Jan Herman Jan Herman
60
BLOG

Przypomnienie

Jan Herman Jan Herman Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Żyjemy w czasach, w których zaproszenie do konsulatu obcego państwa może oznaczać wezwanie na egzekucję. Żyjemy w czasach, kiedy poprzez fizyczno-formalne ograniczenia eliminuje się ugrupowania i kandydatów z gry wyborczej. Żyjemy w czasach, w których nawet oczywista racja/prawda wymaga tego, by ją „politycznie ugrać”. Żyjemy w czasach, kiedy najfajniejsza demokracja świata wyczerpuje swoim działaniem znamiona terroryzmu na zewnątrz i tyranii do wewnątrz kraju. Żyjemy w czasach, w których powszechnie się sądzi, iż statystyczny wyborca to idiota, a co drugi wybrany – to czubek do sześcianu, nie wyłączając z tej statystyki posłów czy prezydentów. 

Jednym słowem: żyjemy w czasach, w których słowo „demokracja” oznacza wszystko, tylko nie ludowładztwo czy gminowładztwo.

A nie musiało – i nie musi – tak być. Lista „błędów i wypaczeń” na szkodę demokracji byłaby zdecydowanie krótsza niż obecna, gdyby Państwo (urzędy, organy, służby, legislatura) wycofały swoje ambicje skierowane na sterowanie życiem społeczności lokalnych i na sterowanie życiem obywateli (rodzin, gospodarstw domowych).

Zajrzyjcie w annały legislacyjne: ¾ norm, standardów, certyfikatów, upoważnień, cesji, procedur – to są instrukcje państwowe dla społeczności lokalnych i dla obywateli. Instrukcje autorytarne, apodyktyczne. Do tego jest jeszcze owa chytrość, która procedury-mechanizmy-algorytmy zalicza do „pełnoprawnego” systemu prawnego, choć to są jedynie narzędzia mające „obsługiwać” normy (nie kradnij, nie zabijaj, szanuj bliźniego, nie wyrządzaj szkody, nie wyzyskuj, nie poniżaj, szukaj dobra, piękna, prawdy, sprawiedliwości, bądź prawy).

* * *

Podam – znany moim Czytelnikom – prosty przykład zniesienia tych dolegliwości. Na przykładzie roli Sołtysa w ustroju-systemie społecznym.

Pierwotne znaczenie roli Sołtysa w społeczności lokalnej (patrz: łaciński Scultetus, francuski Écoutète, alzacki Stabhalter, szwajcarski Schultheiss, angielski Mayor, włoski Scoltetto) – to „obustronny powiernik”: jest „starszym” wspólnoty osadniczej, a zarazem „kontrolerem” tej wspólnoty w imieniu dysponenta terytorium, które ona zajęła. Zaznaczmy, że „dysponent” to nie „właściciel”, tylko ten, kto ma rzeczywistą moc sprawczą wobec terytorium. Wbrew zaleceniom tłumaczy wolałbym nie mylić Sołtysa z Wójtem.

Podstawą funkcjonowania społeczności „sołtysowskiej” , jej spoiwem jest Swojszczyzna. W największym skrócie jest to (prawie zawsze niepisana) multi-umowa członków tej społeczności ustalająca wewnętrzne reguły wzajemne (ekonomiczne, obyczajowe, moralne, wyznaniowe, polityczne) i sposoby rozstrzygania nieporozumień na tym tle, która jednocześnie ma „imprimatur” dysponenta terytorium.

Załóżmy – co jest współcześnie nieprawdą – że „imprimatur” jest pozbawione pokusy „sterowania ręcznego” przez dysponenta (wtedy to on jest Suwerenem, a nie społeczność lokalna). To oznacza, że życie wewnętrzne – szczególnie wyznaczanie zadań przyszłościowych, podział ról oraz wyłanianie przywództwa (w tym Sołtysa), jest niezbywalną i wyłączną prerogatywą tejże wspólnoty. Ona też kształtuje – w codziennym współobcowaniu wszystkich ze wszystkimi – swój wewnętrzny ustrój. Może on być oceniany jako sprawiedliwy lub inaczej – ale jego jakością jest to, że to jest ICH ustrój, a nie podany skądinąd zbiór praw i obowiązków oraz reguł.

Z chwilą, kiedy społeczności swojszczyźnianej odebrana zostanie ta właśnie prerogatywa Samorządności – staje się ona zatomizowanym zbiorem osobników zorientowanych – tak albo inaczej – wobec „siły”, która narzuca wspólnocie ustrój.

Społeczność – która będąc suwerenną musi sama sobie radzić ze swoją społeczną niedoskonałością – jest zdolna wykluć z siebie Obywateli, czyli ludzi, którzy mają ponadprzeciętne, wystarczające rozeznanie w sprawach wspólnych-publicznych i bezinteresowną, bezwarunkową skłonność czynienia tych spraw lepszymi niż są. Dodajmy, że jak dotąd nie było okazji użyć słowa WŁADZA.

Nie wszystkich „stać” na to, by być Obywatelami (ten jest zbyt głupi, tamten zbyt chytry, jeszcze inny jest życiową ciamajdą), ale społeczność swojszczyźniana z oczywistych względów (choćby w związku z niewielka liczebnością i codziennym obcowaniem) funkcjonuje w warunkach „bezpośredniej kontroli społecznej”. Kontrola społeczna – użyjmy Pedii – to spójny i powszechnie zrozumiały pakiet nakazów, zakazów i sankcji, które służą grupie lub społeczności do utrzymania konformizmu ich członków wobec przyjętych norm i wartości, ustępowania z JA na rzecz MY. Jej bezpośredniość oznacza, że każdy kto chce – OGARNIA to co się w jego bliskości dzieje, zawsze może zgłosić uwagi i nie obawia się, że zostanie za to skarcony-napiętnowany-zlekceważony.

Zawodne (prawie zawsze) bywają takie „władcze” elementy kontroli społecznej, jak policja, straż, inspekcja, sąd – bo gubią element bezpośredniości: wtedy okazuje się, jak ważne są rodzina, sąsiedztwo, grupy pokoleniowe, środowisko zawodowe (etos). Jak ważny jest element w postaci „moralnego nakazu praworządności”, internalizacja przez jednostkę i „podgrupę” norm, wartości i wzorów zachowań tak, iż ona odczuwa wewnętrzny nakaz postępowania zgodnie z nimi, nie ma poczucia bezpośredniego zewnętrznego przymusu, wreszcie: jak istotne jest to, by „działały skutecznie” wszelkie wzory zachowań przekazywane w stosunkach osobistych i wszystkie reakcje i sankcje stosowane spontanicznie i na zasadach zwyczaju.

* * *

Dlatego tak mocno podkreślam postulat samo-powstrzymania się dysponenta terytorium od tego, aby swoje „imprimatur” dla społeczności swojszczyźnianej doposażyć w odgórny ustrój „zadany” tej społeczności i egzekwowany siłowo (pod rygorem ograniczenia swobód, zezwoleń, praw).

Mojego konceptu „l’état parallèle” to nie alternatywne „państwo masywne” wystawione przeciw jakiemuś istniejącemu państwu – tylko „tyle nano-państw, ile sołectw”. Bystry Czytelnik zauważy, że „na poziomie” sołectwa elementów państwowych jest tyle co kot napłakał. No, o tym mówię! Państwo to zorganizowany przymus jakichś klik-koterii-kamaryl stosowany wobec Obywateli i ich swojszczyźnianych wspólnot!

Mój pogląd o tym, że współcześnie fenomen Państw wyczerpał już możliwość skutecznego zarządzania Krajem i Ludnością – z każdym dniem znajduje nowych dziesiątki dowodów na prawdziwość. Zwłaszcza w Polsce, zawsze iskrzącej samorządnością (nie mylić z roszczeniowością). W naszym kraju organizacje skupiające ludzi i całe społeczności pokrzywdzone przez sądy, prokuratury, policję, inspekcje, administrację, banki, koleje, uczelnie, celników, ubezpieczalnie, windykatorów, rwaczy biznes, łże-spółdzielnie, polityków i inne formacje „podwyższonego zaufania społecznego” – liczone są w setki, stały się lakmusowym papierkiem wykluczeń równie szerokich jak głębokich, powodem „epanastasi”, na skutek którego w 2015 roku nastąpiła zmiana formacji rządzącej.

Dobra zmiana – bo łagodząca dolegliwości materialne wykluczeń. Ale mogła być lepsza, tylko jakoś wszystko jej „opada”, kiedy przychodzi zabrać się za „państwa w państwie” (te natychmiast podzielono na „nasze” oraz „ichnie”).

* * *

Owa zmiana stała przecież pod hasłem „bierzemy władzę, by ja oddać Suwerenowi”. Czyli komu? Samorządnym społecznościom swojszczyźnianym, czy Dysponentom Terytorium, co oznacza Nomenklaturę-Decydenturę?

Zbyt dużo jest historii „wyborczych”, z „moim” przypadkiem Dra Mateusza Piskorskiego – bym zaprzestał głoszenia „samorządowej herezji”, przeciwstawnej polityce glajszaltowania obywatelskości, usypiania jej rozmaitymi „plusami” i wybranymi „rozliczeniami” poprzedniej formacji.

Więc jeszcze raz, dosadnie: zostawcie polskie sołectwa samym sobie, niech to one definiują swój wewnętrzny ustrój, organizują sobie wybory jakie chcą i kiedy chcą, łączą się dla projektów szerszych, decydują, ile chcą dla siebie tego co państwowe i jaką cenę gotowe są za to zapłacić.

Wtedy może pogadamy o jakiejś demokracji, czy coś podobnego…


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka