Martynka Martynka
3420
BLOG

WIELKIE SMOLEŃSKIE SPRZĄTANIE...POD DYWAN?

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 19

Ostatnie wypowiedzi przedstawicieli prokuratury, jak i nerwowe przebieranie nogami przez niektórych urzędników państwowych, pokazują dobitnie, że rozpoczyna się akcja wielkiego smoleńskiego sprzątania, które w wydaniu wyżej wymienionych przybierze formę zamiecenia pod dywan,  co bardziej niewygodnych wątków związanych z 10 kwietnia.  Nieprzypadkowo też uaktywnił się pan doktor Maciej Lasek, który w dzisiejszym wywiadzie dla Gazety Wyborczej starał się odgrzać zepsute i porośnięte pleśnią  danie w postaci  nacisków na załogę.  Generała Błasika oczyszczono z zarzutów, nie było go w kokpicie, nie był też pod wpływem alkoholu, jednak mylił się ten, kto sądził, że rosyjska wrzutka z pierwszych godzin  zostanie tylko przykry wspomnieniem, a Tatianie Anodinie i Władimirowi Putinowi zostanie pokazany środkowy palec. Co to, to nie,  teraz cień padł na wszystkich pozostałych dowódców, którzy mieli wpływać na załogę TU 154 M, personalia są do ustalenia.

Można przypuszczać, że to nagłe i coraz bardziej widoczne wzmożenie ma związek ze zbliżającą się rocznicą tragedii smoleńskiej, ale wydaje się, że sprawa jest o wiele poważniejsza, niż tylko chęć rzucenia czegoś ludziom na żer.

Po perypetiach związanych z ekspertyzą CLKP, dotyczącą obecności materiałów wybuchowych na próbkach pobranych z wraku TU 154M , śledczy doczekali się w końcu opinii uzupełniającej, po tym jak uznali, że ekspertyza, którą otrzymali jest niepełna i niejasna. Według medialnych doniesień opinia uzupełniająca absolutnie przesądza o tym, wybuchu nie było, a skoro tak, to i podejrzenie zamachu staje się czymś  z dziedzny science fiction.  Okazuje się, że w żadnej z  ponad 300 próbek nie znaleziono choćby śladu po materiałach wybuchowych,  choć wcześniej urządzenia pomiarowe na ich istnienie właśnie wskazywały.

Tylko niewielu zapyta, jak to się stało, że detektory, których używano w Smoleńsku pokazały w 100% błędne wyniki? Nielicznym zaświta w głowie myśl, że być może te papierowe pieczęcie i plomby mogły okazać się niewystarczającym zabezpieczeniem, a fakt, iż próbki przebywały w Moskwie przez kilka miesięcy również może przemawiać na niekorzyść i rzutować na wiarygodność materiału dowodowego, którym miało zająć się CLKP.

Od początku uważałam, że zbyt szybko wątek udziału osób trzecich sprowadzono do kwestii: trotyl był, czy go nie było?

Takie podejście było zbyt płytkie  i jak widać, dość łatwe do rozegrania. Potwierdzenie obecności materiałów wybuchowych mogło być zaledwie elementem pomocniczym, bo na wybuch wskazywało szereg innych elementów, na które zwracali uwagę specjaliści i to na długo przed wyjazdem biegłych z detektorami do Smoleńska.

Chodzi tu przede wszystkim o specyficzne uszkodzenia kadłuba TU 154 M i poszczególnych jego elementów, których powstania nie można wytłumaczyć inaczej, niż tylko eksplozją. Sprawa jest dość prosta: specjalista widzi i potrafi ocenić z dużym prawdopodobieństwem, czy dany element został zgnieciony w wyniku zderzania z przeszkodami terenowymi,  czy wyrwany  i rozerwany w wyniku dużego ciśnienia, które powstało wewnątrz konstrukcji.

Na charakterystyczne ślady po wybuchu wskazywał nie tylko doktor Grzegorz Szuladziński, na co dzień zajmujący się skutkami wybuchów, ale także  profesor  Andrzej Ziółkowski, który w swoim referacie  „Badania eksperckie metalowych szczątków TU 154 M”  wygłoszonym podczas II Konferencji Smoleńskiej, zwrócił uwagę na wiele elementów polskiego samolotu, które noszą na sobie ślady eksplozji.

Chodzi tu przede wszystkim o powybuchowe wywinięcia (curling), czy tzw. „płatki” powstające w chwili, kiedy wybuch ma miejsce blisko poszycia (tzw. „kwiat wybuchu), a także,„kolce” powstałe na skutek adiabatycznych pasm ścinania  oraz efekty na krawędziach w postaci naprzemiennych nachyleń pod kątem 45 stopni, marszczenia i złogi metaliczne.

Czy Prokuratura Wojskowa przebadała wrak wystarczająco wnikliwie, by móc z całą pewnością powiedzieć, że brak śladów materiałów wybuchowych na „wacikach” przywiezionych z Rosji jest wystarczającym dowodem na brak eksplozji na pokładzie TU 154M?

Wydaje się, że pojawił się też inny dość spory kłopot dla śledczych. Szef grupy biegłych, mających opracować  kompleksową ekspertyzę dla PW, płk dr inż. Antoni Milkiewicz  cztery dni temu w rozmowie z „Rzeczpospolitą” pytany, „czy biegli są w stanie przygotować swą opinię bez oryginałów dowodów” odpowiedział, że „opracowanie opinii bez dowodów w sprawie jest niemożliwe”.

Dlaczego pan płk Milkiewicz powiedział zdecydowane „nie” śledczym? Czyżby uznał, że oględziny wraku, czy nawet możliwość dotknięcia i zmierzenia poszczególnych jego elementów przez polskich specjalistów na miejscu w Smoleńsku, jest niewystarczającym działaniem do tego, by z całą pewnością stwierdzić, iż przyczyną katastrofy był błąd pilota i pancerna brzoza? Być może dostrzegł pewne elementy, które go zaniepokoiły i wzbudziły wątpliwości, co do faktycznego przebiegu wydarzeń?

Hurraoptymistyczne glosy wieszczące koniec hipotezy zamachu są przedwczesne, choć trzeba przyznać, ze prokuratura robi, co może, aby wątek udziału osób trzecich maksymalnie odsunąć od siebie, a najlepiej zakończyć. Zanim panowie obwieszczą więc  zamknięcie wątku udziału osób trzecich, powinni przedstawić ekspertyzy metalurgiczne wraku oraz opinię biegłych z zakresu skutków eksplozji, w której by wyjaśniono mechanizm powstania obrażeń poszczególnych elementów wraku, a także dlaczego kadłub otworzył się, niczym puszka coca-coli rozsadzona od wewnątrz?


http://www.rp.pl/artykul/1097969.htmlhttp://www.rp.pl/artykul/600898,1083826-Biegli-odpowiadaja-prokuratorom.html

http://www.rp.pl/artykul/1097969.html

http://www.naszdziennik.pl/wp/69071,bol-glowy-sledczych.html

 

 

 

 

 

 

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka