Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
235
BLOG

Porwanie Sabinek czyli polscy szwoleżerowie w drodze do Somosierry

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Kultura Obserwuj notkę 0
Kiedy jesienią 1806 roku Napoleon wkroczył do poznańskiego, na granicy, w Bytyniu, powitała go samorzutnie zebrana polska gwardia honorowa, paramilitarna formacja honorowa, dowodzona przez płk Jana Umińskiego, a złożona z synów majętnych Polaków. Inicjatorem był oczywiście Jan Henryk Dąbrowski. W jej składzie znalazł się między innymi Dezydery Chłapowski, pierwszy „przewodnik” Napoleona w Polsce, a później jego adiutant. Był w niej także Andrzej Niegolewski, słynny uczestnik szarży w Somosierze.

Warszawiacy nie chcieli być gorsi i podczas wjazdu Napoleona do Warszawy towarzyszyła mu warszawska gwardia honorowa, zorganizowana i dowodzona przez Wincentego Krasińskiego. Krasińskiemu zależało też, aby w przeciwieństwie do gwardii poznańskiej, gwardia warszawska stale towarzyszyła Napoleonowi. Stąd było już blisko do pomysłu tworzenia polskiej jednostki, znajdującej się blisko cesarza, ale niepodlegającej rozkazom Poniatowskiego. I propozycję utworzenia takiej jednostki przedłożył Napoleonowi, który z kolei przekazał ją do realizacji marszałkowi Berthierowi. Formowanie pułku szwoleżerów gwardii rozpoczęto w kwietniu 1807 r. w koszarach Mirowskich przy ul. Chłodnej w Warszawie, „które już za dynastii Sasów służyły straży królów polskich przybocznej ciężkiej jazdy, a nazwisko tej straży pochodziło od jenerała Wilhelma Miera, jenerała wojsk polskich, który był ze Szkocji rodem”. Dziś stoi tam ich fragment otoczony zabudową osiedla za żelazną bramą. Do pułku kierowano najlepszych oficerów z najlepszych rodzin i najbardziej reprezentacyjnych żołnierzy.

Od czerwca 1807 roku szwoleżerowie opuszczali stopniowo Warszawę kierując się przez Niemcy do Francji do zakładu pułkowego w Chantilly. Przejście przez Niemcy i Francję pełne było rozmaitych wydarzeń, opisywanych potem przez pamiętnikarzy i pisarzy, np. przez Gąsiorowskiego. Mam na myśli wyczyny szwoleżerów we Frankfurcie nad Menem i interwencję Stadnickiego w obronie kolegów, co zakończyło się aresztem i... kilkunastoma stronami w „Huraganie”. To jednak też fragment legendy szwoleżerów, mniej może bohaterski, ale dobrze oddający atmosferę epoki. Niektóre z „przygód” szwoleżerów miały mieć jednak dość poważne konsekwencje.

Kiedy zastanawiano się, dlaczego Napoleon wysłał właśnie polskich szwoleżerów gwardii na armaty w Somosierze jednym z wyjaśnień miała być historia tzw. porwania Sabinek, czyli pewnego nieobyczajnego wykroczenia, którego jakoby mieli dopuścić się polscy żołnierze. Napoleon podobno w ten sposób chciał ukarać Polaków. Sprawa „porwania Sabinek” pozornie tylko anegdotyczna, mogła zdaniem niektórych, wpłynąć jednak na Napoleona w momencie podejmowania decyzji użycia szwoleżerów do szarży na armaty, a polemika na ten temat trwała jeszcze długo, m.in. na łamach krakowskiego „Czasu”.

Ten epizod, któremu nadano rozgłos niemal taki, jak szarży w Somosierze, jest oczywiście jednym z mitów krążących do dziś po bezdrożach epoki napoleońskiej, ale może nie ma dymu bez ognia... Czy Napoleon istotnie posłał lekkokonnych do szarży za karę za masowy wybryk z kobietami w przemarszu przez Châtellerault? Na umówiony sygnał Polacy jakoby obstawili tam bramy i usunąwszy siłą mężczyzn i starsze kobiety dopuścili się na młodszych i ładniejszych aktu porwania Sabinek. Afera ta zyskała taki rozgłos, że stała się tematem ówczesnej litografii przypisywanej bądź Bellagé’mu bądź Charletowi. Nie ulega wątpliwości, że w Châtellerault zdarzył się jakiś incydent z kobietami. Jak sytuacja wyglądała naprawdę? Czy doszło do porwania Sabinek? Czy Napoleon ukarał właściwych winowajców? Oto jak sprawę „porwania Sabinek” wyjaśnia autor jednego z pamiętników napoleońskich, Henryk Brandt:

„W podróży naszej przejechaliśmy przez Châtellerault, z którym łączy się wspomnienie Polaków. Kiedy w lecie 1808 roku przechodził tędy polski 9-ty pułk piechoty (Księstwa Warszawskiego) w drodze do Hiszpanii, przyjmowano go bardzo przyjaźnie, a miejscy dostojnicy wydali bal na cześć jego dowódcy, księcia Sułkowskiego. Wychodząc Polacy chcieli się odwzajemnić i w miejscu spacerowym, leżącym w pobliżu miasta, na ich drodze urządzili wiejską zabawę. Pułk wyszedł przed wieczorem, poskładał broń i rozpoczęły się tańce przy odgłosie bardzo licznej i dobrej orkiestry pułkowej, a w czasie tańców roznoszono słodycze i chłodniki. Naturalnie nie brakowało tam nieproszonych gości i widzów, a wśród ciemności nocnych może się odbywały rzeczy, których surowa moralność nie mogłaby usprawiedliwić. W każdym jednak razie właściwe towarzystwo zachowywało się przyzwoicie. Pomimo to rozeszły się pogłoski, że w sąsiednim lasku odbywały się orgie, zakończony czymś w rodzaju „porwania Sabinek”. Taki był rzeczywisty przebieg tego balu, który narobił w całej Francji dużo hałasu. Słyszałem opowiadanie o nim z własnych ust księcia Sułkowskiego...”

Wygląda więc na to, że sprawa mogła istotnie dotrzeć do Napoleona, który jednak pomylił szwoleżerów z piechotą... Polacy, to Polacy! Szerzej pisze o „porwaniu Sabinek w Châtellerault” inny pamiętnikarz, Józef Załuski w kontekście straszenia Francuzów Polakami, traktując całą sprawę jako anegdotę związaną zresztą tym razem nie z 9, a z 7 pp:

„Taką anegdotę puścili w obieg w mieście Châtellerault, które słynie z fabryk noży, nożyczek i podobnych wyrobów. Prawda, że dziewczęta z naprzykrzeniem nachodzą podróżnych, a także i wojskowych po kwaterach, żeby się pozbywać owych użytecznych drobiazgów, które w koszykach roznoszą. To mogło dać powód do wieści, jakoby pułk 7. Piechoty Księstwa Warszawskiego, dowództwa pułkownika Sobolewskiego, był dla gorąca przedsięwziął wymaszerowanie z tego miasta wieczorem przy muzyce pułkowej i jakoby poza miastem wiele panienek i różnych kobiet było pułk odprowadzało, i że za miastem, gdzie był spacer gęsto drzewami wysadzany, pułk się był zatrzymał i rapt Sabinek przez Rzymian był naśladował... Trudno przypuścić, żeby pułkownik Sobolewski, rodzony brat Ignacego, znanego kilkakrotnie ministra, jeden z najznakomitszych wojskowych naszych, był przyzwolił na taką niedorzeczność. Może co zaszło przy tylnej straży pułku, ale Francuzi częścią złośliwie, częścią z nieprzyzwoitą wesołością rozgłosili ten jakoby wypadek, który, jak wszystkie podobnego rodzaju pogłoski, rósł z drobnostki do coraz większych rozmiarów. Kiedy po raz drugi przechodziłem przez Châtellerault, słyszałem, że miasto zaniosło skargę do cesarza, lecz ten miał odpowiedzieć: „iż jeżeli się co stało, kobiety miasta Châtellerault same temu są winne, bo uczciwe kobiety i panny nie powinny chodzić za żołnierzami, za ich muzyką po nocy”. Powtarzam więc, że mniemany przypadek w Châtellerault nie miał nic w sobie osobliwego ani honor wojska polskiego obrażającego, a tym mniej pułku gwardii lekkokonnej polskiej Napoleona I, ani pułku ułanów nadwiślańskich”.

Nieco inną wersję tej historii odnajdujemy w pamiętniku Stanisława Broekere, porucznika 9 pp Księstwa Warszawskiego. Według niego przebieg wydarzeń był następujący:

„Magistrat i mieszkańcy miasta wydali dla oficerów korpusu wielki bal, w którym brali udział oficerowie polskiej gwardii ułanów. Podczas zabawy oficerów do parku wyniesiono wina i wódki dla żołnierzy. Muzyka pułkowa musiała popisywać się, wykonując wyborowe sztuki. Wino wprowadziło wszystkich w dobry humor, tak że tańczono do rana z pięknymi dziewczętami francuskimi, po większej części córkami mieszczan. Gdy już zanadto poświęcono Bachusowi, a wesołości trzeba było kres położyć, udano się nade dniem do swoich kwater, zachowując największą spokojność. W rok później uwiadomiono nas od mera, że jedna dziewczyna została matką małego Polaka, do czego nasi żołnierze, zwłaszcza piechota i gwardia ułanów cesarskich, przyznać się nie chcieli. Rzecz ta pozostała między nami, pobudzając do częstych żartów, ale czas wszystko zatarł.”

Dodajmy – prawie wszystko, z wyjątkiem samej szarży pod Somosierrą, 30 listopada 1808 roku. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura