku była oczywista. Według komisji TU 154 M zachował się tak, jak powinien się był zachować, a więc jak na rasowego myśliwca, przystało: „zanurkował”, leciał slalomem między drzewami, wznosił się bez skrzydła i wykonywał piruety w powietrzu w przeciągu sekundy:
 
I dlatego komisja zamiast tego wzięła dane z rejestratorów i uznała, że skoro tak się stało, to tak się musiało stać?

– Nie sądzę, że komisja popełniła błąd, nie wykonując tego modelu, czyli tej symulacji numerycznej. Aczkolwiek na pewnym etapie było to rozważane. Doszliśmy jednak wspólnie do wniosku, że po pierwsze nie ma na to czasu. Nie wspominam już o kosztach, bo akurat w przypadku badania tej katastrofy koszty nie miały znaczenia. A po drugie, niczego to nie zmieni. Samolot zachował się według rejestratorów parametrów lotu tak, jak powinien się zachować…
 
Co to znaczy „powinien”? Pan teraz zastąpił wszystkie te skomplikowane doświadczenia jakąś heurystyką?

– Ale jakie to ma znaczenie z punktu widzenia badania wypadków lotniczych? Samolot nie ma części skrzydła, jest na wysokości, na której nie powinien się znaleźć. Przyczyny tego wypadku skończyły się na wysokości 100 metrów”.
 
Czegoś tak kuriozalnego nie spodziewałam się usłyszeć, nawet z ust członka komisji Millera: szczegółowe badanie zdarzenia lotniczego jest zbędne z punktu widzenia badania wypadków lotniczych! A zatem dla wszystkich niedowiarków powinno w tym momencie stać się jasne, że komisja została powołana nie w celu zbadania wypadku lotniczego z 10 kwietnia 2010 roku, ale w celu zatwierdzenia wersji moskiewskiej.
 
Skąd komisja czerpała wiedzę na temat faktu zderzenia z brzozą, oprócz oczywiście wiekopomnych arcydzieł Amielina? Otóż komisja założyła, że słyszalny w rejestratorach CVR huk  jest właśnie odgłosem zderzenia z drzewem,  resztę pracy wykonała zapewne wybujała  wyobraźnia.
Pana Laska nie dziwi również to, że fragment skrzydła, rzekomo oderwany przy brzozie, poszybował aż 111 metrów dalej, bo według niego dla ciała aerodynamicznego, jakim był ów kawałek skrzydła, takie zachowanie jest całkiem normalne. A że przeczą temu badania Biniendy, w których skrzydło mogło odlecieć co najwyżej 14 metrów od brzozy? Tym gorzej dla badań.
Ciekawe jest też stwierdzenie członka komisji Millera, że przyczyny wypadku skończyły się na wysokości 100 metrów.
Co zatem się stało na tych 100 metrach panie doktorze inżynierze? Dlaczego samolot po kilkusekundowym locie poziomym, nagle zaczął spadać, gwałtownie zwiększając prędkość i zachowując się, jak myśliwiec lub samolot akrobacyjny? Dlaczego piloci podejmując działania w celu odejścia z wysokości 100 metrów, stracili kontrolę nad samolotem? Czy panowie z komisji podejmowali w ogóle ten wątek, czy Moskwa zakazała, a może naniesiono niezbędne korekty w czasie „tłumaczenia”?
 
Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (132)

Inne tematy w dziale Polityka