bufon bufon
70
BLOG

Smak poranka

bufon bufon Rozmaitości Obserwuj notkę 15

Pipipi… Pipipi… Pipipi… Po omacku, w półmroku wymacałem na szafce telefon. Z jednym okiem zamkniętym, drugim mocno zmrużonym poszukałem klawisza pod wyświetlanym napisem ”STOP”. Przycisnąłem. Zamilkł. Odłożyłem z powrotem telefon na szafkę. Na dworze dniało. Ogarnęła mnie przemożna chęć zaśnięcia. Niestety, telefon obudził też moją połowicę. Już się turlała z łóżka.

- Wstajesz? – niewyraźnie wychrypiała.

- Uhmmm – potwierdziłem.

Wakacje, nie wakacje, urlop czy praca, małżeński obowiązek trzeba wypełnić. Przewróciłem się z brzucha na plecy. Przeciągnąłem się. Taaaak. Nie pieniądze ale sen jest dobrem, którego mam zawsze za mało. Cóż… Lekki skręt ciała, nogi spuściłem nad podłogę, wspierając się lewą ręką tułów doprowadziłem do pionu. Najpierw jedną nogą wymacałem klapek, potem drugą, wzułem. Połowica krzątała się już na dole. Żwawo jak hipopotam poszurałem do otworu w podłodze. Byle nie spaść. Nie takie przebudzenie jest mi teraz potrzebne. Trenowanym od kilku dni ruchem stanąłem przy krawędzi. Odwróciłem się, prawą ręką chwyciłem się poręczy i lewą nogę powoli spuściłem w otchłań. Jest. Wymacałem pierwszy stopień drabiny. Dalej poszło już łatwiej. W pomroku widziałem coraz więcej rzeczy. Nagle przestrzeń przeciął ostry snop światła – to luba wyszła z łazienki.

- Wolna – poinformowała.

- Uhmmm…  – ja też poinformowałem, że przyjąłem to do wiadomości.

Łazienka. Krótka powinność dla ciała. Potem dłuższa dla świeżości oddechu. Udało mi się pamiętać, by znów nie połknąć piany – pierwszy sukces tego dnia. No i trzeba zmyć z siebie jeszcze resztki snu. Prysznic. Wspaniale pobudza ciało. Oczy wreszcie otwierają się w pełni. Jeszcze intensywny masaż ręcznikiem przy wycieraniu i gotów do dalszej porannej procedury. Wychodzę.

- Proszę – w drzwiach przywitała mnie żona wręczając mi gorący kubek.

- Mhmmm… – podziękowałem w zwykły dla siebie sposób - Mmmmrrrr….

Rodzinny zwyczaj witania dnia gorąca wodą z miodem jest wspaniałym darem byłych pokoleń w naszej rodzinie dla tych przyszłych. Czuję jak gorący płyn napełnia mój żołądek, rozgrzewa brzuch i wlewa we mnie energię poranka. Na talerzyka czeka jeszcze skibka chleba z powidłami. Wiem po co mężczyzna bierze sobie żonę – by codziennie móc dziękować Bogu za skarb, jaki życie mu dało. Ale po co kobieta wychodzi za mąż ? To wie tylko kobieta i Bóg. Bo przecież nie dlatego mruczenia, które odruchowo wyrywało mi się z krtani pomiędzy poszczególnymi łykami wody.

 

Teraz odziać się. Na stołku czekają już wieczorem przygotowane rzeczy. Specjalne koszulki, spodnie, bielizna. No i buty marszowe. Ubrani bierzemy jeszcze kijki i wychodzimy. Na dworze coraz jaśniej, ale słońce jeszcze się nie pokazało. Pierwsze kroki są jak zwykle tutaj trudne, bo ścieżka od razu jest stroma. Na szczęście jest już calkiem jasno. Po pięćdziesięciu metrach wychodzimy na bardziej płaską drogę i idziemy w stronę grzbietu wzgórza, na którym stoi chatka. Kijki nie mają żadnych końcówek i delikatnie wgryzają się ostrzami w wyschniętą ziemię. W milczeniu idziemy już dobrych dziesięć minut, grzbiet jest przed nami jeszcze kawałek, gdy w pełnej jutrzence ukazuje się nad nim rąbek słońca. Przystajemy. Delikatnie czerwony kawałek coraz wydatniej wychyla się znad góry. Coraz bardziej żółknie, nabiera blasku i sily. W końcu nie można już w ogóle patrzeć w jego kierunku. Odzywają się pierwsze ptaki. Idziemy dalej.

 

Wzdłuż drogi rosną prawie nieprzerwanym cięgiem krzaki dzikich jeżyn. Gdzieniegdzie spotkać można malinę. Po pól godzinie pierwszy postój – na mijanym krzaku były tak piękne jeżyny, że grzechem byłoby przejść mimo. Objadamy je i z ledwością zmuszamy się, by pójść dalej. Co chwila jednak robimy postoje, by skonsumować co piękniejsze okazy wypatrzone w marszu. Niektóre są lekko kwaskowate, inne ze słodyczy aż mdławe. Wszystkie zaś są niezwykle aromatyczne. Nie są tak piękne, dorodne jak kupowane w kobiałkach na rynku, ale w smaku są niezrównane. Tamte z rynku, zbierane na plantacjach, kuszą pięknym wyglądem, wielkością, obietnicą aromatu babcinego ogródka. Przynoszą tylko niespełnienie. Te są nieduże, niezdarne, czasem tylko kilka kuleczek z całego owoca wyrosło, ale aromatem tworzą niedościgły twór natury. Jeszcze parę takich postoi i śniadanie będzie całkiem niepotrzebne. W końcu zbieramy się w sobie i walcząc z pokusą ruszamy w kierunku domu.

 

Po dobrze ponad półtorej godzinie wracamy jednak lekko zdyszani do naszej tymczasem górskiej chatki. Od drzwi wita nas zapach świeżego chleba leżącego na stole w kuchni. Gospodarzowi chciało się dzisiaj tak od rana jechać na dół po chleb? Szybko kolejny prysznic by zmyć poranny pot. Woda w międzyczasie już się  zagotowała się. Teraz po kuchni rozchodzi się aromat zbożowej kawy. Bierzemy talerze, sztućce, kawę, chleb, masło, miód i wychodzimy na werandę. Słoneczko zaczyna powoli przypiekać i jest już calkiem ciepło.

 

Miękki aromatyczny chleb, prawie jeszcze ciepły, chrupiąca skórka, na nim dotyk chłodnego masła. I miód. Świeżo odkręcony, raptem trzy dni wcześniej. Pachnący jeszcze ulem, pszczołami, woszczyną i górską łąką. Lekko bursztynowy w kolorze. Z góry gdy nań się patrzy załamuje światło w  zielonkawym kolorze. Nabieram go łyżeczką z miodniczki i polewam nim kromkę. Strumykiem rozlewam wzorki po maśle. Nim łyżeczkę odłożę, by powstrzymać kapiący z niej miód, odruchowo ją oblizuję. Najpierw dociera do mnie delikatny posmak lipy. Przypomina orzeźwiający smak herbaty jaką poją nas mamy podczas zimowych przeziębień. Zapach początku wakacji i podświadomy brzęk uwijających się na drzewie pszczół. Po kilku sekundach do głosu dochodzi kolejny smak. Wrażenie krągłości, mahoniu, gładkości smaku. To smak miodu nektarowego z kasztanów jadalnych. Teraz on jest dominujący. Nigdy wcześniej nie jadłem tego miodu. Od kilku dni zajadam się nim. Co ja mówię – zasładzam!Wgryzam się w chleb. Wakacje... Nie. Nie wakacje a raj. Proste śniadanie a niedościgłe. Śniadanie mistrzów.

 

Dopiero co tak bylo. Minęlo. To se ne wrati. Wrati, wrati. Ale trzeba poczekać przynajmniej rok cały. A od tej chwili słowackie góry zawsze będą kojarzyły się mi ze wschodem słońca, zapachem kwitnącej łąki, dzikimi jeżynami, brzęczeniem pszczół i kasztanowym miodem.

 

 

 

bufon
O mnie bufon

kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Rozmaitości