Jan Herman Jan Herman
918
BLOG

Europie do wiwatu. Za bezoary

Jan Herman Jan Herman Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 29

Boli mnie, że Europa obdarza swoimi względami i łaskami jedynie tych, którzy noszą w sobie „dziecięcą radość” bezkrytycznej obecności w jej cieniu, gdzie można sobie konsumować bobki po jej wielkim postepie. Pozostałych odtrąca, łaja, poucza, straszy, nie zastanawiając się nad ich racjami. A przecież nie taka była obietnica…

Nie chcę od Europy jej bezoarów, które są gównianymi talizmanami (bezoar – inaczej „strutka” – to kulisty twór powstający w żołądkowym czepcu i żwaczu przez nagromadzenie niestrawionych resztek pokarmu oraz włókien roślinnych i włosów-sierści, zwłaszcza zlizywanych przez zwierzę podczas linienia, zwykle ma wielkość orzecha: były bezoary w średniowieczu uważane za talizmany, przypisywano im właściwości magiczne i lecznicze, używane były jako odtrutki, mają silny zapach zbliżony do piżma, czyniący je po trosze afrodyzjakami).

Nie jestem Europejczykiem. Bo nie mam tego kompleksu. Kto mnie zna, a przynajmniej czyta, ten wie, że „europejskie” sprawy demokracji, wolności, obywatelstwa, praw człowieka, edukacji, wartości uniwersalnych zwanych chrześcijańskimi – są dla mnie kluczowe, tak ważne, że potrafię wiele stracić, by utrzymać te sprawy we właściwej kondycji, przynajmniej wokół siebie. Ale można – jestem przykładem – sprawy te stanowczo podnosić, nie będąc Europejczykiem.

Mieszkam w Europie Środkowej, która nie ma swojej oryginalnej nazwy, bo Międzymorze czy ABC to są jakieś dziwadełka pojęciowe (współbudowałem to drugie dziwadełko, mając świadomość „wielkiego skrótu myślowego”). Europa Środkowa skoncentrowana jest w okolicach Karpat, na północy sięga po Tallinn, na wschodzie po Dzikie Pola, na południu ku granicom Hellady, na zachodzie – po Łabę. To fenomen niezwykle zróżnicowany, a do tego – w odróżnieniu od Europy (zachodniej) – nie ma swojego „lingua franca”, suahili czy innego wehikułowego.

Jestem środkowo-europejczykiem. Adresy, do których się przyznaję, to Mazowsze, Opolszczyzna, Kaszuby, Suwalszczyzna, Bieszczady. Jestem summą swoich adresów (dwa „mm”, koniecznie)

Europa najpierw traktowała moich przodków jak barbarzyńców, potem jak służbę zaopatrzeniową, jeszcze później jak „imigrantów”, a ostatnio jak parweniuszy, którzy się zbiesili i odmawiają zgody na głaskanie po główkach. Zawsze najpierw żądała, potem płaciła – i do tego koralikami, pozostałymi po strawieniu myta pobranego od nas.. Nie dajmy się zwieść awansem cywilizacyjnym: służba nauczona u jaśnie państwa ma podobne nawyki.

Po 1989 Europa z Ameryką podzieliły się Europą Środkową, uprawiając tu najczystszy kolonializm pod przykrywką „wyzwalania i cywilizowania”, żałując najwyraźniej, że jej cześć nadal pozostaje w orbicie wpływów rosyjskich.

Jestem zdania, że Europę Środkową stać na odrobinę samodzielnego luksusu suwerenności, a jej najważniejszym wyzwaniem jest wyzbycie się nawyku szukania arbitra z zewnątrz przy każdej scysji okołokarpackiej. Mamy swoje – odrębne – pojęcie o samorządności i obywatelstwie, własne kuchnie, obyczaje i własne problemy. Zawsze, kiedy za nasze problemy zabierają się Europejczycy, Rosjanie albo Osmani – wychodziliśmy z tego w gorszym stanie niż przed „terapią”.

Po pierwszej wojnie światowej, kiedy Europie Środkowej dali spokój Romanowowie, Hohenzollernowie, Habsburgowie – staliśmy się igraszką w rękach mocarstw „demokratycznych”, zresztą bardzo chętnie. Za dyplomatycznymi kulisami używano wobec nas nazwy „państwa przejściowe” (provisoire), co niedwuznacznie wskazywało na intencje. Europa niezbyt rozumiała nowy fenomen rosyjski i miała kaca po nieudanej interwencji Ententy, wolała sąsiadować poprzez bufor. Polska, Ukraina, Litwa – znakomicie się do tej roli nadawały. 

Po upadku Kraju Rad i całego „bloku-obozu” – Europa uznała, że ma pełne prawa do „odzyskanych” prowincji i egzekwowała te prawa, zanim po nieudanym podejściu do Ukrainy nie wkroczyli w sukurs do gry Amerykanie.

W Polsce ścierają się – poza innymi – dwie jednakowo silne skłonności: ku Europie i ku Ameryce. Ameryka nie jest zazdrosna: wciągnęła nas w swoje gry militarne i czerpie z tego swoje satysfakcje. Europa jednak jest jawnie wściekła o każdy przejaw niezdyscyplinowania. Rosja na to wszystko machnęła ręką, choć udaje że jej zależy, więc się droczy.

 

*             *             *

Poza tym wszystkim, co w Europie jest napisane Dużymi Literami – podstawą jej funkcjonowania w praktyce jest Biurokracja i Budżet. Ale Biurokrację nazywa ona trój-słowem Wolność-Demokracja-Modernizacja, a Budżet nazywa trój-słowem Przedsiębiorczość-Składka-Konkurencyjność. Zarówno Biurokracja, jak też Budżet – to takie fenomeny, które kochają regulaminy, procedury, wskaźniki, parametry, standardy, normy, instancje, indeksy, tabele, wykresy. To się nie da pogodzić ani z Rynkiem i Demokracją, ani z Innowacyjnością i Konkurencyjnością. Bo to jest Reżim. A „reżim” to w słownikach europejskich uzurpacja, okowy, rygor, dyscyplina.

Co tu gadać: Europa jedno mówi, drugie czyni. Pod dyktando Ameryki (długo by o tym opowiadać) zleciła opracowanie „regulaminu” naziście, który wcześniej opracowywał hybrydową legislację Wielkich Niemiec, a kiedy to trochę nie wyszło – w roli redaktora naczelnego Traktatów Rzymskich sprowadził na kontynent formuły teutońskie i dopilnowywał ich w roli przewodniczącego Komisji Europejskiej. W tym samym czasie Europę i okolice ogłupiano romantycznymi dyrdymałami przywołując piśmiennictwo Roberta Schumanna. Niech ktoś przejrzy wikipedialną listę ojców-założycieli zjednoczenia Europy i powie na podstawie ich życiorysów, ilu z nich dawało przez całe życie świadectwo przekonaniom demokratycznym, humanistycznym, rynkowym: Konrad Adenauer, Joseph Bech, Johan Willem Beyen, Winston Churchill, Alcide De Gasperi, Walter Hallstein, Sicco Mansholt, Jean Monnet, Robert Schuman, Paul-Henri Spaak, Altiero Spinelli.

Poświęć, Czytelniku (z góry przepraszam za fatygę i powracający niesmak), pięć minut na biografię każdego z nich (biografia W. H. ma dziwną „dziurę” w okresie nazistowskim).

Kiedy patrzę na tę listę – tym bardziej nie jestem Europejczykiem. Nie chcę być – jak oni – łże-Europejczykiem.

I oto niepokorna Polska jest karcona w sposób żenujący. A wszystko dlatego, że śmie bardziej dowierzać Ameryce niż Europie. Moi Czytelnicy wiedzą: Państwo o nazwie USA uważam za największą zmorę w Historii świata i na pewno nie jestem sympatykiem tego Państwa, choć Amerykanie jako ludzie to dla mnie bracia jak każdy inny. Ale kiedy widzę, jak Europie wściekłość na „niesubordynowanych podskakiewiczów” przesłania resztki przyzwoitości, jak walczy w widmem greckim, brytyjskim, polskim i paroma innymi – to oświadczam polskim euro-entuzjastom: Demokracja – tak, Wolności – tak, Rynek – tak, Przedsiębiorczość – tak, Konkurencja – tak, Różnorodność – tak, bardzo tak, tak-tak-tak – ale nie w ten sposób, jak to nam wtrynia europejska Biurokracja, schwytawszy na lasso niedoszacowanego Budżetu.

Nie będzie mi nazista, który uciekł spod topora Norymbergi, pod dyktando Amerykanów ustawiał mojego losu, mojej rzeczywistości. Niech Europa zbastuje, opamięta się w swoich zapędach, a przede wszystkim niech opublikuje prawdziwy życiorys swojego pierwszego szefa oraz wszystkie sekretne protokoły, zwłaszcza te europejsko-amerykańskie, ale i te „wewnątrz-elitarne”, pełne pogardy dla prowincji iberyjskiej, bałkańskiej, słowiańskiej, bałtyckiej, skandynawskiej.

OK, jesteśmy – poprzez nasze Państwo – związani umową z UE. Trzymajmy się jej literalnie, jeśli nie ma być pułapką, mętnym więcierzem. Tam jest napisane, że RP jest równorzędna w UE państwu niemieckiemu, francuskiemu, itp. Nawet jeśli rządy w RP są nie całkiem idealne i nie całkiem zbieżne z wyobrażeniami brukselskimi. Ale – co pokazuje praktyka – nasza umowa to jest taki sam związek, jak z akwizytorem, który – zanim złożę podpis – mami mnie rajem i podaje delicje, a po uzyskaniu podpisu – traktuje jak płatnika i zaplutego petenta. Chyba ze będę stopy lizał.

A przede wszystkim nie zachowuj się – Europo – jak zazdrośnik: nie chcę nazywać marchewki owocem, nie chcę by moje kury stały według instrukcji, nie chcę regulowania krzywizny ogórków (pal sześć banany), nie chcę instrukcji obsługi drabiny i kaloszy, dla mnie ślimak to nie jest ryba, nie chcę mierzyć śledzi po złowieniu, chcę wędzić „swojszczyznę” w jałowcowym dymie. Absurdy europejskie – po prostu odrzucam, tak rozumiem swoją swobodę.

nie chcę też, by mi ktoś dyktował, czy mam bardziej kochać Amerykę, czy może Chiny. Sami mamy z tym wystarczająco dużo kłopotów i ambarasu, po co nam twoje – Europo – fałszywe wskazania…?

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka