Jan Herman Jan Herman
419
BLOG

Aaaaaby odfajkować zbrojenia. Szynka do podzelowania

Jan Herman Jan Herman Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Polska jest przodownikiem budżetowym w sprawie zbrojeń. To oznacza, że „nasze” wydatki na rozmaite sprzęty i sieci-struktury-systemy rosną w stosunku do innych wydatków. Rośnie taż nasz udział w rozmaitych manifestacjach siły (ćwiczenia, ekspedycje, patrole) w różnych punktach globu. 

I jeszcze się tym popisujemy, jak tępi prymusi. W tym czasie politycy innych krajów robią wszystko, by nie pakować grosza publicznego w nic nie dające gry i zabawy: jeśli już marnować publiczne pieniądze, to z jakąś korzyścią.

Tymczasem dowolna międzynarodowa organizacja terrorystyczna ma zdolności logistyczne i siłę rażenia większe od armii polskiej. Zapewne też budżet. Mówię o organizacjach niepaństwowych, chyba wolno się wysłowić: pozarządowych. Bo są też organizacje terrorystyczne chronione parasolem państwowym.

Trzeba sobie uświadomić przede wszystkim dwie okoliczności decydujące o (bez)sensie zbrojeń:

1. Jedyne poważne przedsięwzięcia o charakterze zbrojeniowo-militarnym to te, które co najmniej w 90% oparte są na rozwiązaniach teleinformatycznych i podobnych: na przykład podstępne, skryte, hakerskie sterowanie cudzymi sieciami-strukturami-systemami (przede wszystkim w tzw. infrastrukturze krytycznej, czyli rurociągi, wodociągi, ciepłownictwo, energetyka, drogownictwo, łączność-telekomunikacja, Internet, itd., itp.);

2. Tzw. broń konwencjonalna (czołgi, artyleria, piechota, bunkry, samoloty, okręty, nawet drony) – ma swoją wartość dopiero wtedy, kiedy posługuje się gadgetami o sile rażenia równoważnej zdolnościom Frontu z okresu II Wojny, wszystko inne można przyrównać do armatniego mięsa, nieuzbrojonego pospolitego ruszenia, wiele hałasu mało strachu;

Doprawdy, gdyby dwu-trzy-letni budżet zbrojeniowy Polski przeznaczyć na zakup jednej superfortecy powietrznej lub morskiej, albo na defensywny korpus hakerski zdolny wyłączyć cudze machiny – to sens takich zbrojeń byłby jakiś.

Dodajmy do tego trzecią i czwartą okoliczność:

3. Od kilkudziesięciu miesięcy trwa oczywista, jawna (choć dyplomacja udaje że jest inaczej) – wojna między „grupą USA” i „grupą ChRL”, polega ona na WZAJEMNYM UŚCISKU TELEINFORMATYCZNYM, czyli na tym, że każdy strategiczny obiekt przeciwnika (elektrownia, wyrzutnia, satelita, nasłuchownia-wywiadownia) ma kilku „dyżurnych” drugiej strony, monitorujących na bieżąco teleinformatyczne zapory, zdolnych zablokować, zatrzymać jakąkolwiek wrogą inicjatywę;

4. Wszelkie rodzaje broni zakazane przez rozmaite konwencje (biologiczna, chemiczna) mają się dziś nieźle, a ich generacje psycho-neurologiczne ulokowane w żywności i gadgetach elektronicznych stanowią oś „postępu technologicznego” (szanująca się potęga gospodarcza „gra” patentami, markami, firmami oraz tytułami finansowymi – i poprzez nie utrzymuje „konsumentów” w dyspozycji wobec potęg militarnych);

Oczywiście, nie można tego udowodnić, ale jeśli ponad 50 lat temu (zimna wojna) istniały i skutecznie działały „inwigilatornie” obu ówcześnie wrogich stron, ich bio-chem-psycho-laboratoria – to przecież nikt tego półwiecza nie zmarnował, i tylko naiwni sądzą, że miało miejsce w tym czasie jakiekolwiek rozbrojenie. Podnosi się larum, kiedy do korpusu dysponentów broni jądrowej dołącza ktoś „niepożądany” – ale wystarczy, że jest „swój” ( "Yes, but he's our bastard.") – wtedy okazuje się sojusznikiem np. w „wojnie z terroryzmem”. I ciemny lud w dowolnym kraju to kupuje, proszę ja was, mediastów…

Jeśli dodać do tego trwającą od kilkunastu miesięcy globalną wojnę budżetową (od kwartału jawną) – to widać, gdzie położone są wojenne akcenty rzeczywistych potęg. Pytanie: kto tę wojnę budżetową „włączył”, no kto?

To oznacza, że pawie pióra polskich militarystów (przy)rządowych mają taką samą wartość, jaką mają generalskie lampasy: ładnie się prezentują w statystykach i kronikach oraz podczas pokazów i defilad, ale oceniam, że aby całą Polskę wziąć za czuprynę – wystarczy zaangażować kilka superfortec. Każda z nich warta więcej niż polski budżet zbrojeniowy.

Polskę stać zaledwie na to, by uprzykrzać życie rzeczywistym potęgom militarnym, poprzez sabotaż, dywersję i rozmaite partyzanckie ukąszenia, ale żadnych cudów nad Wisłą nie uruchomimy. Inaczej: stać nas na lampasy. Gdyby jednak miało dojść do rzeczywistego „targania się po szczękach” – to cały ten medialny i budżetowy zgiełk wokół zbrojeń zaczyna być jawnym dofinansowywaniem budżetu obcego, jednej ze stron realnego konfliktu.

My wspieramy akurat „grupę USA”, co uważam za naiwność, ale rząd ma prawo sobie rządzić. Wspieramy zakupując rozmaite elementy uzbrojenia, które potęgi zbrojeniowe już skazały na śmierć moralną (ekonomiczne pojęcie oznaczające przestarzałość, zacofaną siermiężność nie do nadrobienia). Równie dobrze moglibyśmy kupować czapki w amerykańskie gwiazdki… Taniej by wyszło…

Ostatnio głośno było o zakupieniu przez nas amerykańskich „katiusz”. Mówiło się, że są one najnowocześniejsze w świecie, mówiło się, że płacimy już, a dostaniemy za jakiś czas – a to przecież oznacza, że dziś dajemy obcemu budżetowi dotacje na nowy sprzęt, który będzie o niebo lepszy od tego, który do nas za kilka lat dotrze. I dotrze tylko pozornie jako „nasz”: na przykładzie „najnowocześniejszych” samolotów już wiemy, że wysłane do nas możemy obsługiwać zaledwie co do połowy jego rzeczywistych funkcji, pozostałe funkcje są nadal zastrzeżone dla „sprzedawcy”. I to jest normalne, czegóż innego mamy się spodziewać: że nas wyposażą dobroczyńcy lepiej niż siebie? Nie ma takich pieniędzy.

Powtórzmy jaśniej: dzisiejsze polskie zbrojenia – to w rzeczywistości zrzutka na nowe sprzęty mocarstwa, a w zamian dostajemy prawo przechowania sprzętów, przeznaczonych do zastąpienia przez nowsze, finansowane poprzez „zrzutkę”. Przypomina się skecz-parodia przemówienia Gomułki: wysłaliśmy do sojusznika, do większego brata wagony z szynką, a w zamian dostaliśmy wiele par butów – do podzelowania. Tu się nic nie zmienia, Amerykanie nie są bardziej dobroczynni niż byli „radzieccy”.

Resume:

Polski „wyścig zbrojeń” – jest w rzeczywistości filantropijną, lizusowską ściepą na nowsze uzbrojenie amerykańskie, a starsze, wycofywane, bierzemy do siebie na przechowanie, w komis, co podwaja koszty, a skutek w postaci „bezpieczeństwa” jest żaden, w każdym razie nie do udowodnienia. Cieszę się, że nawet Prof. G. Kołodko do tego dojrzał (Rz, 17 sierpnia), choć argumentuje jakby inaczej…


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo