Marysieńka Marysieńka
1052
BLOG

O inwigilacji w Londynie słów kilka

Marysieńka Marysieńka Polityka Obserwuj notkę 3

           Jak wiadomo, Londyn głosował w większości na PO i poparł w wyborach prezydenckich Bronisława Komorowskiego. Warto się zastanowić, dlaczego.

            Kilka dni po śmierci Pani Ireny Anders rozmawiałam z moją koleżanką - śpiewaczką, która przed laty wzięła udział w londyńskim programie radiowym pt. „Dwie Bogdańskie“. Dowiedziałam się od niej, że w ostatnim czasie przed śmiercią pani Anders, bardzo trudno było komukolwiek skontaktować się z p. Ireną, bo pracujące tam panie były bardzo niemiłe i niechętnie przekazywały słuchawkę. Mało kto ją odwiedzał, ponieważ owe panie ucinały szybko rozmowę argumentem, że p. Anders nie czuje się dobrze.

Ta informacja dała mi do myślenia. Dlaczego pani Irena poparła w wyborach prezydenckich Bronisława Komorowskiego? Czy jej mąż byłby z tego zadowolony? To pewne, że nie. Czy robiła to z własnej nieprzymuszonej woli? Czyżby ktoś ją nakłonił do takiej decyzji?

Kilka tygodni temu otrzymałam informację od znajomej, że w POSKU (Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny) będzie obecny niejaki pan Andrzej, który dysponuje ciekawymi, oryginalnymi zdjęciami z katastrofy smoleńskiej, wykonanymi w dniu 10 kwietnia. Dysponował tylko pendrive-m i prosił o pożyczenie laptopa. Przyznam się, że w swej niewieściej naiwności porwałam swój komputer i w kilkadziesiąt minut znalazłam się na miejscu. Pana Andrzeja jednak nie było w gronie kilku osób, rozmawiających na cotygodniowych spotkaniach o Polsce. Zorientowałam się, że ów jegomość ma bardzo krytyczne zdanie na temat polskich pilotów, że nie jest to jego pierwsze spotkanie z Polonią londyńską, na którym pokazuje fotografie z katastrofy, komentując przy tym, że winę za katastrofę ponoszą wyłącznie polscy piloci i naciski prezydenta Kaczyńskiego. To mi wystarczyło, aby pożegnać się pośpiesznie z grupą ludzi i zacząć traktować temat p. Andrzeja z ogromną czujnością. Natychmiast ostrzegłam wszystkich, którzy dali się oszukać. Wiele osób użyczyło mu swoje laptopy, do których podłączył swój nośnik pamięci zewnętrznej. Ile danych Polonii londyńskiej zostało w ten sposób skopiowanych na niepozorny „pendrive“ ? Na pewno sporo, jeśli ów "paluszek" udawał tylko pedrive'a. Ile wirusów zostało wpuszczonych do komputerów – trudno powiedzieć. Wiadomo, że Andrzej bywał we wszystkich możliwych miejscach, gdzie spotykała się Polonia i wszędzie tam przekonywał słuchaczy o winie polskich pilotów przy pomocy zdjęć pokazywanych na pożyczonych komputerach.

           Dowiedziałam się, że Andrzej T. podaje się za biednego emerytowanego wojskowego, który zbiera od ludzi datki na swoje prezentacje zdjęciowe.  Polski numer telefonu, który podał, został sprawdzony. Okazało się, że to "pomyłka". Dzięki życzliwości kobiety ze Zjednoczenia Polskiego, zamieszkał u dziewięćdziesięcioparoletniego pułkownika, któremu w zamian za nocleg, miał porządkować archiwum. Lada dzień miał się wyprowadzić, ale ten dzień jednak nie nadchodził. W tym czasie zdążyły zniknąć dwie karty z pamiętnika pana pułkownika, a „porządek w archiwum“ zamieniał się w chaos. Andrzej T. naciskał na staruszka, aby ten udał się do Polski, do Domu Kombatanta, a mieszkanie londyńskie, no cóż, po co mu ono... Kiedy z kilku źródeł otrzymałam te same informacje, że ów jegomość sączy toksyczne teoryje na temat katastrofy smoleńskiej w uszy niezorientowanej Polonii, postanowiłam zadziałać. Ostrzegłam, kogo tylko znam. Na spotkaniu z prof. Jerzym Robertem Nowakiem publicznie zdemaskowaliśmy agenta. Ku memu zaskoczeniu otrzymałam gromkie brawa, co znaczy, że dał się we znaki już wielu ludziom, działającym tutaj na rzecz Polski. Po tym wydarzeniu otworzyły się oczy paniom, które z litości pomogły „wtyce“. Okazało się, że wielkoduszny Andrzej T. już zorganizował znajomą PANIĄ DO POMOCY w domu oraz prawnika, który miał załatwić sprawy domu i przetransportowania pułkownika do Domu Kombatanta w Polsce. Tu trzeba dodać, że p. Tadeusz nie ma dzieci, żony, a bratanek ma swoje problemy i rzadko odwiedzał wujka. Kiedy panie ze Zjednoczenia Polskiego kazały wyprowadzić się agentowi, maska spadła. Jedna z nich usłyszała, że ten „ją obstawi“ i „obsmaruje“ w internecie. Osobnik z Polski przestał udawać głupka, uwiarygadniać się i skomleć, że musi wracać do kraju autostopem. Teraz zaczęła się walka, w której okazało się, że klucz do mieszkania staruszka został już dawno dorobiony. Na szczęście w paniach ze Zjednoczenia w porę obudziła się czujność.

Ta historia uświadomiła mi także, dlaczego ogromnie sympatyczna staruszka straciła nagle do mnie zaufanie po tym, jak jej "pani do pomocy" "wytłumaczyła", jak to niby strasznie źle zachowałam się wobec niej (staruszki).

            Ilu ich jest, że jegomość Andrzej T. groził działaczce Zjednoczenia „obstawą“? Ilu agentów wciąż działa aktywnie w środowisku najstarszej Polonii? Te historie demaskują metody służb inwigilujących Polaków z Londynu. Okazuje się, że działają tu poprzez tzw. pomoc domową i osoby udające patriotów z Polski, którzy sączą kłamstwa i dezinformacje w umysły Polonii. Przeraża mnie naiwność i łatwowierność Polaków z Londynu. Agenci wiedzą, że na litości katolików można wiele zyskać. Doświadczenie ze „spadochroniarzem“ w Londynie nauczyło mnie, jak wygląda spojrzenie emerytowanego agenta służb PRL. To wzrok bezwzględny i zimny. Trzeba tylko umieć patrzeć.

Tego rodzaju ludzie długo pracują nad tym, aby „urobić“ opinię Polonii. Nie dziwi więc wynik wyborów, skoro nawet największe autorytety moralne powojennej emigracji dały się zwieźć politycznej poprawności. A nowe pokolenie emigracji, no cóż, tyle wie, co zje z ciężko zarobionej miski. Głosuje więc tak, jak autorytety, którym „panie do pomocy“ lub „archiwiści“ załatwiają spokojną starość w Domach Kombatanta Rzeczypospolitej.     

Marysieńka
O mnie Marysieńka

Londynka (nie mylić z blondynką)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka