Mechanizmy społeczne są bezlitosne: wygrywa nie ten, kto ma korzenna rację, tylko ten, kto pozostałych wrobi w swoją ego-rację
Temat jest niby nauczycielski, ale w rzeczywistości idę szeroko. Pytam bowiem o cel-sens wszelkiej działalności publicznej, w tym gospodarczej, społecznikowskiej, obronnej, porządkowej, edukacyjnej, artystycznej, politycznej – dodać wszystko w ramach „i tak dalej”.
Cokolwiek robimy dla efektu „publicznego” – wypadałoby pamiętać, kto to jest „publiczność”. Dla biznesu – to nabywca dób i usług oraz udziałowiec, dla społecznika – to beneficjent-podopieczny, dla wojaka czy stróża prawa – to obywatel pragnący ładu i porządku oraz bezpieczeństwa, dla nauczyciela – to uczeń i student, może też jego rodzic-opiekun. Dla artysty – to konsument-smakosz-podziwiant, dla polityka - szarak.
Bo czasem coś robimy dla siebie, do szuflady, z pasji nie podkręcanej „niskimi pobudkami” – wtedy obowiązuje zasada: byle nie szkodzić.
Ale owo „czasem” jest śladowe, bo każdemu (niemal) chce się poklasku.
Najśmieszniej jest wtedy, kiedy aktywista-twórca-wytwórca-dostarczyciel pragnie – jak to mówią – żyć ze swojej aktywności. Czyli sprzedawać swoją pracę i jej dzieło, konsumować popularność.
Wtedy bowiem okazuje się aż nazbyt dosłownie, że najlepiej mają ci zdolni, eleganccy, czyści, fotogeniczni, charyzmatyczni, silni-krzepcy-mocni, jaśniejący. I to oznacza, że włącza się maszyna wizerunkowa, promocyjna, marketingowa. Bo każdy chce się załapać do grona zdolnych, eleganckich, czystych, fotogenicznych, charyzmatycznych, silnych-krzepkich-mocnych, jaśniejących – ale takich jest śladowa mniejszość, takie są wszak „prawa natury”, że najlepszych jest „śladowo”.
Skutek jest taki, że w poszukiwaniu swojej lepszości, atrakcyjności – stosujemy środki siłowe, polityczne. Co najmniej marketingowe.
Moje spostrzeżenie sprzed lat – u zarania uczyłem się ekonometrii, czyli matematycznej ekonomii i modelowania – jest takie, że świat stanie na głowie, jeśli koszty marketingowe będą pełnoprawnym składnikiem ceny. Bo to oznacza, że wytwórca-dostarczyciel za nasze własne pieniądze robi nam wodę z mózgu. Niech milion ludzi da mi po złotówce, a ja za ten milion złotych tak ich ogłupię, że nabędą po zawyżonej cenie kupować i kupować…!
Tak to działa w biznesie, tak samo działa w polityce: naobiecuję szarakom co mi ślina i intuicja na język przyniesie, a kiedy w wyniku tych obietnic ugram swoje i oni upomną się o realizację – pokażę im art. 104 Konstytucji albo innego wała!
* * *
Moja niezmienna odpowiedź na takie paskudztwa – to spółdzielczość. Niezmienna od zawsze. Zbiera się społeczność, która gotowa jest w zbiorowym trudzie zaspokoić swoje potrzeby, te oczywiste, naturalne, i te wywołane człowieczeństwem, kulturowe. Taka społeczność, którą uczeni nazwali hordą ((kilkanaście do kilkuset osób) – funkcjonuje dzięki najważniejszemu wynalazkowi Ludzkości: społeczny podział pracy, obowiązków. Podział ten dokonuje się albo naturalnie (ty umiesz to, ja tamto), albo wedle umowy społecznej (skoro mamy listę potrzeb, ustanawiamy społeczna listę wytwórców-dostarczycieli), albo wedle polityki (ktoś ma władzę i zarządza pozostałymi wedle swoich racji i wyobrażeń). Najfajniejszy podział obowiązków wymyśliła Opatrzność: w największym skrócie samicom kazała rodzić i wychowywać, samcom wyznaczyła zadania aprowizacyjne. Najwięcej szkody zaś czyni świat polityki, bo „na wierzchu” pozostawia tych, co nic nie umieją tylko rządzić innymi, a najczęściej tego też nie potrafią, ale rządzą, bo inni są zajęci konkretną robotą.
I tu dochodzimy do sedna: rządzeni stają się czasem ofiarami swoich rządzących w taki oto sposób, że dają się „władzom-reprezentantom-przedstawicielom” podpuszczać i – że niby sami rządzą jako zbiorowość (suweren) – na własny rachunek i własne ryzyko robią to, co „władza” chce, przy czym jeśli się uda – to „władza” jaśnieje, jest marketingowo zdolna, elegancka, czysta, fotogeniczna, charyzmatyczna, silna-krzepka-mocna. A jeśli się nie uda – to głupi naród sam sobie winien.
Pozdrawiam brać nauczycielską. I jej klientów: uczniów, rodziców, czekający na absolwentów biznes, żywiącą nadzieje społeczność lokalną…
...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo