W zeszłotygodniowym numerze "Forum" w charakterze dowcipu zapodano cytat Matthiasa Probsta, szwajcarskiego polityka. Oczywiście wypowiedź miała wzbudzać uśmiech na twarzy większości czytelników, ale u mnie raczej wywołało refleksję w odniesieniu do polskiej konstytucji i systemu wyborczego.
Wpierw może zapodam cytat:
"Każdemu urodzonemu dziecku powinno przysługiwać czynne prawo wyborcze. Oczywiście w pierwszych latach jego życia głosowaliby za nie rodzice, dopóki nie zechce samo pójść na wybory."
Gwoli jasności, żeby nie było problemów pojęciowych (nie wiem, jak tam WOŚ się trzyma...) - bierne prawo wyborcze oznacza prawo do uczestniczenia w charakterze kandydatów w wyborach demokratycznych, natomiast czynne oznacza prawo do głosowania.
Oczywiście z wypowiedzią szwajcarskiego polityka jest szereg problemów.
Sama idea może być nawet ciekawa i w sumie powinna się podobać partiom takim jak Liga Polskich Rodzin czy Prawo i Sprawiedliwość a nawet Platforma Obywatelska. W końcu jest to kolejny sposób na wspieranie instytucji rodziny - dajemy bowiem rodzinom z dziećmi większą decyzyjność w naszej demokracji, tym samym wspieramy za pomocą naszych głosów polityków i politykę nastawioną właśnie na rodzinę.
Problemy (najważniejsze) jednak są następujące:
* Problem dwojga rodziców: Jeśli dziecko jest jedno, a rodziców dwóch, który z nich miałby skreślać w urnie za swoje dziecko? Można poczynić romantyczne założenie, że w polskich rodzinach istnieje związek partnerski. Ale nie bawmy się w bajki - głos decydujący w większości polskich rodzin ma ten brzydszy. Koniec końców wzmacniamy jedynie głos męski w wyborach, ewentualnie dajemy kolejny punkt zapalny konfliktów w rodzinie.
* Sama idea głosowania za dziecka trochę sprzeniewierza idei demokracji. W końcu w głosowaniu chodzi o podjęcie autonomicznej decyzji, a w momencie, kiedy ktoś oddaje głos za ciebie to trochę podważa to ideę demokratycznego głosowania. De facto daje się rodzicom dodatkowy głos w nagrodę za płodność...
* Konflikty pokoleń: Polskie rodziny są silnie shierarchizowane, a okres dojrzewania to bunt. Tu pojawić się może arena konfliktu wokół 'głosowania', gdzie rodzice i dzieci będą mieli scysję w odniesieniu do zmian relacji władzy. Rodzice mogą mieć za złe utracenie głosu, a dzieci będą ze swojego głosu robić element buntu pokoleniowego. Z drugiej jednak strony moment w którym dziecko pragnie sam za siebie zagłosować staje się wyraźną oznaką dla rodziców, że pojawiło się pragnienie podejmowania autonomicznych, niezależnych decyzji. W pewnym sensie daje to sygnał rodzicom, kiedy czas się odrobinę wycofać i dać dziecku przestrzeń do samookreślenia.
Z jednej strony mamy więc radykalny, nieprzemyślany, aczkolwiek ciekawy pomysł, z drugiej mamy polski system wyborczy, który osoby dorosłe traktuje jak 'niedojrzałych'. Tu chodzi o kwestie biernego prawa wyborczego, który jest w naszej konstytucji arbitralnie ustalany. Prawda jest taka, ze osoba dorosła staje się pełnoprawnym obywatelem Polski dopiero w wieku 35 lat. Doświadczał to np. podczas ostatnich wyborów prezydenckich Roman Giertych, który okazał się wystarczająco starym zgredem, żeby objąć tekę ministra kultury, ale zbyt młodym szczylem, aby stać się preziem.
I tak:
- aby zostać posłem trzeba mieć 21 lat;
- aby zostać senatorem trzeba mieć 30 lat;
- aby zostać prezydentem trzeba mieć 35 lat.
Generalnie władze nasze przewspaniałe uznały, że trzeba nas ochronić przed nami samymi. Arbitralnie ustalili minimalny wiek posła, senatora i prezydenta uznając, że przydatność jest uzależniona wiekiem, a nie wiedzą i umiejętnościami. W wieku 27 lat można zostać milionerem i szefem wielkiej korporacji, ale nie można zostać senatorem...
Tu nawet tak na prawdę nie chodzi o to, aby sejm i senat zasiliła generacja 20-latków. Ale jeśli rzeczywiście tak jest, że ta dzieciarnia się do władzy nie nadaje to dlaczego nie zaufać wyborcom, że nie wybiorą 19 latka na prezydenta Polski i 18 latka na Marszałka Senatu?
Cenzus wieku przy biernym prawie wyborczym to absurd w demokratycznym kraju, dzielenie obywateli na gorszych i lepszych w oparciu o kryterium wieku i po prostu jest anachronicznym wentylem bezpieczeństwa o rodowodzie totalitarnym.
Podsumowując chciałbym skompilować całą wypowiedź i zasugerować funkcjonowanie biernego i czynnego prawa wyborczego:
* Czynne prawo wyborcze powinno przysługiwać każdemu niezależnie od wieku, także dzieciom. Jednakże, aby skorzystać z czynnego prawa wyborczego jako osoba niepełnioletnia konieczna jest samodzielna rejestracja w Okręgowej Komisji Wyborczej i wypełnienie prostego testu merytorycznego. Dla mnie niezrozumiałe jest uniemożliwianie dzieciom głosowania, który tego by chciały, tylko dlatego, że mugole nie wierzą w ich umiejętności konstruktywnego myślenia. A myślę, że nie jeden licealista na Salonie 24 pokazał, że myśleć potrafi, a o polityce wie więcej niż typowy wyborca Samoobrony.
* Sam wiek czynnego prawa wyborczego byłby obniżony do 16 lat.
* PEŁNE Bierne prawo wyborcze powinno przysługiwać każdej osobie pełnoletniej. Kropka.
"Without a winking smiley or other blatant display of humour, it is impossible to create a parody of fundamentalism that someone won't mistake for the real thing." - Nathan Poe. Z dedykacją dla denialistów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka