W weekendowym wydaniu Naszego Dziennika został zamieszczony wywiad z panią Ewą Błasik, w którym zwróciła uwagę na wiele istotnych spraw, między innymi kwestię skandalu związanego z identyfikacją głosu Jej męża, do czego nikt nie chce się przyznać, po tym, jak krakowski IES obalił tezę o generale Błasiku w kokpicie. Wdowa po dowódcy SP przypomniała również historię katastrofy w Mirosławcu , podkreślając, że nie została wyjaśniona w sposób należyty, a pytań zamiast ubywać przybywa:
„Do końca życia będę się domagać powołania międzynarodowej komisji do zbadania dwóch katastrof: Tu-154M i CASY.
[…]Bo to jest coś nieprawdopodobnego, że gdy po II wojnie światowej doszedł do władzy pierwszy prawdziwie niepodległościowy generał - jakim był mój mąż - który chciał dobra polskich Sił Powietrznych, nagle spadają dwa samoloty z tak ważnymi osobami na pokładzie. W CASIE zginęli w większości uczniowie mojego męża, jak na ironię losu, wracali z konferencji dotyczącej bezpieczeństwa lotów. To nie tylko moje zdanie, ale całego środowiska pilotów nie przekonują przyczyny katastrofy CASY podane przez Państwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych, twierdzą, że do dziś nie wiemy, dlaczego CASA spadła.
[…] Być może w białych rękawiczkach zlikwidowano nam świetnych pilotów pod Mirosławcem, a pod Smoleńskiem zgładzono elitę, która chciała dobra Polski”.
Katastrofy w Smoleńsku i Mirosławcu łączy więcej, niż nam się wydaje. Przede wszystkim dlatego, że, jak słusznie zauważyła pani Błasik, w obu katastrofach zginęła nie tylko elita państwowa, ale przede wszystkim elita wojskowa. Młodzi oficerowie, wolni od moskiewskich zależności, lojalni wobec Polski oraz naszych sojuszników z Paktu Północnoatlantyckiego. Podobnie, jak na pokładzie TU 154 M, tak i w CASIE znaleźli się ludzie, którzy mieli duże szanse na odwrócenie niekorzystnych tendencji w polskich siłach zbrojnych, wynikających z wieloletnich zaniedbań, braku pieniędzy, czy ciągle żywej mentalności "homo sovieticus" wśród wielu wojskowych, co było doskonale widać po 10 kwietnia 2010 roku.
Co jeszcze łączy te dwie tragedie?
Brak jednoznacznej, wiarygodnej odpowiedzi na pytanie o przyczyny tak straszliwych dramatów. Katastrofa smoleńska jest na bieżąco analizowana i skrupulatnie badana, oczywiście nie przez oficjalne czynniki do tego powołane (komisja Millera), a głównie przez ludzi skupionych wokół Zespołu Parlamentarnego, ale nie tylko. Miejmy nadzieję, ze także w prokuraturze znajdują się uczciwi i rzetelni patrioci, którym wyjaśnienie tragedii smoleńskiej leży na sercu. Mirosławiec został zapomniany, zepchnięty na dalszy plan,choć po 10 kwietnia 2010r. wielu tzw ekspertów podnosiło temat tamtej tragedii, jednak głównie jako przykład podobnych błędów załogi, co w Smoleńsku.
A jak wyglądała sprawa przyczyn katastrofy w Mirosławcu?
Z oficjalnego raportu po katastrofie CASY C– 295 M wynika, że do katastrofy doszło na skutek niewłaściwego doboru załogi, niewłaściwej współpracy załogi, dezorientacji przestrzennej w wyniku niewłaściwego podziału uwagi, a także braku obserwacji wskazań radiowysokościomierza oraz przyrządów pilotażowo – nawigacyjnych. Sięgając do raportu komisji Millera, możemy znaleźć bliźniaczo podobne przyczyny, jakby zastosowano metodę „kopiuj-wklej”. 23 stycznia 2008 załoga CASY znalazłszy się na 100 metrach straciła kontrolę nad samolotem, który z niewiadomych przyczyn zaczął spadać z ogromną prędkością. Pilot na 14 sekund przed zderzeniem z ziemią odłączył autopilota i wówczas samolot przechylił się na lewą stronę, opadając jednocześnie dziobem ku ziemi. Jak donosi raport powypadkowy, piloci nie zareagowali na to gwałtowne opadanie i przechylenie, gdyż nie mieli świadomości o rzeczywistym położeniu samolotu(!):
„Istnieje duże prawdopodobieństwo, że na 9 sekund przed zderzeniem z ziemią zarówno kpt Kuźma, jak i pozostali członkowie załogi
[…] spojrzeli poza kabinę samolotu, skupiając swoją uwagę na poszukiwaniu świateł podejścia i drogi startowej. W tym czasie nikt nie obserwował położenia wskaźników sztucznego horyzontu”.
Nimb tajemnicy okrywa także ostatnie rozmowy pilotów CASY z wieżą kontroli lotów. W programie „Superwizjer”, można było posłuchać tej ostatniej wymiany zdań(
http://superwizjer.tvn.pl/38487,co-sie-stalo-z-casa_,archiwum-detal.html). Ciekawe jest to, że rozmowa przebiegała nad wyraz spokojnie i rzeczowo, żadnych emocji, czy oznak rozkojarzenia, toteż końcówka wymiany zadań zastanawia:
Kontroler: Jesteś idealnie w osi, na ślizgu dobrze. Widzisz światła?
Pilot CASY: Nie widzę świateł jeszcze.
Kontroler: Kurs 300, odległość kilometr. Widzisz lotnisko?
Pilot CASY: …amo ja…”.
Samolot CASA C-295M nr 019 zderzył się z ziemią w odległości 1300 metrów od początku drogi startowej i 320 metrów z lewej strony od jej osi. Ciekawostką pozostaje także fakt, iż jak to w programie Superwizjer powiedział jeden z wojskowych pilotów, w zapisie ostatnich sekund lotu CASY nie ma charakterystycznych zapisów o przeciążeniach po kontakcie z ziemią.
Widać zatem, że przy analizie przypadku Mirosławca napotykamy na podobne, by nie rzec bliźniaczo podobne problemy z ustaleniem prawdziwego przebiegu wydarzeń, te przedstawione w oficjalnych dokumentach nie przekonują. Brakuje również elementów spajających poszczególne wątki, które „rozłażą się” przy bliższym badaniu.
Warto podkreślić, że obu tragediom towarzyszyła podobna oprawa medialna, choć oczywiście skala dezinformacji po 10 kwietnia nie ma sobie równych. Niewiele osób zapewne pamięta, iż tuż po katastrofie CASY zaczęto rozpowszechniać nieprawdziwe informacje, jakoby na pokładzie była pijatyka, co okazało się nieprawdą, gdyż sekcje zwłok ofiar Mirosławca wykazały, ze nikt nie miał we krwi alkoholu, ani środków odurzających.
Te informacje na temat ofiar CASY rozpowszechniały te same osoby, które kolportowały kłamstwa na temat roli generała Błasika i alkoholu w jego krwi.
Czy wobec przytoczonych wyzej faktów nie jest uprawnione podejrzenie, które sformułowała pani Ewa Błasik, że zlikwidowano nam elity wojskowe w dwóch turach? Ze wszech miar zatem słuszny jest postulat wdowy po generale Błasiku powołania międzynarodowej komisji, która pozwoliłaby raz na zawsze wyjaśnić okoliczności obu tragedii.
* * *
„Za mózg uważamy najwyższe organy władzy państwowej oraz osoby stojące na ich czele. Przywódcy opozycji są przy tym rozpatrywani jako tacy sami kandydaci do wyeliminowania , jak czołowi przedstawiciele partii rządzących. Opozycja to rezerwowy mózg państwa, a nie byłoby mądrym posunięciem zniszczenie podstawowego mózgu i pozostawienie rezerwowego. Za mózg państwa uważamy także dowódców wojska i formacji policyjnych, głowy kościołów, przywódców związkowych, w ogóle wszystkich ludzi powszechnie znanych, którzy mogliby w krytycznym momencie zaapelować do narodu. Do tego grona należą także wszyscy ci, którzy podejmują decyzje (oczywiście te najważniejsze) w czasie wojny lub bezpośrednio przed jej rozpoczęciem, albo mogą takie decyzje podjąć w przypadku zlikwidowania ludzi z podstawowego składu kierownictwa państwa”.
(W. Suworow, Specnaz, str. 17).
Inne tematy w dziale Polityka