T: „...To co widziałem, to był kraj kompletnie wyzuty z jakiegokolwiek charakteru. Puste, rozległe, wysprzątane tereny, gdzieniegdzie zabudowane albo jakimiś komunistycznymi mikro-osiedlami, lub starymi budynkami z czerwonej cegłówki.… No i – naturalnie – cały czas dziękowałem Bogu, że nie muszę tam mieszkać, a na wakacje mogę jeździć zupełnie w przeciwnym kierunku”
B: „…. Teraz każdy kto przeczytał słowa tak zakochanego w sobie erudyty, oceniającego i patrzącego z góry na pół kraju po kilku godzinach jazdy głównymi drogami, a mieszka na zachód od Wisły, zapewne z ulgą oddycha dziękując Bogu: „jak dobrze, że ktoś kto tak potrafi gardzić ludźmi nie mieszka wśród nas.”
T: „Rozumiem że jeśli ja … wyrażę swoje rozczarowanie, zauważę że Manhattan śmierdzi jak Dworzec Centralny w Warszawie i że jestem szczęśliwy, że nie muszę tam mieszkać, to nowojorczycy powiedzą, że jestem nadętym chamem i się na mnie obrażą. Pewnie nie wiesz, jak strasznie prostacka jest Twoja reakcja?”
Wczoraj wpadłem na blog pana Toyaha. Czasami to robię, bo co prawda z wieloma jego tekstami się nie zgadzam, często inaczej oceniam pewne zdarzenia czy ludzi, nie zmienia jednak to faktu, że choć czasami wpada w słowotok a przez jego wypowiedzi przeziera ukontentowanie z własnej szlachetności i doskonałości, ale jeśli mam się dowiadywać co, jak i dlaczego myślą ludzie o poglądach innych niż moje, wole to czynić dowiadując się od osób piszących w sposób inteligentny, nie pałkarski. Pewnie jak zwykle nie skomentowałbym tego co przeczytałem, gdyby nie poruszył mnie nieco przydługi wstęp, który nie był zresztą głównym tematem owego postu. Tekst mnie poruszył, skomentowałem go, otrzymałem odpowiedź i ta poruszyła mnie jeszcze bardziej, bo widocznie nie wywołałem żadnej refleksji u autora. A poziom jego inteligencji, o jaką go podejrzewam, implikowałby takową. Zamiast refleksji, jaka miałem zamiar u niego wywołać, zarzucił mi prostactwo reakcji. Na komentarz zebrało mi się trochę za dużo uwag, więc sam niniejszym popełniam post
Panie Toyahu,
może moja reakcja i jest prostacka. Jeśli pan tak ją odebrał, to przynajmniej w pana subiektywnym odbiorze ale jest taka. Zapewniam pana jednak, że nie jest w żadnym stopniu bardziej prostacka niż opis pańskich refleksji nad stanem i wyglądem prowincjonalnej „Polski A”.
T: „…a ja coraz bardziej otwierałem oczy ze zdumienia. To co widziałem, to był kraj kompletnie wyzuty z jakiegokolwiek charakteru. Puste, rozległe, wysprzątane tereny, gdzieniegdzie zabudowane albo jakimiś komunistycznymi mikro-osiedlami, lub starymi budynkami z czerwonej cegłówki. Przez całą drogę, nie widziałem jednej, porządnej wsi, którą można by było nazwać choćby namiastką społeczności. I w pewnym momencie doszło do tego, że zacząłem się rozglądać, czy z naprzeciwka nie nadjadą Ruskie na motocyklach w drodze z koszar do koszar. Oczywiście biorę pod uwagę, że gdzieś tam za horyzontem rosły sobie piękne domki z pięknym rynkiem, kościołem z boku i z plotkującymi na ławeczkach kobietami, których mężowie swoją solidną pracą pokazywali światu że Polak potrafi nie gorzej od przeciętnego Europejczyka. A nawet jeśli ten obraz jest zbyt idylliczny, to nie wykluczam, że nawet wówczas, z punktu widzenia mieszkańców, te miejsca i tak mają w sobie dużo uroku. Ja jednak, jadąc po praz pierwszy w życiu tamtymi drogami, nie mogłem przestać myśleć o tym, że o co do cholery chodzi z tą „Polską A” i „Polską B”. No i – naturalnie – cały czas dziękowałem Bogu, że nie muszę tam mieszkać, a na wakacje mogę jeżdzić zupełnie w przeciwnym kierunku.”
No i jeszcze przyszła mi do głowy jedna myśl. Że ja się absolutnie nie dziwię, że gdy dochodzi do podejmowania decyzji politycznych, ci ludzi, których tam widziałem kręcących się wokół tych samotnych domków i porzuconych bloków, to oni będą wybierali albo jakichś lokalnych biznesmenów, którzy im zaimponują swoim sukcesem, albo partie, które ci biznesmeni im zarekomendują. No i że gdziekolwiek zobaczą kogoś kto im mówi o wartościach i w ogóle o ideach, będą się wyłącznie irytowali. Że wreszcie, z punktu widzenia tej estetyki i tej cywilizacji, to wszystko co się dzieje po drugiej stronie Wisły, to kupa śmiechu i obciach.
Pragnę zauważyć, że nie pisał pan o smrodzie gnojówki podczas jazdy przez pola popegeerowskich terenów gorzowskiego, albo chemicznej woni w okolicach Polic, czy też delikatnym fetorku ryb wzdłuż odrzańskich nabrzeży Szczecina. Pan był uprzejmy przejechawszy kilkaset kilometrów przez Wielkopolskę i Zachodniopomorskie, na podstawie widoku zza okna samochodu, własnego subiektywnego odbioru prowincjonalnych wiosek i miasteczek, na podstawie przesłanek tak nikłych że aż żadnych, ocenić mieszkających tam ludzi. Podsumował pan, że ci ludzie nie mieszkają w porządnych wsiach, w których brak jest ducha społeczności, zaczął pan roić coś o widmach Ruskich na motocyklach. A już absolutnym kuriozum jest, że na podstawie tego widoku zza okna, podczas swojej pierwszej w życiu jazdy przez te tereny, postawił pan tezę o powodzie preferencji politycznych tych ludzi. Mało tego, pan niepodważalnie wie i punktuje ich za to, że wybierają lokalnych biznesmenów albo partie zarekomendowane przez tych biznesmenów. No i oczywiście wszelkie WARTOŚCIi IDEE są tym ludziom obce i wyłącznie wywołują u nich irytacje.
Po czymś takim mogę tylko pogratulować panu dobrego samopoczucia i samooceny. Już dawno nie widziałem kogoś tak bezmyślnie zakochanego w sobie i w tak bezkrytyczny sposób podchodzącego do swojej oceny świata. Jednym spojrzeniem pan ocenił te tereny. Na podstawie nie wyartykułowanej ale przebijającej się z pana postu ogólnej wiedzy, że w tych rejonach przewagę wyborczą ma Platforma, wrzucił pan wszystkich tam mieszkających (a więc i zwolenników PiSu i miłośników endecji, która na tych terenach zawsze była silna) do jednego worka z podpisem „nie myślący samodzielnie, bezideowi, łatwosterowalni, o niskiej kulturze społecznej”. Słusznie irytując się na socjologów i ekonomistów dzielących Polskę na A i B, w domyśle bardziej oraz mniej rozwiniętą gospodarczo, popełnił pan ten sam błąd co oni, odwracając tylko ostrza krytyki i zabarwiając własnym uprzedzeniem. Urażona kiedyś przez kogoś pańska duma, przypisująca pana do gorszej Polski B, zaowocowała teraz bezmyślną pychą w stosunku do Bogu ducha winnych ludzi mieszkających w tzw. Polsce A.
Być może prostacko reaguję gdy widzę, jak nauczyciel kreujący się na moralny autorytet, w sposób z moralnością mający niewiele wspólnego, upraszcza wizję świata dzieląc ludzi na tych, którzy mieszkają po prawej stronie Wisły (bo tam większość głosuje na PiS?) oraz na podludzi z poniemieckich terenów. Możliwe, że jestem prostakiem, ale irytują mnie nadęte bufony mylące lokalny patriotyzm i miłość do ojcowizny, a jak mawiają Niemcy – heimatu, z pogardą do ludzi mieszkających gdzie indziej, w inny sposób się gospodarujących, inaczej żyjących, w co innego wierzących lub o innych preferencjach politycznych.
To było odnośnie klimatu towarzyszącemu postowi oraz samozadowolenia z własnej postawy ideowej i wyznawanych przez siebie wartości, wyzierających ze tekstu autora.
A teraz jeszcze o pewnym błędzie merytorycznym jaki nie powinien się pojawić w żadnej wypowiedzi, zwłaszcza zwolennika PiSu, a już w żadnym wypadku gdy jest nim nauczyciel.
„…udałem się samochodem na zachód, a ściślej na północny zachód, Polski, niemal pod rzeczony już Szczecin. Bardzo się cieszyłem na tę podróż z wielu względów, ale też z tego powodu, że od dawna chciałem zobaczyć, jak wyglądają te cywilizacyjnie kultowe już tereny między Wrocławiem, Poznaniem, a Szczecinem, czyli, w odróżnieniu od tak zwanej „Polski B”, tak zwana „Polska A”.
…Opole, Wrocław, Poznań i wszystko co w bok i co wyżej, to – pozostając przy literackich porównaniach – co najmniej Żeromski. Co najmniej. Jechaliśmy więc przez te poniemieckie tereny…”
Jest pan nauczycielem. Nie wiem jakich przedmiotów pan naucza, ale mam nadzieję, że nie jest to historia, geografia ani język polski. Co prawda podkreślanie niemieckości historii Opola i Wrocławia ma sens i jest właściwe, bo pomaga zrozumieć meandry naszej historii nie tylko tej najnowszej, ale i tej sprzed kilku wieków. Wrocław jest też o tyle ciekawym miastem, że swoje korzenie ma nie tyle nawet w niemieckiej ale bardziej w czeskiej glebie. Poznać piastowsko-czesko-niemiecko-polską historię Wrocławia, to otrzeć się o zrozumienie historii tej części Polski i Europy.
Mówienie natomiast o Poznaniu jako o poniemieckich terenach można by nazwać, jeśli posługiwać się PiSowską nomenklaturą, negacjonizmem historycznym, filogermanizmem, spiskiem antypolskim, V kolumną, godzeniem w żywotne interesy narodu polskiego, odkrywaniem prawdziwej twarzy wrogów polskości, marszem ręką w rękę z Eriką Steinach, antypolskością, etc. Ja bym to jednak potraktował łagodniej i nazwał po portu głupotą, nieuctwem, niechlujstwem albo po prostu niewiedzą. Tylko mimo wszystko kiepsko mi to jednak jakoś koresponduje z dumnym oznajmianiem przez pana własnej profesji – „nauczyciel”.
Poznańskie było pod zaborem pruskim przez sto dwadzieścia pięć lat, co nie upoważnia jednak do mówienia o nim jako o mieście poniemieckim. Tak jak nie upoważnia do mówienia o Przemyślu jako o mieście poaustriackim albo o Warszawie jako porosyjskim mieście.
Tak jak bezwzględnie rozliczamy polityków z wszelkich przejawów niewiedzy i głupoty, tak samo nauczycielom trudno wybaczamy błędy faktograficzne i merytoryczne, zwłaszcza gdy nie są to drobne błędy. Oni wszakże uczą nasze dzieci.
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości