Jan Herman Jan Herman
102
BLOG

Wybory jako biznes polityczny

Jan Herman Jan Herman Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Aby być dobrze zrozumianym, zdefiniuję po swojemu dwa słowa: „biznes” oraz „polityka”.

Słowo „biznes” oznacza na surowo „zajęcie-aktywność-działanie”, ale przyjęło się, że tym właśnie słowem sygnalizuje się przedsięwzięcie (projekt), przedsiębiorstwo (firmę), działalność gospodarczą, branżę-dziedzinę aktywności, a w uproszczeniu – konkretną transakcję (mam do ciebie biznes, sprawę). W tym co się przyjęło zagnieżdżono „domniemanie korzyści” większej niż wkład-koszt-zaangażowanie, przypadki „dokładania do interesu” traktuje się jako wyjątki w regule.

Słowo „polityka” oznacza na surowo „rozstrzyganie decydenckie”, czyli zakłada, że jest ktoś, kto ma uprawnienia (ew. uzurpacje) do decydowania o innych i za innych oraz że ten ktoś uprawia swoje rozstrzyganie w sposób świadomy, w skrócie: wie co robi i może przewidzieć skutki swojego działania, zwłaszcza że do niektórych skutków planowo dąży. Językoznawca w słowie „polityka” natychmiast wychwytuje rdzeń „poli”, oznaczającym wielość, liczebność, mnogość, nie zawsze różnorodność.

 

*             *             *

Kogo nie zniechęciłem dzieleniem włosa na czworo – zapraszam do uczty. Przede wszystkim zauważam, że im bardziej lokalna przestrzeń publiczna – tym łatwiej o prawdziwe, obywatelskie wybory, a trudniej o biznes. W przestrzeni bowiem lokalnej wszelkie próby „kręcenia-kombinowania” są wychwytywane przez tych, którymi ktoś zamierza manipulować, bowiem to właśnie tu ludzie mają największą wiedzę o wszystkich drobiazgach, okolicznościach, doświadczeniach – i o sobie nawzajem.

To, co się dzieje poza przestrzeniami lokalnymi – ludzka świadomość potoczna oddala od siebie nazywając „polityką”. Każdy z nas rozróżnia pytanie „co tam u ciebie, u was” od pytania „co tam w polityce”. Pierwsze pytanie jest sąsiedzkie, rodzinne, środowiskowe, wspólnotowe, mutualne – a drugie pytanie jest o sprawy „nie z tego świata”.

O tym co tutejsze-nasze – mamy wiedzę. O tym co „polityczne” – mamy zaledwie wyobrażenia i czasem jakąś opinię, która zawsze jest „niedorobiona”, nie oparta na konkretnej znajomości faktów, kuluarów, spraw i ludzi.

 

*             *             *

Politycy (ludzie żyjący z rozstrzygania decydenckiego) znakomicie rozumieją, że trzeba „ludziom” (masom) dać od czasu do czasu igrzyska, czyli „okazje wyborcze”.

Oczywiście, nie byliby politykami, gdyby zorganizowali ludziom rzeczywiste wybory. Bo to oznaczałoby, że zamiast sami decydować o sprawach i ludziach – abdykowaliby i spreparowaliby sytuację odwrotną, że to ludzie decydują o nich.

To w tym punkcie rozumowania polityczno-biznesowego zaczyna się udawanka.

W każdym biznesie są takie chwile, kiedy wskazuje się „masom”, że to one decydują o wszystkim co biznesowe: biznes daje ludziom pracę, daje ludziom towary i usługi, daje kontrahentom okazje współuczestnictwa, wszystkim daje okazję wzbogacenia się. Po czym, złowiwszy na ten trik tylu ile trzeba – biznes poddaje ich swoim regułom gwarantującym zysk, których nie zamierza konsultować i uzgadniać, nawet jeśli stwarza takie pozory: daje wam pracę – oto mój regulamin i tabela wynagrodzeń, daje wam towar i usługę – ale taki jaki jest moim zdaniem najlepszy, daję wam okazje przyłączenia się – ale do gotowego biznesu, nie będziemy się od nowa układać.

Wszelkie odwoływania się do rynkowości, która przecież zapobiega takim autokratycznym odruchom biznesowym – są zwykłą liberalną ściemą, bowiem jedną z najważniejszych sztuk biznesowych jest monopolizowanie, zaklepywanie sobie pierwszeństwa i trwałej przewagi w każdym zakątku działalności.

Nie inaczej jest w polityce. Są chwile, kiedy wskazuje się „masom”, że mogą decydować o swoich wspólnych sprawach, a nawet o politykach. Że obywatelskie głosy są jak wyrocznia, odsiewają dobro spośród zła, lepszą jakość spośród gorszej, szlachetniejszych aktywistów spośród paskudnych. Tyle, że kandydatów politycy sami wskazują wedle swoich (a nie publicznych) interesów, reguły głosowania określają oni, programy i cele wyznaczają też oni, przy czym robią to niejawnie, drukując ulotki ociekające miodem i mlekiem, a pokątnie sprzedają swoje usługi najszerzej rozumianemu biznesowi.

Wszelkie odwoływania się do demokracji, ludowładztwa, gminowładztwa, które czynią ponoć obywateli faktycznymi, nie-pozornymi wyborcami – są zwykłą polityczną ściemą, bowiem jedną z najważniejszych sztuk politycznych jest umiejętność zachowania kontroli nad procedurami (procederami) wyborczymi.

 

*             *             *

Skoro tak nam poustawiano nasz „rynek i demokrację” – to można w tę grę zagrać i wygrać, Szanowni Obywatele, tylko trzeba wiedzieć, od czego zacząć.

Namawiam wszystkich, kto nie ma ochoty biernie poddać się biznesowi politycznemu – aby kopnął cały ten system wyborczy w słabiznę.

Dość z oszustwem, które mówi: obywatel pisemnie wyraża zgodę na kandydowanie i składa ją w komitecie wyborczym. Czytaj: kandydat przyjął warunki którejś kamaryli politycznej i na jej postronku przymila się do ludzi, by nagromadzić głosy, które jemu dadzą może funkcję, ale samej kamaryli dadzą realną władzę.

Zamiast tego – niech obywatele, którzy chcą cokolwiek dać „masom” – sami się zgłaszają. Niech mówią: chcę kandydować, a nie „zgadzam się kandydować”. Niech idą między „swoich” i proponują to, co chcieliby zrobić dla lokalnej przestrzeni.

Nie ma obaw, że wkrótce okaże się, iż kandydatów jest „za dużo” (pamiętacie, jak Kukiz w 2015 przesiewał swoich ochotników poddając ich żenującym i poniżającym „egzaminom-weryfikacjom”?).

Przecież w każdym obwodzie wyborczym wszyscy „oddolni” kandydaci mogą się zebrać i sami lub z pomocą sąsiedztwa urządzić prawybory. W ich wyniku kandydaci podziela się na tych, którzy „wystartują” i tych, którzy po sukcesie wyborczym dostaną „robotę” w administracji lokalnej.

Że to nieuczciwe? No, to Czytelniku, przyjrzyj się, jak to dziś wygląda, w „uczciwym świecie”. W przestrzeni lokalnej niemal wszędzie funkcjonują Zatrzaski Lokalne, czyli takie grupy radnych, małych nomenklatur szczyków oraz ludzi wpływowych, które rozstawiają ludzi i budżety oraz publiczny majątek wedle swoich wsobnych racji, za przyzwoleniem „warszawskich” kamaryl.

Uczciwie jest powiedzieć: niezależni od „warszawki” kandydaci, osiągnąwszy sukces wyborczy, mają prawo dobierać kadry niezależne spośród osób, które ich wspierają w projekcie samorządowym, obywatelskim. Nic nie stoi na przeszkodzie, by ci, którzy (jakże uczciwie, he-he) zatrudnieni są przez gminnych i powiatowych bonzów – wsparli obywateli kandydujących oddolnie. Wtedy będą spokojni o swoją pracę.

Czytelniku: to może się nie udać. Ale próbować warto… Zamiast iść na postronku już „okopanych i uzbrojonych” kamaryl politycznych.

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka