Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
168
BLOG

Kulisy zawodu historyka

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 5
Ale co to takiego ta historia? Czy to tylko mieszanina faktów i mitów przepuszczona przez filtr polityki, religii, literatury i filmu? Czy to rzeczywiście nauczycielka życia? Czy możemy ufać podręcznikom historii, trylogii Sienkiewicza?

Taki tytuł wygląda bardzo poważnie więc może od razu obniżmy poprzeczkę. Tu będzie raczej chodzić o moje własne doświadczenia. Czyli należałoby zacząć Ab ovo usque ad mala, fraza ta pochodzi od Horacego i nawiązuje do rzymskiej tradycji spożywania posiłków, a mówiąc prościej, należy zaczynać od początku i doprowadzić do końca, co stanowi podstawowe przykazanie każdego historyka.

Ale co to takiego ta historia? Czy to tylko mieszanina faktów i mitów przepuszczona przez filtr polityki, religii, literatury i filmu? Czy to rzeczywiście nauczycielka życia? Czy możemy ufać podręcznikom historii, trylogii Sienkiewicza? Czego tak naprawdę nauczono nas na studiach? Historia, jak napisał Waldemar Łysiak chyba we wstępie do Huraganu, to najbardziej załgana dziedzina nauki. Profesor Samsonowicz wyjaśniał nam kiedyś jak wygraliśmy bitwę pod Grunwaldem. Otóż chyba w latach 50-tych obradowała wspólna komisja historyków polskich i radzieckich. Rosjanie zgodzili się wtedy na pisanie w podręcznikach, że to Polacy wygrali bitwę pod Grunwaldem, ale postawili warunek, że strona polska uzna, że Rosjanie skolonizowali Syberię w XVI wieku. Dlaczego były wątpliwości w stosunku do Grunwaldu? Otóż Rosjanie uważali, że w oddziałach polsko-litewskich przeważający udział mieli Rusini i to oni odpowiadają za zwycięstwo. Brzmiało to jak anegdota, ale podobno to prawda. Oczywiście prawdę historyczną powinniśmy znaleźć w archiwach, ale sposób wykorzystania ich zasobów też może być tendencyjny.

Inna już, teraz naprawdę anegdota tłumaczy czym się różni socjolog od historyka – otóż socjolog to historyk, który nie potrafi wykorzystywać źródeł, a historyk to socjolog, który nie potrafi myśleć. Dodam do tego własne doświadczenie, otóż na ćwiczeniach z historii średniowiecznej postawiłem tezę, że papiestwo dążyło do objęcia swoim wpływem terytoriów należących wcześniej do imperium rzymskiego. Prowadzący ćwiczenia dr. Edward Potkowski oburzył się wtedy i zapytał – a gdzie Pan to znalazł w źródłach? Odpowiedziałem, że taki wniosek wyciągnąłem po prostu patrząc na mapę

No dobrze, zatem od początku…, czyli od studiów, jak w moim wypadku, w Instytucie Historii UW. Na pierwszy rok przyjmowano podwójną liczbę studentów. Po pierwsze nie ufano systemowi rekrutacji, który w latach 70-tch obejmował punkty za pochodzenie, po drugie chodziło o wyeliminowanie przypadkowych i protegowanych kandydatów. Był to zatem rok jak filmie Hitchcocka. Najpierw trzęsienie ziemi na lektoracie łaciny, potem atmosfera grozy stopniowo narastała, aby znaleźć swoją kumulację na egzaminie z historii starożytnej, gdzie wyroki ferowała prof. Iza Bieżuńska-Małowist… Cóż, oszczędzę szczegółów. W każdym razie na drugim roku było już ciut luźniej! Tu była jeszcze do pokonania przeszkoda w formie paleografii średniowiecznej, ale kiedy po kilku podejściach udało się wreszcie otrzymać zaliczenie ćwiczeń, to człowiek wypływał na spokojne morze. Dodam jeszcze, o ile student potrafił odpowiedzieć na egzaminie z historii średniowiecznej z jakich komponentów składała się średniowieczna cegła…

Po dwóch latach takich studiów część studentów, która przetrwała niemal stalinowskie czystki, była już strzępem nerwów i stawiała sobie pytanie, po jaką cholerę wybrała studia historyczne, które z taką wytrwałością usiłowali obrzydzić pracownicy Instytutu Historii o różnych stopniach naukowych i różnych stopniach zaawansowania psychopatii. Jeżeli ktoś jeszcze interesował się naprawdę historią, to teraz już marzył tylko aby dotrwać do końca studiów... Amatorzy zajmujący się historią zupełnie nie zdają sobie sprawy, jak wyglądało i na czym polegało wtedy wykształcenie zawodowego historyka. Czytają powieści historyczne, tworzą grupy rekonstrukcyjne i wydaje im się, jak to jest pięknie być "historykiem"i że historia to nauka życia…

Od trzeciego roku było już znacznie lepiej. Doceniano w studentach to, że przetrwali te dwa lata nie nadużywając zbyt dużej ilości środków uspokajających. Znaczy, zaczynają pasować do systemu, aby niebawem stać się jego częścią. Dbała o to pewna ilość pracowników o podwójnej przynależności instytucjonalnej… Też oszczędźmy szczegółów!

Seminaria magisterskie to odrębny rozdział. Powiedziałbym, że zaczynało być normalnie. Tu można już było wybrać swoją ulubioną epokę i zgłębiać ją pod opieką wybranego profesora. Potem tylko praca magisterska i człowiek wychodził na wolność. Nie wszyscy jednak z tego korzystali. Bowiem niektórzy tak się uzależnili od specyficznej, sadomasochistycznej atmosfery wydziału, że pozostawali na studiach doktoranckich.

Po studiach historycy zaczynali się dzielić na tych, którzy pójdą drogą naukową, pójdą do szkół uczyć innych albo potraktują studia jako ogólne wykształcenie humanistyczne i trafią do innych sektorów – najczęściej do polityki, bankowości, dziennikarstwa itp., albo tak jak mój kolega z roku, zostaną... Prezydentem RP. Zresztą, zobaczcie ilu historyków poszło do polityki i zajmuje dziś eksponowane stanowiska - premiera, szefa opozycji...

Kariera naukowa wbrew pozorom nie jest wcale pracą twórczą, która potem trafi pod strzechy. Tu też zresztą są dwa nurty – dydaktyczny i ściśle naukowy. Tan pierwszy oznacza połączenie pracy dydaktycznej na uczelni z koniecznością zdobywania wyższych kompetencji zawodowych. Najpierw jest się magistrem, potem doktorem i prowadzi ćwiczenia ze studentami, a po habilitacji można już prowadzić wykłady i egzaminować studentów. Równolegle należy pisać swoje pracy naukowe, które nie mają charakteru literackiego i najogólniej mówiąc dotrą tylko do ograniczonego grona odbiorców. Bardziej naukowy charakter i wolny od zajęć dydaktycznych mają ci doktoranci, którzy trafiają nie na uczelnie, lecz do ściśle naukowych placówek, takich jak PAN. W obu tych wypadkach nagrodą jest tu tylko coraz wyższy stopień naukowy, wpisywany na wizytówce. Równocześnie człowiek ogranicza się do wąskiej specjalizacji i staje się ekspertem, tak jak w dowcipie, z wiedzy z czego składa się dzida bojowa... Obie te kategorie historyków muszą trzymać swoją fantazję na wodzach, do czego zobowiązuje ich dyscyplina naukowa oraz… poprawność polityczna obowiązująca w danej placówce, w społeczeństwie, w kręgu politycznym. Szczególnie dotkliwe było to w czasach peerelu, a i teraz też obowiązuje poprawność polityczna, choć dzieli się na frakcje – jedni chcą ekshumacji inni nie!

Historycy dzielą się też na rzemieślników, nauczycieli, badaczy, moralizatorów – mam tu na myśli tych wszystkich, którzy pozostali wierni swojej profesji. Warto też czasem wybrać drogę popularyzatora historii, czyli nie poddawać się dyscyplinie PAN-u czy Uniwersytetu, czyli całej poprawności polityczno-akademickiej i pisać to, co się naprawdę uważa. Tu jednak łatwo można „podpaść” czytelnikom, którzy z jednej strony mają mózgi ukształtowane przez obowiązującą formę poprawności politycznej – niezależnie czy z lewa czy z prawa, a z drugiej strony, co często oznacza to samo, mają własną wizję opisywanych wydarzeń, która odbiega od wizji popularyzatora. I wtedy mówią, że jego narracja jest subiektywna… Bo ktoś lubi Napoleona a nie lubi Wellingtona! Kiedy zaproponowałem jednemu z wydawców książkę „Bernadotte – żołnierz fortuny”, wydawca powiedział, że cóż, może wydać na próbę 100 egzemplarzy, ale taką książkę należałoby raczej spalić, bo jest anty napoleońska... No tak, Polacy przecież kochają Cesarza i do hymnu Go wstawili. (Wyszła ostatecznie w wydawnictwie "Nowy Świat")

Dodajmy, że są też historycy amatorzy, którzy np. ukończyli polonistykę i z uporem godnym lepszej sprawy piszę książki historyczno-publicystyczne, tak jak Rafał Ziemkiewicz, skądinąd wspaniały publicysta, który usiłuje wyjaśnić Polakom, dlaczego Piłsudski był zły, w publikacji „Złowrogi Cień Marszałka”, a gdzie indziej, dlaczego Dmowski był dobry.

Tu mała dygresja. Otóż docent Jerzy Holzer urządził kiedyś ciekawy konkurs czy raczej spektakl, podczas którego jeden zespół miał argumentować za Piłsudskim, a drugi wychwalać Dmowskiego. Potem następowała zmiana i „piłsudczycy” mieli wychwalać Dmowskiego a „narodowcy” Piłsudskiego. Nie ważne tu było, kto wygra, chodziło natomiast o pokazanie, że praktycznie każdy może udowadniać wszystko, co zechce, z pozycji jakie będą dla niego wygodne, lub wymuszone potrzebą chwili. Dokładnie to obserwujemy w życiu politycznym. Czy było to jednym z zadań studiowania historii? Wygląda na to, że tak. Fakty łatwo ulegają zapomnieniu, ale nie ich interpretacja. Dodajmy do tego instrukcje jakie zostawił nam Machiavelli (lektura obowiązkowa) i otrzymamy dzisiejszego historyka piastującego wysokie funkcje państwowe czy partyjne. Mamy dziś także różnych utytułowanych profesorów, często jeszcze z peerelowskimi stopniami, którzy w poważnych pracach naukowych usiłują nam wmówić to i owo.

A czy historia to nauczycielka życia? Z całą pewnością nie. Każde kolejne pokolenie popełnia podobne, albo jeszcze gorsze błędy, niż poprzednie. Przykład? Choćby to co dzieje się dziś w Polsce. Po odzyskaniu niepodległości zamiast szklanych domów mamy Muppet Show... Czyli znowu stracona szansa? Miałeś chamie... i tak dalej... Od lat mieszkam za granicą i tęsknię, ale... strach wracać!

To na razie tyle moich refleksji. O zawodzie historyka możne dywagować bez końca. Odsyłam tu do publikacji Marca Blocha „Pochwała historii, czyli o zawodzie historyka”, gdzie znajdziemy bardziej optymistyczną wizję „z czym to się je”. Ja jednak mam odczucia bardziej ambiwalentne. Oceniając zawód historyka jako profesję, często mam poczucie zawodu, czyli rozczarowania, gdy zamiast prawdy historycznej ktoś oferuje mi pokrętną publicystykę. A szkoda, bo jak powiedział wielki polski pisarz Józef Mackiewicz  „tylko prawda jest ciekawa”.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura