bufon bufon
59
BLOG

Kronika zapowiedzianej śmierci

bufon bufon Rozmaitości Obserwuj notkę 17

 

To było lat już trochę temu. Pojechałem zawieźć do szkoły swoje dziecię wraz z bambetlami – z całą klasą wyjeżdżała na tzw. zieloną szkołę. Pod szkołą rejwach: tabun wrzaskliwych maluchów, tłum ruchliwych rodziców udzielających ostatnich porad, poprawiających sweterki, przypominających gdzie co mają ich pociechy zapakowane i wychowawczyni starająca się nad wszystkim zapanować. Zdążyliśmy się wypakować z naszego cud pojazdu a po kilku minutach już podjeżdżał pod szkołę autobus. Z kabiny niespiesznie wysiadł kierowca, otworzył bagażniki i przywitał się z nauczycielką. Dzieciaki hurmem rzuciły się do samochodu zawzięcie kłócąc się o miejsca – im dalsze od kierowcy w tym wyższej cenie.
 
Rodzice tymczasem pakowali torby i walizki do bagażników. Torbę mojej pociechy wraz z połowicą pakowaliśmy rozważnie. Trzeba przewidzieć zmianę pogody, dyskotekę, przemoczone ciuchy lub buty. Ale po pierwsze to tylko trzy dni, a po drugie dziecko ma jeszcze samo wytaszczyć tę torbę z samochodu i zanieść ją (albo raczej powlec) do pokoju. Torbę więc wybraliśmy niezbyt wielką i nakładliśmy do niej tylko tyle, by nasze maleństwo nie padło pod jej ciężarem. Z niekłamanym zdumieniem patrzyłem więc teraz na te piętrzące się walizy. Tak, rodzice mają gest, nic dzieciom na wyjazd nie żałują, ale czy ich dzieci mają taką krzepę by choć dygnąć te ciężary?! Obok mnie właśnie jedną z takich waliz ładował do bagażnika jeden z tatuśków. Spojrzałem na niego. To chyba tata Kasi, widziałem go kilka razy na wywiadówkach.
 
- Córka da radę sama ją udźwignąć? – tym pytaniem chciałem delikatnie zasugerować zbytnią wielkość tobołka.
- Nie będzie musiała – odpowiedział rozpromieniony tatko – ja ją będę niósł.
- O!... – wyrwało mi się ze zdziwienia – jedzie pan z dzieckiem?!
- Tak. Szkoda mi tych kilku dni bez Kasi. – odpowiedział wyraźnie radosny.
 
Wiedziałem, że wraz z wychowawczynią jedzie kilka mam w roli pomocniczek-opiekunek. W końcu aby zapanować nad taką i tak liczna hałastrą jedna para rąk i jedno gardło nie wystarczy. Ale to miały jechać mamy. Ojcowie z rzadka zjawiali się na wywiadówkach, nie wspominając o chęci udzielania się w trójce klasowej, czy tym bardziej w uczestniczeniu na wyjeździe klasowym. A tu przede mną stoi właśnie żywy dowód na to, że cuda się zdarzają.
 
- To wspaniale – by go nie urazić udawałem swój zachwyt. – A córa nie miała nic przeciwko? – drążyłem dalej. – Wie Pan, dzieci wchodzą już w ten wiek, że koledzy i koleżanki staja się dla nich ważniejsze i ciekawsze niż rodzice.
- Kasia na szczęście jeszcze taka nie jest – odpowiedział oglądając się do tyłu na samochód. – Muszę iść już zająć miejsce. Do widzenie.
- Do widzenia
 
I poszedł. Zdziwiony nieco odszedłem od autokaru. Wyszukałem pociechę wzrokiem w samochodzie, odczekałem aż do złapania kontaktu wzrokowego, co nie byłem pewien czy w ogóle nastąpi, pokiwałem i udałem się do swojego wehikułu. Dziwny facet, pomyślałem. Ale cóż to byłby za nudny świat, gdyby wszyscy byli tacy sami i w dodatku standardowi i nie dziwni. W domu jeszcze podzieliłem się swoim spostrzeżeniem z małżonką, razem podumaliśmy nad tym dziwnym przypadkiem, skomentowaliśmy coś o nadgorliwości ojcowskiej i przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Po trzech dniach wieczorem odebraliśmy pociechę spod szkoły, a do walizek, wycieczki i taty Kasi już nie wracaliśmy.
 
Kilka tygodni później było zakończenie roku szkolnego. Psim swędem udało mi się wziąć wolny dzień. Załatwiłem jakieś sprawy urzędowe a przy okazji poszedłem na wręczenie świadectw (albo odwrotnie, sprawy urzędowe były przy okazji). Z dziećmi były głównie mamy, babcie i wraz ze mną tylko kilku innych ojców. Rzuciłem okiem – taty Kasi dzisiaj nie było. Po skończeniu uroczystości, gdy już wychodziliśmy spojrzałem na Kasię – odstawała trochę od reszty dzieciaków, szła z mamą za rękę jakoś niezbyt radosna, choć właśnie miała wakacje przed sobą.
 
- Co Kasia jest taka smutna? – spytałem się swojego dziecka – Jej tata nie mógł dzisiaj przyjść na odbiór świadectw? Widziałem, że był z wami na wycieczce, więc pewnie coś ważnego musiało mu wypaść.
- Nie, jej tata właśnie umarł – jakby nigdy nic poinformowała mnie córa.
- Co?! – tym razem to właśnie ja prawie padłem trupem.
- No, w zeszłym tygodniu. – kontynuowała nie zrażona – A na wycieczce był, bo jak mówiła Kasia, to ostatni raz, bo ma raka. Idziemy tato na lody?
- Idziemy….
 
Cóż, córa jak to dziecko nie rozumiała co to znaczy, że Tata Kasi umarł. Na lody poszliśmy. A ja teraz rozumiałem już, że tata Kasi nie był nadgorliwy, nie był dziwakiem, nie był nadopiekuńczy. Chciał po raz ostatni nacieszyć się dzieckiem. I samemu dać dziecku siebie. By go jak najwięcej miała nim go zupełnie zabraknie, nim odejdzie. By miała co pamiętać, gdy jego już nie będzie. Tyle mógł jeszcze jako ojciec zrobić dla niej. Tyle mógł jej dać. Trochę siebie.
 
 
bufon
O mnie bufon

kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Rozmaitości