Jesteśmy po pierwszej odsłonie cyklu rozgrywek kadrowych, na który składają się:
1. Administracja lokalna, czyli trzy obszary – budżety lokalne, lokalny majątek wspólny, pakiet zezwoleń i dopuszczeń lokalnych: tu istotą gry jest uchronienie „samorządów” (czyli tych trzech obszarów) przed ich zespoleniem w jeden wspólny multi-budżet, kontrolowany przez Rząd, niby rozczłonkowany, ale poddany ciśnieniu „warszawskiemu” tak samo jak edukacja, lecznictwo, nauka, opieka socjalna;
2. Administracja centralna, czyli Decydentura (dyrygenci kamaryl politycznych zajmujący pozycje strategiczne w konstelacjach władzy) oraz Nomenklatura (semi-decyzyjna kadra rozporządzająca budżetem centralnym, regaliami narodowymi, projektami strategicznymi: tu rozgrywka pójdzie o to, ile na jawną, dyskusyjna część Budżetu, a ile – poza kontrolą Parlamentu i orientacją powszechną;
3. Urząd Prezydenta RP, czyli dyspozycja „języczkiem u wagi” w sprawach dyplomacji, militariów i służb wewnętrznych: tu rzeczą najważniejszą jest pozycja samego urzędu w strukturze decyzyjnej Państwa (dziś Prezydent jest ustawiony w pozycji „szantażysty” wobec Rządu oraz „żyrandola” na użytek publiczności i międzynarodówki), a także pozycja przetargowa w grze o „prawo do innowacji” politycznych, strategicznych;
Po roku 2015 sytuacja wydawała się przesądzona: po raz pierwszy od dawna Parlamentem-Rządem zarządzał uzgodniony blok ugrupowań stawiających na więcej umiaru w stosunkach z Europą (Unią), deklarujący posprzątanie biznesowo-geszefciarsko-korupcyjnej stajni Augiasza, poszanowanie woli i interesów „zwykłego” społeczeństwa (przy czym organizacje pozarządowe „typowano” jako osobliwą „agenturę” odsuniętego „układu”).
Dodajmy – bo w moim przekonaniu ta okoliczność „ustawiła” pierwsze dni rządu firmowanego przez PiS – że po szokującej zmianie osoby pełniącej funkcje Prezydenta RP, jego formacja przygotowała – poprzez nowele ustawową dotyczącą Trybunału Konstytucyjnego – pułapkę na nowego Prezydenta, którą opisują słowa: będziesz blokował naszą robotę – to ciebie wypikujemy (patrz: Art. 3 pkt 6 ustawy).
Nowelę tę formacja firmowana przez PO wprowadzała w przekonaniu, że w cuglach wygra głosowania parlamentarne. Więc z rozpędu przedwcześnie mianowała nowych sędziów TK „na użytek” przyszłej wojny z „wetami” Prezydenta.
Tymczasem trwała „kukizonada” (entuzjazm w nadziei na usunięcie z ustroju Państwa patologii w postaci „państw w państwie”), trwała też nadzieja na powstrzymanie liczniejących i pęczniejących wykluczeń, wsysających już teraz większość zwykłych ludzi, nie mających dostępu (via rosnącą lawinowo biurokrację i jej geszefty) do beneficjów Transformacji, niewątpliwych, ale dla większości coraz bardziej obcych, niedostępnych „zza szklanej witryny”.
Ten wykluczeniowy „moment polityczny” przegapiła lewica, która na ołtarzu liberalizmu kulturowo-obyczajowego poświęciła sprawy społeczne (zanik prawa pracy, zanik zabezpieczeń społecznych, dziedziczność nędzy, wszechwładza pieniądza i „korupcja majątkowa”, marginalizacja „apostołów równości i sprawiedliwości”).
PiS udał, że nie tylko zaorze „państwa w państwie”, ale też wydobędzie milczącą większość z zapadni wykluczeniowej. Zastąpił w Parlamencie lewicę, nic nie tracąc na wizerunku „mecenasa prostego parafianina”. Dwa ugrupowania lewicowe musiały obejść się parlamentarnym smakiem.
Tymczasem – ograwszy „liberałów-aferałów”, formacja przy-PiS-owska, podjęła nie do końca zrozumiałą kadrową krucjatę anty-PO-wską, elektoratowi rzuciwszy najpierw konkretny „plus”, a potem obietnicę kolejnych „plusów”. Ani „państwa w państwie”, ani wykluczenia nie stały się osią codziennej polityki Zjednoczonej Prawicy, za to coraz wyraźniejsza stała się zmiana kursu z europejskiego na zamorski, zaś w polityce wewnętrznej – hunwejbinizm „antykomunistyczny”, niezbyt uczciwa wobec prawdy polityka zwana historyczna oraz próba uruchomienia kultu ofiar Katastrofy, z byłym Prezydentem na czele.
Zawsze podkreślałem, że formacja PiS jest legalnie u władzy i anarchizmem trącą KOD-owe próby odpychania od jej władzy zanim ta władza nastąpiła i zanim powstał KOD. Miałem też nadzieję, że polityka społeczna przynajmniej trochę pobaluje z obywatelskością-gminnością. A postawiona wobec wyboru Chiny-USA – Polska okaże się mniej „murzyńska”. Dziś po raz pierwszy jednoznacznie się określam: ani łaskawość socjalna, ani murzyńskośc wobec US, ani jawna i bezczelna, merytorycznie niepoważna Inkwizycja-Oprycznina-Maccartyzm wobec „komuny” – nie są najmocniejszą stroną obecnie władającej formacji.
* * *
Festyn „samorządowy” 2018 pozwolił dawnej formacji (PO) wymazać grzechy, za które dostała baty w 2015 roku, bez potrzeby okazania skruchy, a nawet atakując rozliczenia. Pułapka w postaci „korekty Komorowskiego” w ustawie o TK – zadziałała. PiS zaplanował jawną dyktaturę i grę o nią przegrał, bo skutkiem plebiscytu, jaki mieliśmy zamiast wyborów pluralistycznych (mimo pozorów) – jest niebezpieczny dla ustroju podział na Miasta z Rynkiem i na Przestrzenie Parafialne. Oczywiście, że Anty-PiS niczego nie wygrał (każde ważniejsze miasto i tak będzie ręcznie sterowane przez Rząd), ale skutek (wizerunek) polityczny jest taki, że PO uchroniła europejskość Polski przed barbarzyństwem autorytaryzmu.
Ten podział na Miasto i Prowincję jest fatalny. Nie dalej jak wczoraj napisałem: w głosowaniach „jesień’2018” BRAŁY GŁOSY następujące projekty:
1. Racje żywnościowe (kto więcej da ludziom karmy+, ten ma więcej z gry);
2. Klucze do skrytek (kto „przedsiębiorczych” rwaczy obłaskawi dostępem do budżetów, majątku wspólnego i obietnicą koncesji – ten ma więcej z gry);
3. Iluminacje (kto ładniej naświetli siebie albo „wyborcę”, uczyni go bohaterem medialnym – ten ugra najwięcej);
Za to ZERO POPARCIA (patrz: podskakiewiczowska lewica, lokalne inicjatywy obywatelskie) uzyskali ci, którzy proponowali „wyborcom” WSPÓŁUCZESTNICTWO. Czyli rzeczywiste mechanizmy pozwalające społecznikom i przedsiębiorcom skutecznie współformować swoje oddolne, niezależne projekty społeczne i gospodarcze.
* * *
Polska polityka została jesienią wykoślawiona. Bo o kondycję „maluczkich” dba formacja, która woli im dać „patrona”, dobrodzieja, zbawcę, opiekuna, ochroniarza – byle tylko on sam się nie obudził jako obywatel.
O kondycję ludzi przedsiębiorczych dba zaś europoidalna „demokracja”, która dowiodła, że bliżej jej do geszeftu nomenklaturowego niż do Rynku, a formacja „patrymonialno-arbitralna” rywalizuje z nią.
Najmniej poważnie wychodzi na tym tle tak zwana lewica, która nie ma żadnej alternatywy dla „ludzi” i dla „drobno-biznesu” (moim zdaniem oferta wartą grzechu jest odnowiona spółdzielczość, kooperatywność, wzajemnictwo, dobrosąsiedzkość, składkowość). Jeśli lewica – na pewno od czasów Kanclerza-Belki – powiada Rynek-Biznes-Przedsiebiorczość, a nie mówi Samorządność-Obywatelstwo-Lokalia – to staje się echem np. Kongresu Obywatelskiego, którego tegoroczna edycja (kilkunasta) pod tym właśnie hasłem stała. Projekty odwołujące się do kategorii Swojszczyzna, Sołtys, Gminowładzwto – upadaja w Polsce pod naporem konceptów para-militarnych i przetargowo-geszefciarskich, ostatecznie pod naporem konceptów ministerialnych, urzędniczych.
OI o to chodzi w dzisiejszej polityce polskiej, a nie o gamblerskie analizy koniunkturalnego przepływu elektoratu od jednego „odsysacza” do drugiego. Elektoratu, którego żaden z „władców” i tak nie szanuje – i nie ma takiego zamiaru.
Druga Kukizonada? Wydanie poprawione?
Komentarze