Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
66
BLOG

Erfurt czyli słabość Napoleona do teatru

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Kultura Obserwuj notkę 0
Napoleon potrafił oczarować swoje otoczenie, jeżeli tylko chciał. Oczarował prostych żołnierzy, których sukcesywnie przerabiał na swoich wiernych starych wiarusów. Czarował jednak nie tylko prostych ludzi. Wyczarował na nowo świat który wydawał się być już pogrzebany pod gruzami rewolucji. Oczarował tym wielu i pozwalał im trwać w złudzeniu, pozwalał śnić piękny, barwny sen, gdzie wszyscy byli eleganccy i mieli szanse na tytuł, a Francja była potęgą. Trudno się dziwić, że ludzie szli za nim jak w ogień – dosłownie i w przenośni. Stawali się dzięki niemi lepsi i ważniejsi, a przede wszystkim bogatsi, a wiadomo, że ludzie popierają każdego władcę, pod którego rządami łatwiej im będzie napełnić swoje kiesy! Byli mu wdzięczni, że mogą brać udział w tym całym wielkim teatralnym spektaklu...

Kiedy w Hiszpanii zaczęły się niepowodzenia, kiedy Anglicy wyrzucili Junota z Portugalii, kiedy Józef po klęsce Duponta pod Baylen uciekł z Madrytu po kilku zaledwie dniach panowania, kiedy odstąpiono od oblężenia Saragossy, a Europa zaczęła sobie uświadamiać, że niezwyciężona armia Napoleona jest jednak możliwa do pokonania, trzeba było zrobić coś, aby ludzie przestali tak myśleć, albo przynajmniej „o tym” myśleć! Utrata prestiżu wielkiego wodza Francuzów była bowiem oczywista. Szemrali generałowie, szemrali żołnierze, nie mówiąc już o europejskiej opinii publicznej, która przestała wiwatować i zaczynała się zastanawiać…

Należało ten prestiż jak najszybciej odzyskać w pierwszym rzędzie za pomocą działań militarnych, ale nie zaniedbując podjęcia odpowiednich kroków dyplomatycznych. Trzeba było w jakiś sposób zahipnotyzować nie tylko własny naród ale i całą Europę. Bowiem, aby działać w Hiszpanii należało zapewnić sobie bezpieczeństwo, a nie narażać się na to, że gdzieś w Europie zostanie otwarty anty napoleoński drugi front! Najbardziej oczywiście, obok Anglii, zagrażała Austria, która nie pogodziła się nigdy z klęską roku 1805 i teraz zbroiła się, reformowała armię i czekała na dogodną okazuję, na rewanż. Obawiała się losu hiszpańskich Burbonów, a jedynym sposobem na uniknięcie takiego losu było silne wojsko. Napoleon zdawał sobie sprawę, że potrzebny mu jest potężny sojusznik na wschodzie, który będzie trzymał Austrię w szachu, a jeżeli zajdzie potrzeba to wystąpi zbrojnie po jego stronie. Takim sojusznikiem mógł być tylko Aleksander, z którym dogadał się już wcześniej w Tylży, a teraz należało pogłębić ten sojusz, wyraźnie skierować jego ostrze przeciwko Austrii.

Napoleon tak naprawdę był samotnym człowiekiem. Ludzie utrzymują kontakty towarzyskie w swojej sferze, swoim przedziale równych sobie rangą. Jeżeli ktoś trafia o stopień wyżej, to przeważnie zmienia swój krąg towarzyski, swoich przyjaciół, a ci, których pozostawił za sobą, degradują się na znajomych petentów. Można oczywiście próbować „dogonić” swoich poprzednich przyjaciół, kiedy awansuje się odpowiednio na drabinie społecznej, ale jest to dość trudne. Napoleon lekceważył nawet Bernadotte’a, kiedy ten został następcą tronu szwedzkiego i dawał mu wyraźnie do zrozumienia, że koresponduje tylko z równymi sobie… Kiedy więc obwołał się cesarzem, a wszyscy inni stali się już wtedy tylko wasalami, w tym nawet rodzina, to możliwości spotkania kogoś o równym sobie towarzysko standardzie niepokojąco zmalały. Teoretycznie pozostawali królowie państw, których jeszcze całkowicie nie podbił, no i był przede wszystkim car Aleksander. Tę znajomość, jedyną równą prestiżem, jeżeli nie liczyć cesarza austriackiego, którego już raz pobił i tym samym towarzysko zdegradował, trzeba było utrzymywać i podtrzymywać. Bo jak wiadomo, znajomości nie podtrzymywane, więdną jak kwiaty bez wody. Powinien zatem spotkać się ponownie z Aleksandrem, pogadać jak równy z równym i odnowić duchy Tylży. Zresztą Napoleon w pewnym sensie podziwiał Aleksandra:

Trudno znaleźć człowieka bardziej inteligentnego, niż car Aleksander, czegoś w nim jednak brakuje. Nigdy nie zdołałem odgadnąć czego.

Aleksandrowi jeszcze bardziej chyba niż Napoleonowi zależało na powrocie do polityki Tylży. Obaj panowie snuli wtedy wielkie plany – rozbioru Imperium Otomańskiego i wyprawy do Indii. Tymczasem z tych wielkich planów pozostała dla Aleksandra tylko wojna ze Szwecją, do której skłonił go Napoleon i gdzie musiał wysłać 25 tys. Żołnierzy, aby zabrać Szwecji Finlandię. „Nie trzeba – mówił mu wtedy Napoleon – żeby piękne damy Sankt Petersburga mogły słyszeć ze swoich pałaców szwedzkie działa. Przez wzgląd na geografię Szwecja jest waszym wrogiem.” No ale co to za kraj? Lasy, skały, jeziora…

Tymczasem Aleksander marzył o Konstantynopolu, o odnowieniu wielkości cesarstwa wschodnio-rzymskiego pod swoim berłem, bo przecież za kontynuację takowego zawsze Rosja się uważała. Obaj panowie konkurowali ze sobą – kto będzie większy, czyje cesarstwo będzie wspanialsze.

- W Erfurcie to ja ocaliłem Europę od kompletnego chaosu, mówił Talleyrand

Napoleon starał się zająć czymś wyobraźnię swojego sojusznika i konkurenta i podsuwał mu stale rozmaite pomysły. W lutym 1808 roku przesłał mu list, w którym prezentował swoją koncepcję uregulowania problemów wschodnich. List dostarczył carowi osobiście ambasador markiz Armand de Caulaincourt. Car był idylliczny! Wpadł na pomysł, że trzeba się spotkać osobiście. Może wpadnie do Paryża? Ostatecznie proponował na miejsce spotkania Weimar lub Erfurt. Powiedział Caulaincourtowi:

„W Erfurcie będziemy może czuli się mniej skrępowani. Zaproponuj to miejsce cesarzowi.”

Szczegóły spotkania mieli uzgodnić odpowiedni ministrowie. Strona rosyjska była jednak głównie nastawiona na sprawy tureckie, rozważając dwa plany rozbioru Turcji. Plan pierwszy zakładał pozostawienie Turcji części europejskich terytoriów z obszarem wokół Konstantynopola i cieśnin, a plan drugi proponował całkowite usunięcie Turcji z Europy. Gdyby udał się plan numer dwa, to dla Rosji pojawiała się możliwość zajęcia Konstantynopola, może i cieśnin, ale z kolej na cieśniny mieli ochotę Francuzi. Więc trzeba rozmawiać! Trzeba się przekonywać. Trzeba się oczarować!

Tymczasem Napoleon porządkował swoją część Europy i chciał, aby konkurent to zatwierdził, a przede wszystkim nie przeszkadzał. Mógł mówić o wspólnej wyprawie do Indii, ale tymczasem miał kłopoty z zebraniem odpowiedniej ilości wartościowych żołnierzy do spacyfikowania Półwyspu Iberyjskiego. Pomysł Aleksandra urządzenia spotkania na szczycie spadał mu jednak jak z nieba. Problem polegał na tym, że obaj panowie mieli całkowicie różne sprawy do załatwienia. Rosjanie przesłali niebawem za pośrednictwem Caulaincourta obszerną notę proponującą alternatywne warianty rozwiązania problemu tureckiego, co miało następnie stać się podstawą do dyskusji. Napoleon jednak traktował Turcję nieco jak zasłonę dymną dla swoich hiszpańskich planów, więc rozmowy mogły bardzo szybko wykazać rozbieżności poglądów, niż pokazać wspólne działanie obu cesarzy w regulowaniu spraw Europy. No ale kiedy sprawy zaszły tak daleko, to i tak trzeba będzie się spotkać.

Przede wszystkim powinno to być wydarzenie, które przykułoby uwagę Europy, podzieliło czas na dwie części – przed i po – wyznaczyło moment, od którego wszystko zaczęłoby się toczyć inaczej. To „wszystko” powinno rozwiać wątpliwości Europy, tej zachodniej – kto tu rządzi, olśnić ją blaskiem cesarstwa, a dyskretnie, niejako przy okazji, zablokować austriackie gadanie o rewanżu. Ot Cesarz Zachodu spotyka swojego przyjaciela, Cesarza Wschodu i wspólnie zastanawiają się nad rozwiązaniem problemów europejskich. W skład świt obu Imperatorów wchodzą wasalni królowie i książęta – jak za dawnych dobrych średniowiecznych czasów. Napoleon zaakceptował więc pomysł Aleksandra, który pojawił się we właściwym momencie, ale wtedy Rosjanie zaczęli mieli wątpliwości. Wyrażała je głównie cesarzowa matka mówiąc, że Erfurt to forteca we władaniu „krwawego tyrana”, który właśnie wzbudził oburzenie świata wymuszeniem w Bajonnie abdykacji hiszpańskich Burbonów. Błagała Aleksandra:

Nie jedź do Erfurtu – Aleksandrze nie rób tego, stracisz swoje cesarstwo i rodzinę, to spotkanie to zasadzka z której Rosja, jak Hiszpania, wyjdzie poniżona, wstrzymaj się póki czas. Pójdź za głosem honoru, wysłuchaj błagań matki, powstrzymaj się moje dziecko, mój przyjacielu…

Aleksander tłumaczył się, że powinien tymczasem udawać, że rozważa koncepcję Napoleona, a poza tym ciągle liczył na to, że Napoleon zajęty w Hiszpanii pójdzie na ustępstwa w sprawach tureckich:

Nie śpieszmy się opowiadać przeciwko niemu. Moglibyśmy wszystko utracić. Raczej udawajmy, że umacniamy przymierze, żeby uśpić czujność sojusznika. Zyskajmy na czasie i czyńmy przygotowania. Kiedy wybije nasza godzina, będziemy spokojnie oglądać upadek Napoleona.

Już w Tylży grał komedię – na zewnątrz pochlebstwa i przyjacielska postawa, może wtedy jeszcze wynikało to z obaw, to fakt. Potem jednak bał się coraz mniej, wydawało mu się, że rozszyfrował Napoleona. Pisał do matki:

Na szczęście Bonaparte przy całym swym geniuszu, na jedną słabą stronę: to próżność. A ja postanowiłem dla dobra cesarstwa złożyć w ofierze miłość własną.

W Erfurcie postępował tak samo. Obaj aktorzy z góry niejako nastawiali się na odegranie spektaklu teatralnego wobec strony przeciwnej, udając że chodzi im o zupełnie coś innego, niż to co w istocie planowali załatwić! Dla Napoleona droga do zdobycia Hiszpanii prowadziła po prostu przez Erfurt i pomysł Aleksandra uznaje niebawem za własny. To przecież on zorganizuje spotkanie, na „swoim” terenie. Napoleon zdawał sobie sprawę, że czar pierwszej randki w Tylży zaczął najwyraźniej przemijać, co było widoczne gołym okiem – szczególnie w Rosji i pora na kolejne zaloty. Grę wstępną w tym akcie miał przeprowadzić jednak nie sam Napoleon, ale jego najbardziej ujmujący towarzysko współpracownik, Talleyrand.

-Talleyrand, to niezwykle inteligentny człowiek, udziela mi znakomitych rad, tłumaczył Napoleon.

Znowu Talleyrand? Dlaczego Talleyrand?
Dlatego, że był to człowiek, który już samą swoją obecnością nadawał rangę wydarzeniu, w którym uczestniczył. Nie musiał nawet nic mówić, wystarczało, że był, że robił wrażenie, że ludzie w jego otoczeniu czuli, że biorą udział w czymś ważnym, wyjątkowym. Jednym słowem, uwodziciel dużej klasy, Casanova polityki. Hortensja de Beauharnais wspominała:

Jestem przekonana, że (jego) reputacja człowieka wielce dowcipnego bardziej wynika z tego, że mówi tak mało, a przy tym słusznie, niż z czegokolwiek wyjątkowego, choć z pewnością nie zaprzeczę, że byłby do tego zdolny. Wyróżnia się on przede wszystkim właściwym doborem słów, bezbłędną intonacją, ogromną finezją w ocenie innych i skrywaniem siebie przed innymi, pewnością niczym u wielkiego władcy i gnuśnością, co w sumie czyni obcowanie z nim tak łatwym i przyjemnym, że może się wydać osobą bardzo dobrej natury. Jego wielki urok wynika głównie z próżności innych. Ja sama byłam tego przykładem. Dzień, w którym raczy się do ciebie odezwać, zawsze wydaje się uroczy; wystarczy tylko, że zapyta jak się miewasz, a już gotów jesteś pójść za nim w ogień.

Talleyrand przez cały okres napoleoński był lojalny wyłącznie wobec samego siebie, choć jak tłumaczył w pamiętnikach, był przez cały czas lojalny tylko wobec Francji, dodajmy Francji urządzonej według gustu Talleyranda, a nie kogoś takiego jak Napoleon. Ludwik XVIII miał jakoby powiedzieć o nim, że nie może mówić o nim źle, gdyż zrobił dla niego wiele dobrego, nie może jednak powiedzieć nic dobrego, bo wyrządził mu wiele szkody…

Talleyrand określany jest przeważnie jako człowiek całkowicie pozbawionym zasad moralnych. To fakt, że był niezwykle inteligentnym szarlatanem, który potrafił odnaleźć się w każdej konfiguracji politycznej i jeszcze na tym zyskać. Brał bowiem olbrzymie łapówki od wszystkich przeciwników Napoleona podczas gdy cesarz obdarzał go zaszczytami. Ale te niby afery łapówkarskie były też jednym z elementów gry, mającym dać do zrozumienia negocjatorom, że z Talleyrandem da się załatwić sprawę… Pasował doskonale do epoki, gdzie miał do czynienia z podobnymi sobie „uwodzicielami” takimi choćby jak Metternich. Był graczem, podobnie jak Napoleon, i to ich do siebie zbliżało.

Zastanawiające jest dlaczego Napoleon nie pozbył się Talleyranda w porę, bo powinien pozbyć się go i to definitywnie, a nie obdarzać go zastępczymi funkcjami i trzymać w swoim kręgu, ba – nadal korzystać z jego rad. Talleyrand, jaki by nie był, najwyraźniej imponował Napoleonowi swoją inteligencją i cynizmem, a przede wszystkim wspaniałym nazwiskiem. Czuł wobec niego respekt, jak w stosunku do starszego kolegi, mimo, że wiedział iż nie jest on w stosunku do niego lojalny. Czuł wdzięczność, za to że pomógł mu zostać najpierw Pierwszym Konsulem, a potem Cesarzem. Czuł podobny respekt w stosunku do Józefiny, jak do starszej koleżanki, mimo że była całkowicie nielojalna wobec niego. Ośmieszyła go wobec współczesnych i wobec historii, odsłoniła całą jego naiwność jako człowieka lub jak kto woli jego całkowity brak zasad – jeżeli wiedział to co wiedział i zgadzał się na to. Czuł respekt wobec prawdziwych arystokratów, a Józefina była arystokratką! Czuł respekt wobec Bernadotte’a, który arystokratą z urodzenia nie był, ale wyglądał i zachowywał się o niebo lepiej od prawdziwych arystokratów i był niezłomny moralnie. Może zazdrościł mu tego? Pogardzał za to swoim najbliższym współpracownikiem marszałkiem Louisem Berthierem, pogardzał ludźmi, których wywyższał, wiedział dobrze, co reprezentują jego bracia na tronach.

Napoleon, choć traktował wszystkich jak wasali, to jednak hołubił pewną grupę ludzi, która miała stanowić widownię dla jego popisów. Ktoś musiał go oklaskiwać. Chciał mieć poważanie w swoim kręgu towarzysko-zawodowym i głównie o to się troszczył. Dlatego też tolerował nawet swoich otwartych wrogów, takich jak Talleyrand czy Bernadotte bo była to jego widownia, bo byli to gracze, z którymi rywalizował i z którymi chciał wygrać w swojej grze. Dlatego nigdy definitywnie nie oddalił Talleyranda, dlatego nie rozstrzelał Bernadotte, któremu tylko groził od czasu do czasu za pośrednictwem Józefa.

Trzymanie Talleyranda w pobliżu traktował więc jako swoistą gimnastykę mózgu. Jeżeli bowiem miał tak wyrobione zdanie na temat braku zalet i intelektu innych swoich współpracowników, to ktoś inteligentny był mu potrzebny do rozmaitych gier, jakie prowadził. Właściwie jakie prowadzili obaj i Napoleon wiedział, że gra z Talleyrandem, chciał z nim grać dalej, ale chciał wygrywać i dawać mu to odczuć np. poprzez pozbawienie go wpływu na politykę zagraniczną. Grali zatem ze sobą, przeciwko sobie, przeciwko innym we wszelkich możliwych układach, często w negocjacjach wcielając się w role złego i dobrego policjanta, a ich gra była może nawet bardziej celem, a niż środkiem. Talleyrand zdecydował się jednak, że to on wygra z cesarzem, ale o wygranej poinformuje go znacznie później… Teraz zresztą jeszcze nie była pora na ostateczne pokonanie cesarza, bo był potrzebny. Komu? Francji? Talleyrandowi? Żerował doskonale na jego istnieniu, sprzedając tajemnice państwowe na prawo i lewo. Zwierzył się pani de Remuset:

Może pani być pewna, że przy wszystkich swych wadach cesarz jest jeszcze dziś konieczny Francji, którą potrafi utrzymać, i że każdy z nas musi się do tego w miarę możliwości przyczynić.

Talleyrand był więc idealnym przeciwnikiem w tej napoleońskiej rozgrywce i jednym z głównych filarów napoleońskiej legendy, która przetrwała Napoleona. Arystokrata z urodzenia i przekonań, który służył rewolucji bez przekonań, ale skutecznie. Dopomógł Napoleonowi w drodze na szczyty licząc, że sam na tym także skorzysta i skorzystał. Początkowo tacy ludzie jak Sieyes czy Talleyrand liczyli na to, że Napoleon będzie człowiekiem łatwym do manipulowania, że będzie tylko twarzą na zewnątrz nowego reżimu, ale Napoleon szybko rozwiał ich złudzenia, pokazał ich miejsce. Przecież, jeżeli za kimś stoi armia, to już nikt inny, choćby był nie wiem jak inteligentny, nie ma nic do powiedzenia. Trochę to bolało, ale dopóki przynosiło wymierne korzyści i zaspakajało ambicje, to niech tak będzie. Nawet Bernadotte – największy rywal do władzy, Pompejusz przy Cezarze – pogodził się z tym, że może robić karierę tylko w cieniu Napoleona. W pewnym momencie jednak zaczęto się zastanawiać, czy Napoleon nie poszedł za daleko? Francja miała już bezpieczne granice, skończyła się rewolucja, krajowi zapewniono splendor dzięki przywróceniu monarchii i wszyscy chcieli po prostu konsumować ten sukces. Tymczasem Napoleona nosiło z jednego końca Europy na drugi i nie było widać końca tej awantury. Więc może trzeba coś zrobić, aby ukrócić szalone ekscesy korsykańskiego klanu rozpychającego się łokciami we Francji? Zresztą, trudno nie zgodzić się z tezą Talleyranda, że Napoleon od pewnego czasu nie reprezentował francuskiej racji stanu, tylko swoją własną!

Już więc w sierpniu 1807 roku, a więc zaraz po Tylży, Talleyrand odszedł z ministerstwa spraw zagranicznych. Dodajmy – podobno na własne żądanie! Niby, że nie chciał być katem Europy… Na tym stanowisku zastąpił go mierny ale wierny Jean-Baptiste Champagny. Talleyrand został jednak na pocieszenie wielkim wice elektorem (Józef był wielkim elektorem) no i był szambelanem na dworze cesarza. W pamiętnikach wyjaśniał:

– Gdy tylko zobaczyłem, że podejmuje rewolucyjne działania, które go zgubiły, odszedłem z ministerstwa, czego mi nigdy nie wybaczył.

Nie było to do końca prawdą, bo Napoleon zdawał sobie sprawę z nadmiernego apetytu swojego ministra na środki płatnicze, choć nie podejrzewał go jeszcze, że mogą to być fundusze pochodzące z wrogich krajów. Mimo odejścia z ministerstwa to jednak Talleyrand, który był złym duchem cesarza w sprawach hiszpańskich, miał przygotować spotkanie w Erfurcie i zagwarantować jego sukces dla swojego władcy. Cesarzy było jednak w tym czasie kilku i Talleyrand odczuł niezwykłą pokusę, aby każdy z nich był zadowolony…[9] Trudno także mówić o rewolucyjnych działaniach, bo Napoleon odszedł od rewolucji jak tylko mógł najdalej. Przywracał w Europie średniowieczne instytucje. Był uosobieniem kontrrewolucji, ale Talleyrand, mówiąc „rewolucyjne” miał tu chyba bardziej na myśli awanturnicze posunięcia Napoleona.

To wszystko jednak nie przeszkadzało Talleyrandowi zaraz po odejściu z ministerstwa w prowadzeniu rokowań w Fontainebleau z wysłannikiem Godoya, oficjalnie radcą króla Karola IV, Eugenio Izquierdo de Ribera y Lezaun. Podobno wtedy „radca króla” dyskutował już z Talleyrandem o ewentualnej detronizacji Burbonów w Hiszpanii. W pamiętnikach pisze, że zwalczał ten projekt, a co więcej – nic nie wiedział o rokowaniach w Fontainebleau, które prowadził generał Duroc, ale przypomnijmy, Napoleonowi tłumaczył, że:

Od czasów Ludwika XIV korona hiszpańska należała do rodziny, która panowała we Francji. Jest to zatem część spadku po tym wielkim królu, a cesarz musi to dziedzictwo w całości przyjąć: nie powinien i ni e może odrzucić żadnej jego części.[10]
Potwierdza to także Stendhal, który pisał, że Talleyrand stale powtarzał Napoleonowi, że jego dynastia nie będzie mogła istnieć spokojnie, dopóki nie zniszczy on Burbonów. Nie wystarczy pozbawić ich tronu…

Czy myślał wtedy o bardziej radykalnym rozwiązaniu kwestii Burbonów hiszpańskich, podobnym do rozwiązania, które zasugerował wcześniej Napoleonowi w sprawie księcia Louisa Antoine de Burbon duca d'Enghien? Talleyrand po prostu dawał Napoleonowi takie rady, aby ten czym prędzej skręcił sobie kark, ładując się w jakąś nową, nieodpowiedzialną awanturę. Już za Dyrektoriatu próbował tego sposobu wysyłając go do Egiptu. Potem liczono, że zginie od wybuchu maszyny piekielnej, od sztyletu czy polegnie pod Marengo, a teraz miała go zniszczyć partyzantka hiszpańska. Nic jednak nie zadziałało tak jak oczekiwano i trzeba było wymyślić jakiż subtelniejszy sposób pozbycia się Korsykanina, trzeba było planować na dłuższą metę. Napoleon wydawał się być niezniszczalny i jedyna nadzieja w tym, że zniszczy sam siebie swoimi szalonymi ambicjami. Trzeba mu było w tym tylko nieco dopomóc. Pomysł pod tytułem „Napoleon” był początkowo dobry dla Francji, natomiast sam Napoleon przestał w pewnym momencie pasować do oczekiwań, jak ten pomysł ma być realizowany.

Tak więc Talleyrand od Tylży był teoretycznie odsunięty od spraw polityki zagranicznej, ale praktycznie nadal maczał palce w polityce zagranicznej sprawując urzędy dworskie oraz jako osobisty konsultant Wielkiego Wodza. Teraz Napoleon postanowił wykorzystać diaboliczne zdolności swojego doradcy, aby przechytrzyć myślącego po bizantyjsku, a więc zdaniem Napoleona podstępnie, cesarza Aleksandra. Aby przechytrzyć blagiera niezbędny jest bowiem inny blagier! I niech nawet Talleyrand mówi, co zechce, niech nawet zdradza i intryguje, co zresztą Napoleon podejrzewał, ale przecież i tak zamąci w głowie Aleksandrowi, że ten będzie potrzebował sporo czasu, aby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Sam Napoleon często nie rozumiał:

Talleyrand nigdy w rozmowach ze mną nie wyrażał swoich myśli jasno. Potrafił w nieskończoność kluczyć wokół tych samych spraw. Być może, znając mnie od dawna, taki właśnie miał na mnie sposób. Był z niego tak zręczny lawirant, że często nawet po kilkugodzinnej dyskusji nie zdołałem od niego wyciągnąć tego, czego zamierzałem się dowiedzieć.

A Napoleon potrzebował czasu na uregulowanie spraw hiszpańskich. Aleksander był mu ciągle jeszcze potrzebny, aby szachować Austrię, która była obok Anglii już uczestniczącej w konflikcie, kolejnym potencjalnym przeciwnikiem i zagrożeniem. Najpierw jednak Napoleon usiłował zmiękczyć stanowisko austriackie i tak tłumaczył Metternichowi:

„W grze uczestniczy niewidzialna ręka, a jest to ręka Anglików. Anglia zarobiła pięćdziesiąt procent na waszych zbrojeniach. Od kiedy ma nadzieję, że uda się jej was wciągnąć do tej gry, staje się jeszcze bardziej zawzięta, nieustępliwa jak nigdy. Zmuszacie mnie do uzbrojenia Związku Reńskiego, do przykazania mu by miał się na baczności. Przez was nie mogę wyprowadzić moich oddziałów z Prus do Francji… Zmuszacie mnie do zwrócenia się do Senatu z prośbą o dwa pobory do wojska. Sami siebie doprowadzacie do ruiny. Anglia może wam dać pieniądze, ale nigdy nie dość, a mnie w ogóle nie daje. Państwa Związku, które już teraz są nieszczęśliwe, rujnują się. A kiedy wszyscy mężczyźni będą już pod bronią, trzeba będzie powołać do wojska kobiety? Czy taki stan rzeczy może długo trwać? Na co macie nadzieję? Czy zgadzacie się z Rosją? Lecz jeśli tak nie jest, co możecie uczynić przeciwko Francji i Rosji połączonych ze sobą? A pierwsza wojna z Austrią będzie walką na śmierć i życie. Będziecie musieli dotrzeć do Paryża, albo ja zdobędę waszą monarchię.”

Metternich wiedział, że rokowania w Erfurcie będzie prowadzić Talleyrand, i chyba był zadowolony bo Talleyrand już od momentu podpisania pokoju w Preszburgu w roku 1805 był w taki czy inny sposób był w „kontakcie” z Austriakami, a sam Metternich także cenił jego niezwykłą inteligencję. Mówił, że:

W Talleyrandzie nie da się oddzielić moralności od polityki. Nie byłby tym, kim jest dziś, gdyby przestrzegał zasad moralnych. Z drugiej strony to istota wybitnie polityczna, człowiek politycznych idei. Jako taki może być pożyteczny bądź niebezpieczny; w tym momencie jest pożyteczny… Ludzie pokroju Talleyranda są jak ostre narzędzia – niebezpiecznie jest się nimi bawić; poważne rany wymajają jednak poważnych środków zaradczych i odpowiedzialny za leczenie nie powinien obawiać się, które tnie najlepiej.

Tak naprawdę hiszpańska awantura Napoleona była Metternichowi na rękę, była wszystkim na rękę. Rosjanie byli zadowoleni, że zaangażował się tak daleko od ich granic, że niebawem zmuszony będzie przesunąć kolejne oddziały z Księstwa Warszawskiego i z Prus do Hiszpanii. Tym samym Rosja przestanie obawiać się zagrożenia z tej strona i będzie mogła spokojnie zająć się Finlandią i Wołoszczyzną, a może i pójść dalej na Konstantynopol?. Austria z kolei także zobaczyła dla siebie szansę, bo jeżeli Napoleonowi w Hiszpanii będzie iść coraz gorzej – a na to się na razie zapowiadało, to jeżeli uderzy się na niego z drugiej strony, jest duża szansa na zwycięstwo. Oczywiście Rosja jest w tym momencie sojusznikiem Napoleona, ale, jak myślano w Austrii, to taki papierowy sojusznik, który nie podejmie żadnych bezpośrednich działań militarnych przeciwko Austrii. Natomiast Rosja obawiała się, że jeżeli zgodzi się na zbyt daleko idące żądania francuskie, to już samo to może dać Cesarzowi okazję do rozpoczęcia wojny z Austrią, więc już lepiej niech Napoleon zajmie się Hiszpanią. Sprawy hiszpańskie w kontekście konferencji erfurckiej tak naświetlał Napoleon w rozmowie z ambasadorem francuskim w Petersburgu, Armandem Caulaincourtem:

Niewątpliwie nastąpił tan splot wielu przykrych okoliczności, ale co do tego Rosjanom? Sprawy hiszpańskie trzymają mnie z daleka o nich i o to im przecież chodzi; są zachwyceni. Poza tym wszystkie intrygi hiszpańskiego domu panującego rodziły się bez mojego udziału; wmieszałem się w ich sprawy dopiero wtedy, kiedy król wraz synem pognali do Bayonny, żeby się wzajemnie zadenuncjować. Nie zmuszałem Karola IV żeby tam przyjeżdżał, to była jego decyzja. Co się zaś tyczy Ferdynanda, to nie mogłam się na niego zdać, widząc jak bardzo on sam i jego doradcy są obłudni. Stało się to dla mnie jasne, kiedy tylko ich zobaczyłem. Czyżbym się pomylił? Czas odpowie na to pytanie. Postąpić inaczej znaczyłoby zniszczyć Pireneje. Francja i historia słusznie by mnie za to potępiły. Tak, a o cóż to obraża się Europa? Czyż Francja, Anglia i Holandia nie podzieliły Hiszpanii za rządów króla Don Carlosa (Karola II) w 1698 roku? Czyż to pierwsze doświadczenie współczesnej dyplomacji spotkało się z jakąś ostrą krytyką? Czy powszechna odraza wobec takich czynów która powinna była z całą mocą wpłynąć na potępienie tego pierwszego zdarzenia, zapobiegła kolejnym podziałom? A czy Polska nie podzieliła równie okrutnego losu? Czyż pozwolono Polakom, tak jak juncie w Bayonne, na uchwalenie własnej konstytucji i wybór władcy? A ileż było gadania, kiedy Ludwik XIV zmusił jednego z następców Karola V (chodzi o Karola II) do przekazania Burbonom schedy po tymże władcy? Wywołało to sporo szumu! Ale po dziesięciu latach wojny jedna bitwa rozstrzygnęła ten problem. Dzisiaj sprawy nie ciągną się tak długo. W polityce wszystko dzieje się przez wzgląd na interesy narodów, zgodnie z koniecznością zachowania ładu społecznego oraz międzynarodowej równowagi. Oczywiście każdy może sobie po swojemu tłumaczyć te wzniosłe idee, ale któż mógłby zaprzeczyć, że nie działałem w interesie Francji i Hiszpanii? Być może ktoś powie, że w polityce tylko głupcy nie potrafią przytoczyć podobnych argumentów. Ale tym razem zarówno głupcy, jak i prawdziwi mądrale będą musieli przyznać, że zrobiłem to, co powinienem był zrobić w okolicznościach, do jakich doprowadziły ten kraj intrygi madryckiego dworu.

Austria, która zarówno w przebiegu wojny (hiszpańskiej), jak i w stosunku Napoleona do hiszpańskiej rodziny królewskiej dopatrywała się zamachu na niezależność wszystkich starych dynastii, gotowa była chwycić za broń, uważając, że jeśli pokonana zostanie Hiszpania, to i ją czeka zagłada. Opinia publiczna w Europie, a nawet w samej Francji, oceniała sprawy hiszpańskie jako polityczny zamach na słabego, zawiedzionego, niewygodnego sojusznika. Uważano, że wojna ta odroczy podpisanie pokoju z Anglią. Przy takim stanie rzeczy dla Napoleona stało się ważne, aby wszyscy widzieli, że między nim a Rosją panuje całkowita zgoda. Miało to z jednej strony wywołać określone wrażenie na Austrii oraz zmusić Anglię do spuszczenia z tonu, a z drugiej usankcjonować poczynania Cesarza. Gdyby udało się udowodnić Europie, że jedynie Anglia nie chce pokoju i wciąż dąży do zdominowania państw na kontynencie, można by dzięki temu zwiększyć sympatię dla Cesarza.

Pozornie więc chodziło tylko o Anglię. Jak pisał Caulaincourt, przyczynkiem do zjazdu w Erfurcie – międzynarodowego kongresu, który stał się zalążkiem nowej epoki, jako że stanowił niejako prolog do spotkań władców rządzących Europą po 1814 roku – był wspólny cel: zmusić Anglię do podpisania pokoju. Metodą za pomocą której zamierzano to osiągnąć, było coś bliżej nieokreślonego, co nazywano „wielką ideą Tylży”. Cel ten wymagał, aby rządzący państwami bezpośrednio dochodzili między sobą do porozumienia i spotykali się raz do roku. Napoleon nie bardzo chyba zdawał sobie sprawy, że aby doprowadzić do pokoju z Anglią należało mieć taką flotę, która wzbudziła by odpowiedni respekt Wyspiarzy. Ale Napoleon nie był marynarzem tylko artylerzystą i za najlepszy sposób rozwiązywania problemów uważał odpowiednio wycelowane salwy z armat na lądzie. Rokowania miały doprowadzić do tego, aby ewentualni przeciwnicy ustawili się odpowiednio w polu ich rażenia. Tak to wszystko widział, zresztą floty po Trafalgarze już i tak nie było. Trzeba więc było grać tym, co jeszcze zostało, choć żałował, że nie ma floty. Tłumaczył Caulaincourtowi:

„Bez porozumienia z Anglią nie będzie trwałego pokoju w Europie. Londyn prowadzi zbyt poważną grę i łatwo się nie podda. Dobrze wie, że wykorzystam czas pokoju, żeby w spokoju budować flotę dzięki czemu nie pozwolę Anglikom na ponowne zmonopolizowanie handlu. Kiedy będę dysponował odpowiednią flotą, będę mógł zadać Albionowi dotkliwy cios. Gdyby było wiadomo, że będę żył jeszcze tylko trzy-cztery lata, to Anglicy już jutro podpisaliby pokój, ponieważ problem tkwi właśnie we flocie, którą chcę stworzyć w ciągu kilku najbliższych lat.”

Metternich był niewzruszony, więc rola Aleksandra powinna być bardziej wyraźna w tym kontekście. Aleksandra ostrzegała nie tylko matka! Przecież na konferencję do Bajonny zaproszono króla Hiszpanii i księcia Asturii i co z tego wynikło? Był to podstęp, aby ich uwięzić. Jego też może spotkać podobny los. Czy można bowiem ufać człowiekowi, który zawładnął koroną i krajem najlepszego sojusznika? Kto następny w kolejce? Habsburgowie, Romanowie?

Cóż, Aleksander zaufał i przyjechał. Zresztą cały czas uważał, że Erfurt to jego pomysł! Zatrzymał się po drodze w Weimarze, jakby się jeszcze wahał, albo czekał na informacje swoich informatorów, którzy przyjechali wcześniej do Erfurtu. Wszystko jednak wydawało się być pod kontrolą, widać było przede wszystkim jak ludzie Napoleona przygotowywali wielki spektakl. Przygotowywano sale teatralne i balowe, drogi zapchany były powozami bardziej i mniej dostojnych gości z całej Europy. Przyjeżdżali królowie, książęta, aktorzy, szpiedzy i prostytutki. Po co aż tyle książąt i królów? No przecież nie da się rozegrać partii szachów bez pionków, to znaczy da się ją zakończyć, ale przynajmniej na początku wszystkie figury muszą być na szachownicy, a poza tym potrzebna była elegancka publiczność. Zapowiadało się naprawdę coś wielkiego – wielki teatr, gdzie przedstawienia grane były nie tylko na scenie, ale sceną byłą cały Erfurt. I miało być wesoło! Zresztą Napoleon chciał, aby to wszystko było wielkie, aby car był zaskoczony i oszołomiony przepychem, wspaniałym przyjęciem, aby wierzył, że wielki człowiek spotyka innego wielkiego człowieka i cały ten przepych jest na jego cześć! Na cześć ich obu. Tylko ich dwóch, bo cesarz Austrii nie był zaproszony i został w Wiedniu. Do Erfurtu dotarł tylko jego specjalny wysłannik z listem do Napoleona – baron Vincent. O wszystkim tym napisał szczegółowo w swoich pamiętnikach Talleyrand, trzeci główny rozgrywający spotkania, a napisał tak przekonywująco, że praktycznie wszyscy autorzy zajmujący się tym wydarzeniem, korzystali z jego wiedzy i cytowali, co zostało tam powiedziane i uchwalone. To warte odnotowania, bo z kolei w innych miejscach swoich tekstów co sami autorzy chętnie pisali, że Talleyrand jest mało wiarygodny… Być może nie ma to większego znaczenia, kiedy Talleyrand przytacza bardzo dokładnie rozmowy Napoleona o literaturze z Goethem, czy z Wielandem, choć prawdopodobnie zwraca uwagę czytelnika właśnie na te rozmowy, aby mówić mniej o samych rokowaniach albo przynajmniej dać im barwną oprawę. W każdym razie szereg opracowań historycznych powtarza te same cytaty, co niemal sprawia wrażenie, że o konferencji w Erfurcie pisała stale jedna i ta sama osoba… Wspomnijmy choćby epizod z przedstawienia teatralnego, podczas którego ze sceny padają słowa: „Przyjaźń wielkiego człowieka…” itd., a obaj władcy powstają i kłaniają się sobie a rozentuzjazmowana publiczność bije brawo, nie aktorom na scenie, lecz aktorom w lożach cesarskich… Całość trąci kiczem, ale wszyscy, którzy dali się oczarować, cytują to z całą powagą należną „wielkim ludziom i wielkiemu wydarzeniu”. Nawet Goethe był liryczny:

Napoleon władał światem jak Hummel swym fortepianem. Tym co go odróżnia od innych wielkich ludzi, jest to, że jest zawsze taki sam. Przed bitwą, po bitwie, po zwycięstwie, po porażce, zawsze stoi twardo na ziemi, przytomny, zawsze wie, co ma teraz zrobić. Zawsze był w swoim żywiole, zawsze gotów na wszystkie okoliczności, tak jak Hummel jest zawsze gotów do odegrania adagio albo allegro, do grania basów lub akompaniowania do śpiewu. Tę łatwość znajduje wszędzie tam, gdzie jest prawdziwy talent, tak w sztukach pokoju, jak w sztukach wojny, przy fortepianie, jak z armatami. (…) Napoleon miał szczególne wyczucie, które pozwalało mu wybierać ludzi i sytuować każdą siłę sprawczą w jej właściwej sferze. (…) Prawie nikt nie jest porównywalny do Napoleona… Grecy zaliczali postacie tego rodzaju do grona półbogów.

Ważnym uczestnikiem szczytu erfurckiego był Armand de Caulaincourt, który miał olbrzymi wkład w przygotowanie gruntu do konferencji, a potem pozostawił potomnym swoje refleksje na jej temat. Caulaincourt to podobnie jak Talleyrand arystokrata na służbie u Napoleona. Do roku 1801 służył w wojski, gdzie osiągnął stopień pułkownika. Później Talleyrand wysłał go z misją dyplomatyczną do Moskwy, a niebawem Napoleon uczynił go jednym ze swoich zaufanych adiutantów i awansował na stopień generała brygady. W roku 1804 został Wielkim Koniuszym na napoleońskim, cesarskim dworze. W roku 1805 otrzymał kolejny awans na stopień generała dywizji, a po Tylży Napoleon mianował go ambasadorem Francji w Petersburgu, gdzie zastąpił generała Savary. Caulaincourt spędził w Petersburgu blisko pięć lat zyskując zaufanie Aleksandra i uznanie Napoleona, który nie chciał go zwolnić z pełnienia tej funkcji, mimo jego wielokrotnych próśb. Pod koniec okresu napoleońskiego był ministrem spraw zagranicznych. Wracając jednak do Rosji, Aleksandra i kongresu, to Caulaincourt był gorącym zwolennikiem utrzymania sojuszu francusko-rosyjskiego. Napoleon wezwał go do Erfurtu na konsultacje i wielokrotnie zasięgał jego opinii na temat Aleksandra i stosunków francusko-rosyjskich. Caulaincourt z kolei współpracował blisko z Talleyrandem, z którym był zaprzyjaźniony od lat. Nie podejrzewał go chyba jednak o zdradę, a raczej widział w nim sojusznika przy pomocnego przy tonowaniu zapędów Napoleona. Caulaincourt w przeciwieństwie do Talleyranda, pozostał do końca wierny Napoleonowi, choć nie zgadzał się z Cesarzem w wieku sprawach, szczególnie w sprawach rosyjskich. Napoleon darzył go jednak pewnym szacunkiem, co rzadko się zdarzało i chętnie słuchał jego opinii, zarzucając mu żartobliwie, że nie zna się na polityce… Tłumaczył mu też swoje postępowanie w sprawach hiszpańskich – pierwszy raz w Erfurcie, a kolejny raz podczas wspólnej ucieczki spod Moskwy.

Caulaincourt wspomina, że od samego początku spotkania w Erfurcie Bonaparte użalał się, że Car nie podziela jego planów wobec Austrii. Nieustannie powtarzał, że car bardzo się zmienił i że widocznie ma jakieś ukryte intencje, gdyż jedyny sposób, aby przeszkodzić Austrii i skompromitować ją, polega na postawieniu jej rządu wobec zagrożenia i pokazać możliwość wspólnego wystąpienia przeciwko niemu; żeby to osiągnąć, należy w pierwszym rzędzie dążyć ze wszystkich sił do umocnienia sojuszu z Rosją; obecna pozycja Austrii umacnia nadzieje Anglii na nową koalicję i powstrzymuje ją przed podpisaniem pokoju; im dłużej będziemy czekać, tym dłużej będzie trwała ta trudna sytuacja, która sprowokuje wojnę z Anglią. Austrii, która jest ostatnią nadzieją Anglii, trzeba pokazać zaciśniętą pięść.

Spektakl w Erfurcie miał więc przede wszystkim zasiać niepokój w umysłach Austriaków, czy Rosja istotnie zachowa się neutralnie w wypadku konfliktu francusko-austriackiego i tym samym odwieźć ich od pomysłu atakowania Francji. Bo Napoleon liczył oczywiście, że Rosja w razie konfliktu powinna wystąpić aktywnie po stronie Francji, a przynajmniej trzymać ich w szachu żeby nie przyszedł im do głowy jakiś głupi pomysł i być może nawet tak by się stało gdyby nie Talleyrand, którego Cesarz wybrał na głównego negocjatora i któremu oświadczył:

„Jadę do Erfurtu. Po powrocie chciałbym mieć wolne ręce do zrobienia co zechcę z Hiszpanią. Chcę być pewien, że Austria będzie się obawiać podjęcia jakichkolwiek kroków zaczepnych. I nie chcę angażować się zbyt precyzyjnie w rosyjskie sprawy na Wschodzie. Proszę przygotować mi konwencję skierowaną głównie przeciwko Anglii, która zadowoli cesarza Aleksandra, i tak sformułowaną, aby dawała mi wolne ręce w innych kwestiach. Pomogę w tym – prestiżu nie zabraknie.”[20]
Pierwsza przymiarka do Erfurtu miała miejsce w Nantes, gdzie Napoleon spotkał się z Talleyrandem i wspólnie przeglądali wszelkie pomocne dokumenty. Talleyrand przedstawił swój projekt w którym m.in. sugerował, aby Francja zaproponowała Rosji mediację z Turcją w sprawie Mołdawii i Wołoszczyzny, na co Napoleon się zgadzał, uważając że przestraszy to Austrię, która jest „prawdziwym wrogiem”.

Talleyrand:
Być może Twoim wrogiem w tym momencie Sire. Lecz zasadniczo jej polityka nie stoi w opozycji do polityki Francji. Nie wykazuje agresji, jest konserwatywna.
Napoleon: Mój drogi Talleyrandzie, porozmawiajmy o Twojej opinii na ten temat, gdy skończy się sprawa hiszpańska. W Twojej propozycji brakuje zapisu mówiącego, że Rosja stanie u boku Francji w razie wojny z Austrią. To kluczowy artykuł, jak mogłeś o nim zapomnieć? Ciągle jesteś Austriakiem?
Talleyrand: Trochę, Sire. Sądzę jednak, że dokładniej byłoby stwierdzić, że nigdy nie jestem Rosjaninem, a zawsze Francuzem.

Talleyrand nie byłby Talleyrandem, gdyby ochoczo nie skorzystał z nadarzającej się okazji, ale oczywiście miał w całej sprawie własną agendę. Oczywiście, że zamierzał oczarować Aleksandra, lecz wcale nie dla Napoleona, lecz dla… Francji, jak twierdził później, a najpewniej dla swoich własnych interesów, o czym za chwilę. Napoleon jednak niczego nie podejrzewał, liczył na swojego negocjatora i dalej instruował go jak ma podejść Aleksandra:

„Przygotuj się do drogi: Musisz przybyć do Erfurtu dzień lub dwa przede mną. Przez okres pobytu staraj się spotykać cara Aleksandra tak często, jak to tylko możliwe. Znasz go dobrze, używaj języka, który trafi do jego przekonania. Powiedz mu, że nasz alians jest korzystny dla całej ludzkości i odzwierciedla jeden z wielkich celów Opaczności. Naszym wspólnym przeznaczeniem jest przywrócenie ogólnego porządku w Europie. Obaj jesteśmy młodzi, nie musimy się spieszyć. Dodaj, że nic nie zostanie zrobione poza opinią publiczną, co jest konieczne aby nikt nie obawiał się naszych połączonych sił. Europa powinna z zadowoleniem obserwować realizację naszego przedsięwzięcia - bezpieczeństwo graniczących z nami mocarstw, respektowanie legitymistycznych zasad na naszym kontynencie, przywrócenie niepodległości siedmiu milionom Greków. Wszystko to da stanowi dobre pole dla filantropii. Daje ci na to carte blanche. Chciałbym tylko aby filantropia była pojmowana dość ogólnikowo. Żegnaj.”

Talleyrand podobno naraził się kiedyś carowi, wypominając mu współudział w zabójstwie jego ojca i car to dobrze pamiętał. Nie ufał mu. Pamiętał też jego udział w zgładzeniu księcia d'Enghien… Zresztą był takim człowiekiem, który nie ufał chyba nikomu, więc to, że nie ufał Talleyrandowi nie powinni być niczym wyjątkowym. Ale… w polityce nie ma się co obrażać. Aleksander przyjechał do Erfurtu nie po to aby flirtować z Talleyrandem, lecz aby renegocjować postanowienia Tylży tak, by mieć wolne ręce w rozprawie z Turcją. Ale tak naprawdę konferował właśnie z Talleyrandem, co dało mu tylko dodatkowy bonus w rokowaniach. Najpierw oczywiście spotkali się główni aktorzy spektaklu i prawili sobie godzinami komplementy. Napoleon pisał do Józefiny, że car Aleksander jest tak wspaniałym człowiekiem, że gdyby był kobietą to by się w nim zakochał. Aleksander raczej nie odwzajemniał tych uczuć, choć na pozór wszystko mogło na to wskazywać. Aleksander pisał potem do swojej siostry, Katarzyny:

Bonaparte ma mnie za głupca. Dobrze się śmieje, kto się śmieje ostatni. A ja pokładam wszystkie moje nadzieje w Bogu.

Obaj jednak byli doskonałymi aktorami i erfurcka komedia trwała przez ponad dwa tygodnie. Poza deklarowaniem miłości do Aleksandra Napoleon ubiegał się także o rękę siostry cara, planując rozwód z Józefiną. I tu nie jest do końca pewne, czy Napoleon istotnie chciał tak zrobić, czy też tylko chciał jeszcze bardziej zamieszać w głowie swojego rozmówcy.

Talleyrand przygotował projekt traktatu, który Napoleon poprawił po swojemu i przedstawił Aleksandrowi, po czym obaj panowie zapewnili się nawzajem, że nikomu go nie ujawnią zanim nie dojdą do ostatecznego porozumienia. Traktat miał zostać oficjalnie podpisany przez ze strony rosyjskiej przez rosyjskiego ministra spraw zagranicznych hrabiego Mikołaja Piotrowicza Rumiancewa, a ze strony francuskiej przez ministra de Champagny. Potem Aleksander wpadł po teatrze na herbatę u księżnej de Taxis i tam „przypadkiem” spotkał Talleyranda, który znał treść traktatu i wszystkie poprawki Napoleona, co nieco zdziwiło Aleksandra, a podczas kolejnych „przypadkowych” spotkań jego zdziwienie stawało się coraz większe w obliczu takich oto wypowiedzi Talleyranda:

„Wasza Cesarska Mość, dlaczego Pan tu przyjechał? Pan powinien ratować Europę, a może się to Waszej cesarskiej Mości udać jedynie w tym wypadku, jeśli przeciwstawi się pan Napoleonowi. Naród francuski jest cywilizowany – jego cesarz zaś nie; car rosyjski jest cywilizowany, a naród – nie. Wynika z tego, że car rosyjski powinien znaleźć się w sojuszu z narodem francuskim.”[23]
Talleyrand dalej tłumaczył carowi: „Ren, Alpy, Pireneje – oto podboje Francji, cała reszta jest zdobyczą cesarza, Francji one nie interesują.”

Aleksander podobno do końca nie był wcale pewny, czy Talleyrand mówi we własnym imieniu, czy też wszystko zostało wcześniej ustalone z Napoleonem, aby wciągnąć go w pułapkę. Słuchał chętnie co były minister miał mu do powiedzenia, ale sam mało się odzywał. Wszystko to dało mu jednak do myślenia, że może jednak pozycja Napoleona nie jest taka silna, jak usiłuje mu się przedstawić, że cała ta fasada balów, spektakli teatralnych z udziałem najlepszych francuskich aktorów, hołdu władców europejskich jest jedynie zasłoną dymną, za którą skrywa się słabnące imperium.

Tymczasem pomysł Talleyranda był prosty i wychodził daleko w przyszłość, kiedy zabraknie już Cesarza, bo przecież kiedyś, wcześniej czy później, potknie się na którymś ze swoich szalonych pomysłów, potknie się na podstawionej nodze przez takich ludzi jak Talleyrand, czy Fouché, czy ktoś inny równie ambitny. Już przecież potknął się w Hiszpanii i niewiele brakuje, aby przewrócił się całkowicie! Trzeba po prostu zainwestować w przyszłość bez cesarza i poszukać sobie sojuszników, którzy zagwarantują, że we Francji bez Napoleona będzie się im powodzić równie dobrze, a może nawet lepiej. Takim sojusznikiem mógł być Aleksander. I należało go tylko wyczulić na pewne sprawy, pokazać słabe strony imperialnej wielkości stale pamiętając o zachowaniu Francji. Francja była bowiem tym polem, które Talleyrand, jak twierdzi, uprawiał najchętniej. Takim sojusznikiem mógł być też cesarz austriacki i należało tak grać, aby Austriacy jak najmniej przegrali w tym rozdaniu kart i pamiętali, komu to zawdzięczają...

I tu pytanie?
Czy przeciwstawianie się szaleństwu dyktatora można uznać za zdradę? Praktycznie wszyscy jego współpracownicy podziwiali go, co nie znaczy wcale, że uwielbiali. Pracowali dla niego starając się jak najlepiej wyjść na tej współpracy. Napoleon dobrze o tym wiedział i starał się trzymać ich w szachu. Stosunek Bernadotte do Bonapartego był bardzo krytyczny i ogólnie znany, ale Bernadotte był lojalnym współpracownikiem tak długo, jak podlegał jego rozkazom jako marszałek Francji. Pierwszym, który naprawdę odstąpił od Napoleona był Talleyrand, choć wcześniej mówił, że nie trzeba Napoleona wcale zdradzać, wystarczy nie przeszkadzać mu w jego planach…

Talleyrand, który zawsze miał wątpliwości, ale na zewnątrz okazywał tylko uwielbienie dla wielkiego człowieka, definitywnie przeszedł „na drugą stronę” dopiero w Erfurcie, co w literaturze określoną dźwięczną nazwą „zdrady erfurckiej”. Zresztą, jak mawiał sam Talleyrand, zdrada to tylko kwestia daty… Napoleon zaś przyznał po latach:

Popełniłem wobec Talleyranda dwa błędy – po pierwsze nie skorzystałem z jego dobrych rad, a po drugie – nie kazałem go powiesić, kiedy przestałem kierować się jego opinią.

Cesarz zresztą nie jest tu zbyt konsekwentny, bo raz słuchał, raz nie słuchał Talleyranda, jak mu było wygodniej w danej chwili, ale tak naprawdę to sam był swoim najgorszym wrogiem usiłując realizować swoje własne utopijne pomysły, które często stawiały go w sytuacji bez wyjścia i w końcu doprowadziły do upadku…

Armand Caulaincourt nie poszedł tak daleko, jak Talleyrand, natomiast wielokrotnie zwracał uwagę Napoleona, że podejmowane przez niego próby skłonienia Rosji do przyjęcia agresywnej postawy wobec Austrii mogą wzbudzić obawy Rosjan, którzy z kolei mogą uznać, że Cesarz chce zemścić się na Austrii jeszcze zanim jego wojska zostaną wysłane do Hiszpanii. Obawy takie, lub choćby najmniejsza wątpliwość Rosjan mogą bardzo zaszkodzić Francji, tym bardziej, że Aleksander bardzo dba o zachowanie pokoju z Austrią.

Ostatecznie to Aleksander skorzystał z rad Talleyranda, czego owocem stała się podpisana 12 października 1808 konwencja francusko-rosyjska, która tak naprawdę nie zadawalała do końca Aleksandra, bo Napoleon nie dał mu zielonego światła na zajęcie Bosforu i Konstantynopola, ani nie satysfakcjonowała Napoleona, choć Napoleon nadal wierzył, że zabezpiecza mu tyły, że Austria pozostanie neutralna, z czym chyba nie do końca zgadzał się Caulaincourt tłumacząc Cesarzowi, że Austria w istocie sięga po broń pod wpływem strachu – nie ulega wątpliwości, że stosowanie metod wojny partyzanckiej, tak charakterystyczne dla sytuacji, jaka zaistniała obecnie w Hiszpanii, wydaje się Austrii jedynym i ostatnim środkiem jaki jej pozostał dla obrony własnej niepodległości. Konflikt, którym grożą Austriacy, biorąc pod uwagę stan, w jakim znajduje się ich osamotniony po tak licznych porażkach kraj, może być tylko wojną rozpaczy. Caulaincourt ostrzegał Napoleona, że podejrzewa się go powszechnie iż chce zostać jednowładcą w Europie, na co Napoleon odpowiadał, że podejrzewa się go o zbyt wygórowane ambicje. Cesarz próbował powiązać to z wojną w Hiszpanii, starając się ją usprawiedliwić. Opowiadał o głupocie hiszpańskiego króla, o haniebnych poczynaniach księcia Asturii, o poprzedniej wojnie z Austrią, o zagrożeniu jakie ten kraj stanowi dla Francji oraz o wojnach, w których zajmował pozycję stricte obronną. Wspominał też o konfliktach, którym choćby ze względu na własny interes, starał się zapobiec. Bonaparte stwierdził, że na przekór swym oczekiwaniom był zadowolony z przebiegu wypadków w Hiszpanii. Uskarżał się na to, co nazwał głupotą Wielkiego Księcia Bergu, którą jego zdaniem można by porównać do głupoty hiszpańskiego króla, księcia Asturii i jego doradców. Zgodził się, że wojna w Hiszpanii jest bardzo nieprzyjemną sprawą.

Konwencja, który podpisano 12 października zawierała czternaście punktów. Punkt pierwszy mówił o odnowieniu sojuszu z Tylży i stanowił, że żadna ze stron nie zawrze osobnego pokoju ze wspólnym wrogiem, ani nie będzie prowadzić samodzielnych negocjacji. Za wroga rozumiano domyślnie Anglię, a punkt drugi i trzeci mówił o wyznaczeniu pełnomocników do prowadzenia wspólnych rokowań pokojowych z Anglią i o zakresie ich pełnomocnictw. Z kolei punkt czwarty mówił, że traktat z Anglią może zostać podpisany tylko na bazie uti possidetis.

Niezwykle ważny był punkt piąty, który określał, że warunkiem podpisania traktatu pokojowego z Anglią będzie uznanie przez ten kraj zajęcia przez Rosję Finlandii, Mołdawii i Wołoszczyzny, co zostało zrównoważone w punkcie szóstym za uznanie przez Anglię zaboru Hiszpanii przez Francję – nazywano to wprowadzeniem do Hiszpanii nowego porządku przez Francję. Punkt siódmy stanowił, że umawiające się strony nie przyjmą żadnej propozycji wroga bez natychmiastowego poinformowania o tym drugiej strony. Punkt ósmy, dziewiąty, dziesiąty określał zakres interesów rosyjskich w Imperium Otomańskim, które miały zostać ograniczone do Mołdawii i Wołoszczyzny oraz rzeką Dunaj oraz o podjęciu wspólnych kroków wobec Imperium Osmańskiego i ewentualnej roli mediacyjnej Francji. Mediacja Francji miała stanowić pretekst to ewentualnego mieszania się Francji w sprawy, których obrót mógłby okazać się niekorzystny. Mediacja to oczywiście genialny pomysł Talleyranda… Punkt dwunasty ponownie powracał do sprawy negocjacji pokojowych z Anglią o określał wspólne kroki, jakie miałyby zostać podjęty gdyby negocjacje były nieudane. Punkt trzynasty dotyczył Danii, którą oba mocarstwa obejmowały wspólną opieką. I wreszcie ostatni punkt, czternasty, stanowił, że postanowienia konwencji zostaną objęte tajemnicą przez okres dziesięciu lat. 

Teraz należało jeszcze uspokoić Austriaków. Napoleon uczynił to wysyłając do austriackiego cesarza list pełen dyplomatycznej kurtuazji:

„Erfurt, 14 października 1808 roku
Mój Bracie! Dziękuję Waszemu Cesarskiemu Majestatowi, że był tak uprzejmy i skierował do mnie list, przekazany mi przez barona Vincenta. Nigdy nie wątpiłem w uczciwe zamysły Waszego Majestatu, ale przez krótką chwilę obawiałem się jednak, że może dojść do ponownego wybuchu działań wojennych między nami. W Wiedniu istnieje partia, która udając trwogę próbuje skłonić cesarski gabinet do zastosowania przemocy, która w swoich skutkach wywołałaby jeszcze większe niż spowodowane wcześniejszymi wojnami nieszczęście. Ode mnie zależało, czy rozparcelować cesarstwo Waszego Majestatu albo przynajmniej ograniczyć jego władzę; ale nie chciałem tego. Czym ono jest obecnie, jest za moim pozwoleniem. To oczywisty dowód na to, że nasze rachunki są zamknięte, że nie chcę niczego od monarchii austriackiej i w każdej chwili jestem gotowy, zagwarantować jej integralność. Nigdy nie uczynię czegoś, co zagrażałoby jej zasadniczym interesom, ale Wasz Majestat nie powinien stawiać pod znakiem zapytania tego, o czym zadecydowało 15 lat wojny. Wasz Majestat musi zakazać każdą proklamację, każdy krok, które wywołałyby wojnę. Taki skutek miałby ostatni pobór rekruta, gdybym musiał obawiać się, że on oraz inne zbrojenia odbywają się w porozumieniu z Rosją.
Rozwiązałem obóz Związku Reńskiego. 100 000 moich żołnierzy maszeruje do Boulogne, by wziąć udział w realizacji moich planów wobec Anglii. Niech Wasz Majestat powstrzyma się od wszelkich zbrojeń, które mogłyby mnie zaniepokoić i odwrócić moją uwagę od Anglii. Po tym, jak miałem to szczęście rozmawiać z Waszym Majestatem i po podpisaniu traktatu w Preszburgu, uznałem nasze sprawy na zawsze za uregulowane i mogę teraz poświęcić moją uwagę wojnie na morzu bez obawy, że będę gdzie indziej niepokojony. Niech Wasz Majestat nie ufa tym, którzy opowiadają o niebezpieczeństwie zagrażającym jego monarchii, zakłócając tym spokój Wasz, Waszej rodziny i Waszego ludu. Ci, którzy tak mówią, są niebezpieczni, oni sami wywołują to niebezpieczeństwo, którego to niby obawiają się. Otwartym, uczciwym postępowaniem Wasz Majestat uszczęśliwi swój naród i sam cieszyć się będzie szczęściem, które po tylu niepokojach Wasz Majestat tak musi potrzebować i znajdzie we mnie człowieka, który nigdy nie podejmie niczego, co zagrozić może zasadniczym Waszym interesom. Niech postępowanie Waszego Majestatu będzie wyrazem zaufania, a będzie ono odwzajemnione. W dzisiejszych czasach najlepszą polityką jest otwartość i prawda. Jeżeli coś wzbudzi niepokój Waszego Majestatu, niech się nim ze mną podzieli, a ja rozwieję go natychmiast. I niech Wasz Majestat pozwoli mi jeszcze na ostatnie słowo: niech Wasz Majestat postępuje zgodnie ze swoimi poglądami, swoimi uczuciami, to wszystko przewyższa zdecydowanie rady Waszych doradców. Proszę Wasz Majestat o pozytywne przyjęcie mojego listu i nie szukanie w nim niczego, co nie miałoby na celu dobra i spokoju Europy i Waszego Majestatu."

Zdaniem polskiego autora, Roberta Bieleckiego, porozumienie z Erfurtu stanowiło wyraźną zachętę ze strony cesarza, by Rosja, jeśli tylko zechce, włączyła Księstwo Warszawskie do swojej strefy wpływów, albo nawet je anektowała. Davout, bądź co bądź marszałek Francji, przestał być dowódcą wojsk Księstwa, które już w sierpniu 1808 roku przeszły de facto pod komendę księcia Józefa Poniatowskiego, (aby ramach organizacyjnych armii napoleońskiej zostać następnie podporządkowane marszałkowi Bernadotte). 3 korpus Wielkiej Armii dowodzony przez Davouta, został wysłany z Księstwa Warszawskiego, skąd zabrano zresztą znaczną część polskiej armii. Księstwo Warszawskie ogołocone z wojsk francuskich, niemogące liczyć na pomoc cesarza, zostałoby bez trudu zajęte przez armię rosyjską, gdyby tylko car Aleksander zdecydował się je anektować. Bielecki uważa, że Napoleon pragnął właśnie takiego rozwiązania, które przypieczętowałoby sojusz francusko-rosyjski i pozwoliłoby mu na dokończenie podboju Hiszpanii.[31] Tu Bielecki idzie chyba zbyt daleko, bo gdyby Aleksander istotnie wkroczył do Księstwa, to byłby to ewidentny casus beli przeciwko Francji. Gdyby Napoleon istotnie mu to sugerował, to zostałoby to ujęte w erfurckiej konwencji, a przynajmniej odnotowane w pamiętnikach Talleyranda jako jedna z możliwych opcji. Nic takiego nie było. Wojnę wywołało przecież kilka lat później przesunięcie oddziałów rosyjskich bliżej granicy Księstwa. Aleksander zyskiwał natomiast wolne ręce w Finlandii, Mołdawii i Wołoszczyźnie. Napoleon też z zasadzie uważał że już ma wolne ręce w Hiszpanii. Był optymistyczny i w tym duchu pisał do Józefa, zapowiadając swój przyjazd:

"Erfurt, 18 października 1808
Mój Bracie. Załatwiłem wszystko z Cesarzem Rosji. Jutro wyruszam do Paryża, a za miesiąc zjawię się w Bayonne. Prześlij mi dokładne usytuowanie armii (w Hiszpanii) tak abym mógł ustalić ostateczny plan operacji i dokonać możliwie mało przesunięć. Aktualne położenie wrogów jest takie, że sądzę iż zechcą pozostać na swoich pozycjach. Im bliżej będą nas, tym lepiej. Dobrze zaaranżowany manewr może zakończyć wojnę jednym ruchem, ale do tego niezbędna jest moja obecność."

Jak by na to nie patrzeć to Zjazd w Erfurcie był przede wszystkim spektaklem politycznym, który miał pokazać Europie potęgę sojuszu francusko-rosyjskiego i tym samym zniechęcić potencjalnych wichrzycieli do występowania przeciwko francuskim interesom, więc w zasadzie spełnił oczekiwania Napoleona, choć może nie do końca. Zanim Austriacy zorientowali się w słabości konwencji, która przecież nie została oficjalnie ogłoszona, to Napoleon miał trochę czasu na zajęcie się Hiszpanią. Głównym rozgrywającym w Erfurcie okazał się jednak nie Napoleon ale… Talleyrand. Zdaniem angielskiego historyka Robina Harrisa, Talleyrand nie starał się już popchnąć francuskiej polityki w jakimś określonym kierunku, innym od aktualnego. Zmierzał natomiast do usunięcia kluczowej gwarancji bezpieczeństwa Francji ze strony Austrii na czas, gdy uwaga Napoleona skupi się na Hiszpanii – to znaczy na projekcie, do którego, wbrew późniejszym zapewnieniom, sam zachęcał. Dążył więc do przygotowania klęski Francji, co siłą rzeczy musiałoby doprowadzić do upadku Napoleona.

Erfurt stał się też wzorem dla późniejszych konferencji międzynarodowych, takich jak Kongres Wiedeński, który przyjął podobną formułę z tym, że zamiast dwóch cesarzy warunki dyktowała Wielka Czwórka i… niebawem także Talleyrand, który i tym razem występował jako przedstawiciel Francji. Pokonanej? Ależ skądże! Tym razem Francji burbońskiej. Jeżeli można było dotąd coś złego mówić o Talleyrandzie, to po Kongresie Wiedeńskim można było mówić o nim już tylko dobrze. Zrehabilitował się bowiem całkowicie walcząc aby Francja odzyskała należyte miejsce wśród narodów Europy, broniąc wytrwale Saksonii i formułując zasadę legalizmu i sprawiedliwości w stosunkach między państwami.

A Napoleon?
Zaraz po konferencji powrócił do Paryża, a potem znowu do Bajonny, aby przygotować nowy rozdział francuskiej kampanii na Półwyspie Iberyjskim. Zebrał ponad 200 tys. tym razem już prawdziwego wojska i 4 listopada 1808 roku znalazł się w Hiszpanii. Hortensja de Beauharnais zapisała w pamiętnikach, że zwierzał się iż ma już wtedy dość wojowania...


PS
Tezę o biseksualizmie Napoleona, w kontekście słów:  "Gdyby Aleksander był kobietą, to bym się w nim zakochał" rozwinął szerzej angielski autor Frank Richardson w książce „Napoleon, bisexual emperor”, Horizon Press, London1973, ale raczej tej tezy nie można brać zbyt poważnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura