Melwas Melwas
54
BLOG

Rybitzkiemu: Powrót Rywinlandu

Melwas Melwas Polityka Obserwuj notkę 33

Redaktor Piotr Semka siedział nieco przygaszony w ciemnej piwniczce. Drżącą ręką pisał ostatnie słowa swojego artykułu wychwalającego PiS. Nagle przestał, słysząc delikatny chrzęst dochodzący zza drzwi. Zamilkł. Rytm wybijały kolejne, coraz szybsze oddechy dziennikarza. Wyraźnie czekał. Mrużąc oczy spojrzał raz jeszcze w kierunku drzwi. Chrzęst jednak nie powtórzył się.

„Może to mysz” – pomyślał Semka, przełykając ślinę.

Sięgnął raz jeszcze po obgryziony ołówek, żeby dopisać na końcu pożółkłej kartki słowo „Rejtan” – własny przydomek, gdy nagle zamarł. Cyk – usłyszał charakterystyczny dźwięk – wiedział, że to koniec.

- Nie – szepnął.

Naraz pękła stalowa rama, podtrzymująca drzwi. Próchniejące drewniane drzwi rozpadły się w pył. W tej samej chwili pękły szyby w oknach pomieszczenia, a samą piwniczkę wypełnił duszący dym. Semka – prawdziwy kolos – zachwiał się. Duszący gaz dostawał się do jego nozdrzy, a piekący ból rozdzierał jego oczy. Doskoczyło do niego dwóch żołnierzy w czarnych strojach. Mimo, iż prawie nic nie widział zdążył jeszcze potężną dłonią powalić na ziemię jednego z napastników. Drugi jednak zasadził się na redaktora z tyłu. Do pomieszczenia wpadali kolejni mężczyźni w kominiarkach. Semka próbował się wyrwać, ale napastnicy zacisnęli wokół niego zabójczy pierścień.

- Czwarta Rzecz… - nie zdołał dokończyć, gdy jeden z żołnierzy przyłożył mu drapieżnym ruchem dłoń do krwawiących ust.

W piwniczce dało się słyszeć jeszcze tylko cichy jęk niezależnego dziennikarza, po czym nastała cisza. Piotr Semka, na wpół omdlały, z kneblem na ustach był prowadzony przez rosłych mężczyzn ciemnym korytarzem w kierunku lochów na Czerskiej.

***

Tymczasem na balkonie w siedzibie sztabu na Czerskiej Nadredaktor spokojnie palił kolejnego papierosa, spoglądając z góry na sunący ulicami ciemny lud, znów posłusznie wsłuchujący się w jego słowa.

- Mamy go - rzekł redaktor Wroński, stając kilka metrów za Nadredaktorem.

- Semkę? - zapytał Nadredaktor a delikatny uśmiech satysfakcji przemknął mu po ustach.

- Tak, panie redaktorze!

- Coś mówił?

- Próbował krzyknąć coś niezależnego, ale wsadziliśmy mu knebel w usta.

- Doskonale. A więc jeszcze tylko ty, prezesie - mruknął pod nosem Nadredaktor, spoglądając w dal - ale już niedługo, niedługo.

***

W jednym z podmiejskich domków, w małej piwniczce Prezes ostatkiem sił, nieco zdyszany przenosił kolejne ryzy papieru ze schowka na podajnik maszyny drukującej.

- Czy starczy tuszu? - zapytała redaktor Lichocka.

- Tak, tak - odparł nerwowo - wyniosłem kilka tonerów jeszcze przed przejęciem "Rzeczpospolitej".

Lichocka kiwnęła głową. Próbowała się uśmiechnąć, ale nie mogła. Czasy były zbyt ciężkie. Powrócił Rywinland. Niezależni dziennikarze zeszli do podziemia. Wiedziała, że te kilkaset zadrukowanych kartek, na których widniała oczywista prawda może nie wystarczyć, ale miała nadzieję. Teraz, w obliczu dyktatu z Czerskiej tylko nadzieja im pozostawała.

Drzwi od piwniczki otworzyły się. Do pomieszczenia wpadł blady jak ściana redaktor Sakiewicz. Zataczając się, upadł na ziemię.

- Tomek! - krzyknęła rozpaczliwie Lichocka, rzucając się na ziemię.

Sakiewicz dyszał ciężko. Ledwo mógł mówić. Oczy zachodziły mu mgłą.

- Gdzie jest Bronek? - wysapał.

- Tu, tu - jestem! - rozdzierającym głosem oznajmił Prezes.

- Byłem tam. Znalazłem. Ścigali mnie, ale uciekłem. Ja... bardzo... przepraszam... - rzekł cicho Sakiewicz, lecz były to ostatnie słowa, jakie wypowiedział.

Lichocka załkała cicho. Prezes z kamienną twarzą delikatnym ruchem zamknął powieki bohaterowi.

- Kolejny niezależny - rzekł ze złością. - Ilu jeszcze?! Ilu jeszcze Nadredaktorze?!

Pochylił się nad jeszcze ciepłym ciałem i wyciągnął zza pazuchy Sakiewicza nieco pożółkłą teczkę, opatrzoną sygnaturami i pieczęcią: "ściśle tajne". Na wierzchu widniał wyraźny czarny napis: "Delegat". W oczach prezesa pojawiły się ogniki. Odwrócił się szybko na pięcie i nie mogąc kryć podniecenia rzucił się do lektury. Po chwili jednak uderzył pięścią w stół i ze złością przewalił kilka kartonów stojących obok drukarki.

- Co się stało? - zapytała wciąż roztrzęsiona Lichocka.

Prezes spokojnie odwrócił się i pokazał redaktor samą okładkę teczki.

- Pusta - rzekł beznamiętnym głosem.

Redaktor Lichocka ze smutkiem pochyliła głowę. Kryształowa łza popłynęła po jej policzku, po chwili spadając na martwe ciało Sakiewicza.

***

- Wspaniały bankiet, prawda? - rzekł Aleksander Kwaśniewski przechadzając się z kieliszkiem szampana między szanownymi oficjelami i biznesmenami.

- A tak, tak - rzekł z zachwytem prezes Walter, odrywając się na chwilę od rozmowy z którymś z generałów z przywróconej do życia WSI.

- Czy jest Donald? - zapytał siedzący w fotelu i popijający drinka Kalisz.

- A tak - odparł Aleksander - Jest gdzieś tam - zabawia dzieci. Nie wiesz nawet, jaką frajdę mają.

- A on nie idzie do telewizji?

- Idzie, idzie. Orędzie chyba ma.

- I co powie? - zaciekawił się Kalisz.

- To, co mu każę Rysiu, to co mu każę! - wybuchł śmiechem prezydent trzeciej kadencji a Wielki Płatnik z Gdyni, który stał ledwie parę metrów dalej ukłonił mu się z uśmiechem.

- Mamy piękny czerwcowy wieczór, pączusiu. Chodźmy za zewnątrz - rzekła tymczasem Jola, która pojawiła się znienacka przy mężu.

- Jak sobie życzysz, kochanie.

***

- Balują. Spiskują. Korumpują - syknął Karol Karski do Marka Suskiego, wyglądając spoza jednej z gałązek żywopłotu. - Szara sieć. Układ. Jeszcze was dopadniemy.

- Chodź Karol- rzekł spokojnie Marek , widząc jak strużka śliny cieknie po brodzie brata w wierze. - Musimy iść na cmentarz.

Wsiedli na rowery i już po kilkunastu minutach byli na małym schowanym w lesie cmentarzyku. Oni już tam czekali. I Ludwik, i Jan, i Adam. A przede wszystkim Lech. Kiedy przyjechali zapadła grobowa cisza. Karol przeszedł parę kroków w kierunku obu nagrobków i ze smutkiem spojrzał na niszczejący granit. Napisy na obu grobach, zarówno: "Rząd Olszewskiego" i "Rząd Kaczyńskiego" były teraz ledwo widoczne.

- Umiera pamięć - rzekł cicho Lech. Ludwik zawsze bojowy - teraz mógł tylko przytaknąć głową.

Westchnął głośno i zaczął przemawiać.

- W rocznicę obalenia najlepszych rządów w historii niepodległej Polski pochylmy się nad ich wielkością. Zostały obalone, dlatego iż czyniły dobro, walczyły z przebrzydłym układem i wprowadzały moralność do serc wszystkich prawych obywateli....

Słońce powoli zachodziło a Lech wciąż przemawiał - niemal tak, jak czynił to dawniej. Serca zgromadzonych rosły, a po policzkach niektórych płynęły łzy przypominające dawne dni.

- ...Pamiętajmy też o tych, którzy poświęcili się dla budowy Czwartej Rzeczpospolitej. Pamiętajmy o Zbyszku, skazanym przed Trybunałem Zła, pamiętajmy o Mariuszu, zdradzonym przez oficerów CBA, pamiętajmy o Antku, który w próbie wysadzenia w powietrze Belwederu oddał swoje życie. Pamiętajmy wreszcie o... - tu zawiesił głos - zawsze tak robił, gdy myślał o bracie - torturowanym, gnębionym i zniszczonym przez układ, a teraz przebywającym gdzieś daleko - tam gdzie nie sięgają wpływ szarej sieci - Pamiętajmy o nich.

Znów zapadła głęboka cisza. Lech wyjął z kieszeni zdjęcie brata. W biało-czerwonej czapce, z szalikiem na szyi. Ostatnie jakie miał.

- Któryś za nas cierpiał rany... - zaintonował cicho.

Po chwili wszyscy zebrani zaczęli śpiewać gromkim głosem: "Któryś za nas cierpiał rany...". Głos ten niósł się po polach, łąkach, drogach, górach i dolinach. Dotarł nawet do Nadredatora, który słysząc ten śpiew tylko uśmiechnął się z politowaniem i nakazał Pacewiczowi pochwycenie kolejnych niezależnych dziennikarzy.

***

- Pięknie nam wyszło, nieprawdaż? - rzekł Kulczyk, rozsiadłszy się wygodnie na fotelu.

- Ano - rzekł Kwaśniewski, kładąc dłoń na czworobocznym stoliku pokrytym suknem. - Obaliliśmy ich. Sitwa wróciła. A jak tam niezależność, Adasiu?

- Wypleniona - rzekł z radością Nadredaktor wypijając kolejny łyk wódki. - Nie ma już niezależnych dziennikarzy. Wszyscy są zakneblowani. Nawet Prezes.

- Złapałeś Prezesa? - zaciekawił się generał Dukaczewski, bawiąc się bronią.

- Podesłałem im szpiega. Wołka. Zaufali mu, a on wystawił ich. Łatwa akcja.

- Wspaniale - zawył Kulczyk.

Kwaśniewski raz jeszcze rozdał karty, odsuwając butelkę wódki, którą na stole postawił Nadredaktor.

- To o co tym razem? - zapytał Prezydent. - Orlen? PZU? PKO?

- Polska, Olku, Polska! Ha! Ha! Ha! - zarżał Nadredaktor, na co pozostała trójka odpowiedziała gromkim śmiechem.

Melwas
O mnie Melwas

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka