Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
344
BLOG

Gdy umiera pamięć, powstanie styczniowe 1863

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2
My jako Polacy wtedy tylko rząd zaufaniem popierać będziemy, gdy rząd ten będzie naszym, przez nas wybranym i gdy zasadniczą ustawą przy wolnych instytucjach złączone będą wszystkie prowincje.

Był to chyba marcowy albo może kwietniowy dzień. Roztopy. Koła bryczek grzęzły po osie w rozmokłym gruncie. Właściwie w taką pogodę lepiej byłoby zostać we dworze. Chwilami zacinał nawet deszcz, ale na szczęście przejaśniło się i z pomiędzy brunatnych chmur przebiło słońce. Widać już było las. Puste pola po obu stronach drogi ustępowały miejsce brzozowemu zagajnikowi. Słońce stało już dość wysoko, a nagie gałęzie drzew nie chroniły oczu przed jego blaskiem. Las gęstniał. Trzeba było zostawić powozy i iść dalej pieszo.

- To już niedaleko, powiedział ksiądz, który szedł przodem. Godzinę wcześniej poinformował przybyłych na niedzielną mszę o stoczonej potyczce. Zatrzymał się… Stanął na skraju polany. Podniósł rękę do góry uczynił znak krzyża. Wszyscy w milczeniu zbliżyli się do niego. Zobaczyli… Mężczyźni odkryli głowy. Kobiety szlochały…

Pierwszy zaczął kopać ksiądz. Za nim poszli następni. Z jakąś szczególną determinacją wbijali ostrza łopat w wilgotną ziemię. Poległych powstańców było kilku. Nikt ich nie znał. Oddział pojawił się w okolicy dotąd tak spokojnej… Tymczasem przybywało coraz więcej ludzi. Powozami i brykami. Zwykłymi furmankami… Pieszo z okolicznych wsi. Często zmieniali się przy łopatach. Każdy chciał pomóc, choćby symbolicznie.

Na skraju polany, po przeciwnej stronie, wyłonił się z za drzew patrol kozacki. Na chwilę przerwano pracę, ale Kozacy stali nieporuszeni. Wtedy zaczęto kopać ponownie. Kiedy powstańcy legli już w swojej mogile, przykryci halkami niewiast i rozmokłą ziemią, a ksiądz odmawiał modlitwę, ruszył pierwszy z kozaków. Wspiął się na strzemionach z wyciągniętą nahajką. Kłusem zbliżał się do tłumu, który w popłochu rzucił się do ucieczki.

Tej sceny nie ma w książce Władysława Terleckiego „Twarze 1863”. To opowieść z mojego dzieciństwa, przekazana z pokolenia na pokolenie. Opowieść o powstańczym pogrzebie, w którym brali udział moi pradziadowie, opowieść o wydarzeniach jakich było wiele w tamtych latach. To opowieść może prawdziwa, a może to już tylko legenda, która – jak pisze Terlecki – rodzi się, gdy umiera pamięć”. Ponad sto lat dla pamięci to wiele, ale jakże mało dla historii.

Wydarzenia opisywane w książce Terleckiego „Twarze 1863” toczą się z dala od zgiełku pól bitewnych. To właściwie kilka większych opowiadań zebranych w jednym tomie, mówiących oczywiście o sprawach związanych z powstaniem roku 1863. Terlecki pisze o powstaniu właściwie wbrew dotychczasowej tradycji. Próżno by się tu doszukiwać podobieństw do innych autorów lub inspiracji malarskimi wizjami, choćby Grottgerem. Pisarz proponuje nam swoją własną, niezwykle subiektywną wizją, do której, choć z pewnymi oporami przekonuje się i czytelnik w miarę zgłębiania lektury.

Fakty historyczne są powszechnie znane, ale tak powierzchownie, jak rozumiane są niekiedy skutki wydarzeń - bez głębszej znajomości przyczyn. Wiele wiemy o bohaterach roku 63, ale nie znamy jednak dokładnie ich motywów postępowania. Terlecki zatem – ten znany nam „zrąb faktów” traktuje jaki szkielet konstrukcji, którą wypełnia własną treścią. Stara się zrozumieć motywy postępowania żyjących wtedy ludzi – zarówno patriotów jak i zdrajców, a także uchwycić specyficzny klimat tamtych dni, atmosferę roku 1863. Warto zauważyć, że właśnie ta atmosfera, a później legenda powstańcza, spowodowała znaczny wzrost nastrojów patriotycznych w społeczeństwie polskim końca XIX wieku. Miała też może nawet decydujący wpływ na działania jednego z Ojców naszej Niepodległości – Józefa Piłsudskiego.

Dla Terleckiego nie są to wydarzenia odległe. Jego książka zaskakuje czytelnika szczególnym, osobistym, tak odmiennym od podręcznikowych lektur, sposobem patrzenia i przeżywania tamtych chwil. Prowokuje do podobnego spojrzenia, do głębszego zastanowienia się nad przyczynami i celami powstania. Do odpowiedzi na wiele pytań.

Pytanie najważniejsze – jak to właściwie się stało, że doszło do wybuchu? Przecież w Królestwie po dwudziestu kilku latach terroru zaczynało dziać się jakby nieco lepiej. Do Warszawy przybył 22 maja 1856 roku car Aleksander II i choć już na wstępie powiedział do witającej go delegacji „żadnych złudzeń panowie” (Point de reveries, messieurs!), to skutki jego wizyty dały się jednak odczuć. Już zresztą wcześniej, bo w kwietniu Aleksander zawiesił w Królestwie i na Litwie stan wojenny. Następnie ogłoszono amnestię dla emigracji polskiej z roku 1831. We wrześniu tegoż roku ułaskawiono znaczną część zesłańców syberyjskich. Stanowić oni będą, obok powracających emigrantów, element buntowniczy, inspirujący wiele wydarzeń w nadchodzących latach. Rok później otwarto w Warszawie Akademię Medyko-Chirurgiczną, zresztą zamiast obiecanego początkowo uniwersytetu. Kolejnym pojednawczym krokiem była zgoda na utworzenie Towarzystwa Rolniczego. Na jego czele stanął późniejszy, choć nieformalny, przywódca obozu Białych, hrabia Andrzej Zamoyski. Złagodzono także system policyjny, cenzurę, a co najważniejsze – zawieszono pobór do wojska. Tak czy inaczej były to bardzo ważne ustępstwa caratu, bowiem po upadku Powstania Listopadowego rokrocznie siłą wcielano do armii rosyjskiej przeciętnie około 10 tys. ludzi na okres 15 lat. W kraju liczącym około 5 milionów mieszkańców stanowiło to znaczną liczbę. Na miejsce zmarłego Paskiewicza nowym namiestnikiem mianowano dość przyjaźnie uosobionego do Polaków Gorczakowa, a później samego brata Aleksandra II, wielkiego księcia Konstantego, przywódcę obozu reform w cesarstwie.

Wszystko to było nie tyle ukłonem w stronę oczekiwań polskiego społeczeństwa, ale raczej ogólną liberalizacją systemu po przegranej wojnie krymskiej. Tak czy inaczej nastąpiła także pewna liberalizacja kursu politycznego w Królestwie. Tymczasem nastroje społeczeństwa zupełnie nie korespondowały z ustępstwami władz zaborczych, czemu zresztą nie można się dziwić, bo spodziewano się o wiele więcej. Odpowiedzią na rosyjskie koncesje były manifestacje, petycje i ogólne niezadowolenie, a także żądania przywrócenia konstytucji z roku 1815, zwrotu ziem zabranych, czasem nawet zupełnej niepodległości. (Przywrócenie konstytucji z 1815 roku było aż do pierwszej wojny postulatem ugodowych endeków). Nie uspokoiło nastrojów także powołanie w skład władz Królestwa margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, początkowo jako Dyrektora Komisji Wyznań i Oświecenia Publicznego, a później jako naczelnika władz cywilnych.

W tych warunkach działalność margrabiego była utrudniona i dwuznaczna. Właściwie znalazł się on między przysłowiowym młotem a kowadłem. Z jednej strony nieufne władze zaborcze, a z drugiej społeczeństwo, w którym nie miał żadnego oparcia. Wielopolski zdołał jednak przywrócić Komisję Wyznań, zapowiedziano utworzenie Rady Stanu i Rady Senatorskiej, gdzie zasiadaliby Polacy, a także przywrócenie mundurów narodowych i pieczęci z herbem Królestwa. Na wiosnę 1862 roku zreformowano oświatę w duchu czysto polskim. Powiększono znacznie liczbę szkół, a co najważniejsze, odnowiono w Warszawie uniwersytet jako Szkołę Główną. W sumie reformy Wielopolskiego przyniosły znaczne spolszczenie administracji i polskie szkolnictwo.

Jak się jednak okazało, to wszystko nie zaspokajało potrzeb społeczeństwa rozbudzonych tak niespodziewanie po latach zastoju. Oczywiście w tym momencie warto było postawić pytanie – czy można osiągnąć więcej? A jeżeli tak, to jakim sposobem? W praktyce okazało się, że można także stracić. Zawiodła kalkulacja polityczna. Zdaniem Cata Mackiewicza program Wielopolskiego był logiczny i realny. Wynikał z bezbłędnej oceny sytuacji politycznej w Rosji po wojnie krymskiej i miał wszelkie szanse powodzenia pod warunkiem poparcia przez społeczeństwo. Mackiewicz pisał:

„W czerwcu 1862 roku namiestnikiem Królestwa Polskiego został brat cesarza Wielki Książę Konstanty Mikołajewicz, a namiestnikiem rządu cywilnego margrabia Aleksander Wielopolski. Jest to zenit dobrych uczuć cesarstwa rosyjskiego w stosunku do Polaków w okresie pomiędzy stłumieniem powstania listopadowego a upadkiem cesarstwa w 1917 roku. Wtedy Polacy mają do czynienia ze szczerą ofertą zgody i ugody wysuwaną przez sfery rządzące Rosją. Odrzuciliśmy jednak tę cesarską ofertę. Program Wielopolskiego to autonomia Królestwa Kongresowego, to ustrój możliwie liberalny w administracji tego kraju, który wszelako nie miałby otrzymać ani własnego wojska, ani własnej polityki zagranicznej”.

Natomiast program jego przeciwnika politycznego, Andrzeja Zamoyskiego, zakładał dalsze ustępstwa reżymu pod wpływem czynników zarówno zewnętrznych jak i patriotycznych manifestacji. Czerwoni, którzy dążyli do wybuchu powstania, szli jeszcze dalej w swych romantycznych kalkulacjach…

O tym wszystkim pisze Terlecki, który pokusił się o rzecz stosunkowo trudną. Połączył elementy fikcji literackiej z autentycznymi faktami historycznymi. Nie jest to co prawda pomysł nowy. Stosowało go z mniejszym lub większym powodzeniem wielu pisarzy, z Sienkiewiczem na czele, ale niewielu osiągnęło podobnie niebanalny efekt, jak Terlecki. Zastrzeżenia można mieć niekiedy tylko do stylu, miejscami ciężkiego, niejasnego, nieco rozwlekłego. Nie ułatwia to lektury, pasjonującej mimo wszystko książki, która zawiera kilka opowiadań, zróżnicowanych w tematyce i nastroju. Każde z nich prezentuje wydarzenia roku 1863 oczami innego bohatera, znanego z podręczników historii.

Czytając książkę Terleckiego, można niekiedy odnieść wrażenie, że ulegając Mackiewiczowi gloryfikuje Wielopolskiego. No ale Wielopolski był postacią niezwykle kontrowersyjną. Uważany przez jednych za zdrajcę, a dodajmy, takich sądów jest najwięcej, przez drugich natomiast gloryfikowany i uznawany za jedynego rozsądnego polityka. Takim widział go właśnie wspomniany Stanisław Cat Mackiewicz, który niezwykle cenił margrabiego. Nie pora tu i miejsce na rozstrzyganie tych sporów. W każdym razie Wielopolski przedstawiany nam przez Terleckiego w „Powrocie z Carskiego Sioła” bliski jest wybronienia się z niektórych przynajmniej zarzutów stawianych mu przez „historię”. I to nawet mimo tego, że autor prezentuje go jako człowieka brutalnego, rządnego władzy i bezwzględnego w metodach postępowania. Sam autor zresztą niczego nie przesądza, nie narzuca, a może po prostu nie chce atakować pewnych stereotypów myślenia.

Nam Polakom często zarzuca się, że wolimy walczyć niż spokojnie pracować! Wybieramy wątpliwą chwałę niż trud dnia codziennego. Jeśli ktoś myśli inaczej, może zostać posądzony o brak patriotyzmu. Tak „inaczej” myślał właśnie Wielopolski. A polityka przecież, jest sztuką osiągania, tego co jest możliwe do osiągnięcia. Margrabia, chyba pierwszy polski pozytywista, wiedział o tym doskonale. Stronnictwo Czerwonych czytało natomiast poezję Mickiewicza, w której dopatrywano się programu politycznego. Terlecki przypomina nam, że mylenie poezji z polityką może okazać się bardzo niebezpieczne!

Romantyczny światopogląd? Te niepokoje, marzenia, hasła… Mierz siły na zamiary i ta młodość co skrzydeł dodaje. Powstanie? Komu właściwie przyszedł do głowy ten piekielny pomysł? Bardzo dobrze, powstanie, ale jakimi siłami i środkami? Czy wystarczy zapał młodości przeciw rosyjskim bagnetom? Mierosławski podburzał z dalekiego Paryża. Emigranci – epigoni Powstania Listopadowego i Wiosny Ludów, żyjący na paryskim bruku, snuli marzenia, słali emisariuszy, zakładali coraz to nowe organizacje i śmielsze kreślili programy. A 22 stycznia 1863 roku oddziały powstańcze wyruszające w pole miały tylko 600 strzelb myśliwskich…Terlecki pisze:

„Romantyczna frazeologia, duch romantyczny, co jest uosobieniem absolutnej anarchii i nieładu. Romantyczny obłęd, który przedostaje się ze sfery sztuki w sferę społecznego działania, bo jak każda choroba i ta zagarnia wszystkie członki organizmu. Rozpoznając tę chorobę trzeba mówić, powtarzać, krzyczeć – nie duch, lecz umysł, nie mrok, w który zapada się historia z jej zdechłymi upiorami, lecz jasność, przyszłość, która rodzi się z wysiłku, potu i ostatecznie nawet z krwi, ale w mądrych celach przelanej”.

Te słowa przypisuje autor oczywiście Aleksandrowi Wielopolskiemu. Złudzenia zupełnie innego rodzaju mieli natomiast Biali. Przystępując do powstania spodziewali się interwencji mocarstw zachodnich – Francji, Anglii a nawet Austrii. Państwa te, co prawda prowadziły nawet pertraktacje z Rosją, ale działały w duchu własnych, zresztą rozbieżnych interesów. Szczególnie Napoleon III, ze względu na własną opinię publiczną, a także kierując się niewątpliwą sympatią do Polaków, chciał drogą dyplomatyczną wymusić na Aleksandrze ustępstwa. O wojnie z Rosją o Polskę nikt jednak poważnie nie myślał. Nie uznano nawet powstańców za stronę walczącą. W rezultacie nastąpiło tylko oziębienie stosunków rosyjsko-francuskich i zbliżenie rosyjsko-niemieckie. Mackiewicz pisał:

„Dla polityki Napoleona III powstanie polskie jest prawdziwą katastrofą (…) Napoleon III wiedział, że nic dla Polaków zrobić nie może, a jednak dla nich poświęcał swoją przyjaźń z Rosją, i, co za tym idzie, swe sny ukochane o hegemonii w Europie (…) Nie mogąc nic dla Polaków wskórać, Napoleon III przestrzegał Polaków, jak mógł, i wzywał ich do umiarkowania. Różnił się tym od polityki angielskiej w 1939 roku, kiedy Anglia nic Polsce dać nie mogła i nie chciała, a z całych sił nas podszczuwała. Dziwne! Polacy, którzy przegrali powstanie, mieli żal do Francji, że nam nie pomogła. Ale Francja nie zachęcała nas do powstania, przeciwnie – popierała program Wielopolskiego. Natomiast jakże nam mogła pomóc?”

W kraju natomiast, po zerwaniu rozmów politycznych mocarstw, zdymisjonowano księcia Konstantego i margrabiego Wielopolskiego. Zastąpił ich generał Berg z misją szybkiego stłumienia powstania. Rosjanie obawiali się bowiem wojny. Nie wybuchła jednak tak, jak chcieli tego Biali i Hotel Lambert, a tym samym walka stawała się bezsensowna.

Biali w powstaniu to przede wszystkim krąg ludzi skupionych wokół Towarzystwa Rolniczego i jego szefa, hrabiego Andrzeja Zamoyskiego. Nie brał on udziału w samym powstaniu, ale uosabiał program polityczny swojego obozu. Autorytet hrabiego był w kraju, przed wybuchem postania, podobno ogromny. Konsul francuski, Ségur, oceniał:

„Hrabia Zamoyski istotnie jest już w tej chwili bardziej panem kraju niż sam cesarz i ma tym samym dużo więcej autorytetu niż namiestnik monarchy”.

Wielopolski uważał go za jedynego groźnego konkurenta do władzy i tym samym nienawidził serdecznie. Terlecki idzie tym tropem, śledzi i ocenia Zamoyskiego oczami margrabiego. Stąd chyba tyle negatywnych ocen w rodzaju: „ten naród ma upodobanie w durniach”. Niezależnie jednak od tych sądów musimy zgodzić się z Zamoyskim, kiedy „mówi” w książce Terleckiego:

„My jako Polacy wtedy tylko rząd zaufaniem popierać będziemy, gdy rząd ten będzie naszym, przez nas wybranym i gdy zasadniczą ustawą przy wolnych instytucjach złączone będą wszystkie prowincje”.

To chyba najkrócej i najdobitniej sformułowany program polityczny. O to warto się bić, i o to właśnie bili się Polacy w roku 1863 – Bobrowski, Traugutt, Waszkowski… Rozterki tego ostatniego naczelnika powstańczej Warszawy czekającego w więziennej celi na wyrok, są tematem części zatytułowanej „Dwie głowy ptaka”. I tu może znajdziemy kolejne kluczowe pytanie dla całej książki, na które usiłują odpowiedzieć uwięzieni powstańcy:

„Po co był ten zryw, który ciebie i mnie przyprowadził tutaj? A oprócz nas innych. Setki i tysiące. Dla miraży narodowego wyzwolenia? I czy w ogóle nie zostaliśmy wpędzeni w ten stan bez własnej woli? Czy komuś nie zależało na stworzeniu takich napięć, aby je później zdławić? To są pytania, które domagają się odpowiedzi”.

Podejrzenie prowokacji prześladuje autora w sposób bardzo wyraźny. Już od pierwszych stron, kiedy bardzo realistycznie i drobiazgowo opisuje szczegół po szczególe podróż pierwszego powstańczego Naczelnika Warszawy, Stefana Bobrowskiego, jadącego po śmierć w sprowokowanym pojedynku.

Sama akcja opowiadania „Spisek” jest bardzo prosta. Sprowadza się bowiem do wspomnianego opisu podróży Bobrowskiego na miejsce pojedynku. Wystarcza to jednak Terleckiemu do naszkicowania znakomitego portretu psychologicznego bohatera, a także jest okazją do rozmaitych dygresji i snucia refleksji na tematy moralno-etyczne. I tak skromne w założeniu opowiadanie odczytujemy w pewnym momencie już nie tylko jako opowieść o losach powstańca, lecz jako głębszą metaforę losu człowieka podróżującego przez życie po swoje przeznaczenie.

No i tytuł – „Spisek”? Gdzieś w tle dociera do nas pytanie – czy można sprowokować powstanie? Podburzyć ludzi do buntu? Drukować wywrotowe ulotki w drukarniach policyjnych? Wydawać konspiracyjne pisma? Czy Królestwo mogło być poligonem doświadczalnym, czy może raczej odstraszającym przykładem? Ot, coś w rodzaju rewolucji kontrolowanej… Pytania te nie są oczywiście stawiane wprost, ale zadaje je sam czytelnik napotykając w tekście na zdania typu:

„W Petersburgu byli ludzie, którym na wywołaniu takiego ruchu mogło bardzo zależeć. Wzmocnili w ten sposób swoje wpływy u cesarza, skłonili do ostrego kursu w Królestwie – czyli zysk podwójny”.

Powstanie istotnie wywołała prowokacyjna branka Wielopolskiego, który po prostu nie chciał dopuścić do wybuchu powstania, ale… wyszło inaczej! Jest też faktem potwierdzonym przez historyków, że w szeregach spiskowców działała znaczna liczba prowokatorów policyjnych z tzw. Trzeciego Oddziału. Policja carska drukowała ulotki, aby poznać siatkę kolporterów. Tak więc znaczna część ruchu była kontrolowana policyjnie. Jak wielka to była część? Dziś trudno powiedzieć. Policja carska specjalizowała się w prowokacji na szeroką skalę. Powstanie to był chyba początek tych praktyk. Prawdziwym ukoronowaniem tej działalności stała się wiele lat później afera Azefa, kiedy to szef partii eserowców był jednocześnie agentem policyjnym. Panowała wtedy moda na stwarzanie sobie przeciwników, aby ich następnie zwalczać bądź tylko kontrolować. Po upadku Powstania Styczniowego urządzono też coś podobnego. Mianowicie generał policmajster Trepow zainscenizował w Warszawie „Rząd Narodowy”, składający się wyłącznie z agentów i za ich pomocą aresztowano ukrywających się jeszcze powstańców, a także ściągano emigrantów do kraju. Korespondencja „Rządu Narodowego” ze środowiskami emigracyjnymi trwała jeszcze około dwóch lata po upadku powstania i w rezultacie doprowadziła do rozszyfrowania, a nawet skompromitowania wielu Polaków, którzy mogliby w przyszłości zagrozić reżimowi carskiemu. (Podobnie po II wojnie działała w Polsce tzw. V Komenda WiN).

Bilans powstania jest przygnębiający. Dziesiątki tysięcy poległych i straconych. Tyle samo zesłanych na Syberię. Olbrzymie straty materialne. Utrata ustępstw politycznych wynegocjowanych przez Wielopolskiego. Postępująca rusyfikacja szkolnictwa i administracji. Znaczne ubytki polskości na Litwie i Rusi. W rezultacie regres sprawy polskiej i powrót do autokratyczno-policyjnych metod rządzenia w Królestwie. Wielopolski mógł wtedy powiedzieć – a nie mówiłem!

Oba powstania w XIX wieku przyniosły niestety efekty przeciwne od zamierzonych. Rok 1831 zlikwidował formalną samodzielność Królestwa Kongresowego. Zawieszono konstytucję z roku 1815. Rozwiązano armię polską. Nastąpiły jeszcze inne niekorzystne zmiany. Najbardziej wartościowi Polacy zamiast służyć krajowi znaleźli się na emigracji. Mimo wszystko starali się nadal wywierać wpływ na życie polityczne kraju, dodajmy, z różnym skutkiem, choćby zachęcając do kolejnego zrywu… Jakkolwiek podnoszenie sprawy polskiej niepodległości wydawało się słuszne, to skutki wynikających z tego działań w sposób rażący mijały się z oczekiwaniami. Tak też było po Powstaniu Styczniowym. Niczego nie zyskano. Stracono wiele!

Cóż, wiele jeszcze twarzy roku 1863 przewija się przez kartki książki Terleckiego, twarzy powstańców, więźniów, ugodowców, prowokatorów. Terlecki stara się odtworzyć to, czego w podręcznikach historii znaleźć nie można… Nastrój chwili walki i zwątpienia… Rozmowy. Rozterki. Nadzieje… Interesują go postawy żyjących wtedy ludzi, motywy ich postępowania, często tak dla nas niezrozumiałe. Terlecki zatem stara się zrozumieć, wytłumaczyć, nawet usprawiedliwić, odpowiedzieć na szereg pytań… ale, nie zawsze otrzymujemy na nie wyraźne odpowiedzi. To zadanie już dla nas samych!

Dziś powstanie obrosło legendą, która, jak cytowałem Terleckiego już na początku „rodzi się, gdy umiera pamięć”. Dlatego dobrze się stało, że stosunkowo niedawno wydano ponownie „Twarze 1863”, aby nadal pamiętać.


Władysław Terlecki, Twarze 1863, PIW 1979. (Najnowsze wydanie "Twarzy 1863" z roku 2019 obejmuje wszystkie części cyklu o Powstaniu Styczniowym: "Spisek", "Powrót z Carskiego Sioła", "Dwie głowy ptaka", "Rośnie las" i "Lament).


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura