Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
144
BLOG

Komu przeszkadza pomnik Dowborczyka?

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1
Muzeum Wojska Polskiego zmienia swoją siedzibę. W związku z tym postanowiono także przenieść na teren Cytadeli pomnik Dowborczyka, stojący dziś na dziedzińcu Muzeum. Oznacza to marginalizację tego monumentu, który już tak dobrze wkomponował się w krajobraz centrum Warszawy.

Wszystko zaczęło się od zdjęcia. Chyba było to w 1937 albo 1938 roku. Stryj bawił się w fotografowanie. Ta zabawa okazała się potem dość ważna, ale nie ubiegajmy faktów... Wtedy nad Wisłą fotografował pomnik Dowborczyków, albo raczej mojego ojca na tle pomnika. Później, już we wrześniu 1939 roku fotografował zniszczoną Warszawę, a to, co sfotografował mogliśmy w oglądać na wystawie w Muzeum Historycznym Miasta Warszawy.

Wróćmy jednak do Dowborczyka... Chyba tak to właśnie było z tym fotografowaniem albo może się mylę, kto kogo wtedy fotografował, ojciec stryja, czy stryj ojca. W sumie to nie takie ważne. Samo zdjęcie wtedy też nie było takie ważne. Nie trafiło nawet do albumu tylko do jakiejś szuflady czy pudełka po czekoladkach, gdzie przeleżało kilkadziesiąt lat. Przetrwało wojnę w kącie mieszkania przy Al.- 3-go Maja. I nagle zaczęło być ważne. Może nie tak od razu, bo najpierw trzeba je było znaleźć i położyć na stosie innych zdjęć, starych zniszczonych i wydawałoby się już nikomu nie potrzebnych. Kto to będzie oglądał?

No, bo to było tak. Po Dowborczyku pozostało już tylko zdjęcie. Sam pomnik już dawno szlag trafił i to nie na wojnie, ale już po wojnie. Bo wojnę przetrwał i przez całą wojnę szablą pokazywał na Wschód. Widocznie Niemcom to się też podobało, ale polscy towarzysze woleli nie narażać się Wielkiemu Bratu. Trzeba było coś z tym zrobić. Kombinowali pewnie tak:

„Do cholery, ten imperialistyczny żołnierz nie może tak stać i wymachiwać szablą w nieodpowiednim kierunku... No żeby pokazywał na zachód, albo był przynajmniej kolegą Dzierżyńskiego z więzienia, to co innego. Wiecie towarzysze, to nie wypada... „

I tak zapadł wyrok na pomnik, gdzieś w 1947 chyba roku. Podłożono, co trzeba, naciśnięto, na co trzeba i z pomnika została kupa gruzu, a głowa potoczyła się pod nogi jednego z robotników, który miał posprzątać ten cały bałagan. Rzucił na nią może swoją fufajkę albo usiadł na niej i spokojnie zapalił papierosa, a potem, kiedy już wszyscy odjechali, zabrał ją do domu.

Ojciec tymczasem odbudowywał Warszawę. Kiedyś na budowie zgadał się z tym robotnikiem, a ten opowiedział mu o głowie..., że ma ją w domu. Aha, pomyślał Ojciec i pewnie nawet o tym zapomniał. Bo kto sobie będzie zaprzątał głowę głową Dowborczyka wysadzonego w powietrze przez komunistów?

Kiedy w czasie stanu wojennego Ojciec przeszedł na emeryturę i zaczął mieć dużo czasu, przypomniał sobie o „głowie”. Zaczął szperać w starych pudełkach po czekoladzie wedlowskiej i znalazł swoje zdjęcie na tle pomnika. Wyjął je z pudełka, a pudełko z innymi zdjęciami znowu schował do szuflady. Dowborczyka postawił za szybą w bibliotece i tam stał przez jakiś czas i... dawał do myślenia.

Nie pamiętam, aby Ojciec kiedyś głosił jakiekolwiek poglądy polityczne, choć rodzina była socjalistyczna, według starego przedwojennego obrządku. W partii oczywiście nie był, podobnie jak stryj i dziadek i cała rodziny. Stryja nawet raz z pracy wyrzucili, że nie chciał się do partii zapisać. Powiedzieli, że takich jak on to nie potrzebują, chyba, że na Ziemiach Zachodnich i żeby tam sobie pracy szukał..., ale to inna historia. Więc ta tradycja socjalistyczna w kraju „socjalistycznym” trudna była do pielęgnowania, ale dziadek był socjalistą, teść stryja był socjalistą i to nie byle jakim, bo to sam Pużak... Ojciec mówił, że tradycja jest tradycją i, że to byli prawdziwi socjaliści, a nie jacyś tam...

Kiedy byłem mały nie bardzo w tym wszystkim się orientowałem, tu socjalizm i tam socjalizm, ale jakieś takie niby inne. Ojciec oprawiał zdjęcia i wieszał je na ścianie w przedpokoju. Całą galerię wywiesił i Prystora, i Sławka, i Pużaka, i Arciszewskiego, i Kwapińskiego. A potem nagle do tego wszystkiego dodał Dowbora-Muśnickiego, czego już nie mogłem zupełnie zrozumieć. To przecież nie socjalista.

– Ale dobry Polak, tłumaczył Ojciec. – Pierwsze polskie wojsko zrobił, jeszcze przed Piłsudskim...

Jak niesie saga rodzinna dziadek siedział w jednej celi z Feliksem D. Dziadek, siedział tu i tam, był na Syberii i coś tam kiedyś wysadzał w powietrze. Dawno to było, chyba w 1905 roku, ale to prehistoria. Docierały do mnie jakieś strzępy opowieści, coś tam sobie w młodej głowie z nich układałem, ale słabo mi to wychodziło. Częstym gościem była u nas przyjaciółka Ojca, Krystyna Kolińska, co w Stolicy pisała o dziadku i Jego kolegach z PPS-u. Pamiętam, Ojciec pokazywał mi potem Jej artykuł o „dziesięciu z Pawiaka” i chyba jeszcze kilka innych. Kiedyś to sprawdzę, bo wszystkie są starannie schowane w szufladzie biurka. Cały nasz dom przy Al. 3-go Maja, to taka kopalnia socjalistycznych historii, bo spółdzielnię zakładali przed wojną pepeesowcy i jak mówi Ojciec, to jedyny dom z prawdziwą socjalistyczną tradycją w Warszawie i że żaden endek tu nie mieszkał, a i Dowborczyków chyba też tu nie było... Tymczasem Jaruzelski przywrócił w wojsku rogatywki i Ojciec się złościł, że komuniści znowu za się Polaków przebierają i że on pokaże im, jakie jest prawdziwe polskie wojsko. Spoglądał wtedy na Dowborczyka za szybą biblioteki.

No więc kiedy w stanie wojennym zdjęcie Dowborczyka stało za szkłem w bibliotece i dawało do myślenia, a Ojciec miał już na myślenie dużo czasu, a i złość w nim wzbierała, to zgodnie z zasadą dramaturgii dubeltówka musiała wypalić w ostatnim akcie. Ojciec postanowił odbudować pomnik. Łatwo powiedzieć, „odbudować pomnik”. Kiedy zwierzył się ze swego pomysłu stryjowi, to stryj się tylko uśmiał. Może chciał to powiedzieć także i mnie, ale mnie już nie było, bo na początku stanu wojennego z paszportem w jedną stronę poleciałem do Szwecji, budować tam szwedzki socjalizm.

Ojciec, uparty Litwin, nie zraża się łatwo. Najpierw założył Stowarzyszenie Odbudowy Pomnika i zapisał do niego całą rodzinę i wszystkich znajomych. Potem zaczął zbierać pieniądze. A skąd wziąć pieniądze, kiedy w Polsce nikt wtedy nie miał pieniędzy tylko kartki na żywność i alkohol. Kartki były w cenie, a pieniądze nie. Może dlatego ludzie dawali, bo nie mieli co z nimi sensownego zrobić. Dawali na ulicy nawet, kiedy Ojciec chodził z puszką zapieczętowaną plastelinową plombą z odciśniętą złotówka i z naklejonym zdjęciem Dowborczyka. A kto pamiętał wtedy o Dowborczyku? Okazało się, że ludzie pamiętali.

Mój Ojciec zresztą sam był milionerem... No może nie w tym klasycznym pojęciu, ale zawsze. Po prostu był warszawskim architektem, który zbudował milion kubatury, czy jak to się fachowo mówi... Ojciec swoje budowanie traktował w sposób szczególnie patriotyczny, dublował bowiem wszystkie normy stali i betonu na swoich budowach.

– Jak dam dwa razy więcej betonu i stali, to przynajmniej do Rosji tego nie wywiozą, mówił.

Ten milion kubatury był co prawna niewymierny w środkach płatniczych, ale Ojciec miał sporo kontaktów i teraz postanowił z nich skorzystać. I w ten sposób nagle sojusznikiem odbudowy pomnika stał się SARP, stali się młodsi koledzy Ojca pracujący teraz na mniej lub bardziej ważnych stanowiskach w mniej lub bardziej ważnych instytucjach. Konto odbudowy pomnika zaczęło pęcznieć i… można już było pomyśleć o samym pomniku, a nie tylko o zbieraniu pieniędzy.

Trzeba było najpierw odszukać głowę, czyli robotnika, który był przy wysadzaniu pomnika i wiedział, w której składnicy złomu trzeba szukać, a potem z tej głowy zrobić gipsowy odlew i na podstawie zdjęć „dokleić” resztę. Pierwszy odlew pomnika, wykonany w warszawskiej ASP, w ramach pracy dyplomowych studentów rzeźby, nie był rewelacyjny. Brakowało po prostu porządnej dokumentacji, a pewnie i umiejętności i dopiero kolejny projekt wykonany przy udziale prof. Pastwy nadawał się do realizacji...

Pieniądze co prawda już były, cały miliard starych złotych nazbierany w drobnych walorach, ale z samych pieniędzy pomnika zrobić się nie da więc Ojciec zaczął więc teraz zbierać złom, wzbudzając współczucie sąsiadów, podejrzewających Go o kolekcjonerstwo właściwie trzeciemu wiekowi... Trafił nawet na poligony wojskowe, gdzie dostał stare łuski artyleryjskie i tak niebawem już można było odlać pomnik, co zrobiono gdzieś na Śląsku.

Piszę o tym tak może trochę chaotycznie, narażając się jak zwykle mojemu (zmarłemu już) Ojcu, który uważał, że w opowieściach rodzinnych, które publikuję od czasu do czasu tu i tam, jest za dużo literatury, a za mało konkretnych faktów, ale ja Mu wtedy tłumaczę, że to nie sprawozdanie z budowy, tylko próba oddania pewnego nastroju i w ogóle takie dziennikarskie chwyty, aby ludzie chcieli to przeczytać. Przecież jak Krystyna Kolińska pisała o dziesięciu z Pawiaka, to pisała, że u dziadka na komódce stoi zdjęcie Jura Gorzechowskiego, a przecież to nie do końca prawda, bo tam stał zupełnie ktoś inny, ale wtedy cenzura by nie puściła tekstu...

Zresztą nie piszę wcale, aby opowiedzieć historię budowy pomnika, zrobili to inni, raczej, aby przypomnieć o moim Ojcu, który w całym zamieszaniu gdzieś się pogubił. Pomnik bowiem, po wielu perypetiach, a nawet sprawach sądowych i sporach o lokalizację, stanął na dziedzińcu Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. I jest to, moim zdaniem, doskonała lokalizacja. Pomnik prezentuje się doskonale od strony Alej Jerozolimskich i wiaduktu Mostu Poniatowskiego, może trochę ostatnio przysłaniają go drzewa...

Natomiast sam pomnik przysłonił w pewnym sensie, to co zrobił mój Ojciec. Pomnik stał się jakby czymś oczywistym, ot po prostu jest. Jakby zawsze był, jakby nigdy nie został zniszczony. Odrodził się jak Feniks z popiołów... Czyżby? Gdyby nie zdjęcie za szybą w biblioteczce Ojca, gdyby nie spacerował wielu godzin po ulicach Warszawy z puszką w dłoni, gdyby nie blisko dwadzieścia lat zbierania pieniędzy, gdyby nie wiele spotkań z tymi, co mogą i co ewentualnie pomogą, nie byłoby pomnika.  Ojciec uważał, że zrobił to, co powinien zrobić jako dobry Polak.

A teraz?

Jakby na to nie patrzeć, to planowana jest marginalizacja pomnika Dowborczyków, polegający na usunięcie monumentu z Centrum Warszawy i schowanie go gdzieś w Cytadeli Warszawskiej. Może najlepiej w X Pawilonie?

PS:
Stowarzyszenie odbudowy Pomnika przekazując pomnik jako darowiznę dla MWP zastrzegło, że lokalizacja na dziedzińcu Muzeum nie może zostać zmieniona.

Zob. też: "Dowborczyk nie wróci nad Wisłę"
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,29338477,dowborczyk-nie-wroci-nad-wisle-muzeum-wojska-polskiego-przeniesie.html


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura