Urodziłem się po 1989 roku, nie dane mi było więc obserwować procesu narodzin Wolnej Polski, a strzępy informacji mówiących o tym, że Polacy obalili komunizm i po kilkudziesięciu latach faktycznej niewoli wywalczyli suwerenne i niepodległe państwo docierały do mnie tylko z przekazów telewizyjnych i napomknięć rodziców. Jednak z tych strzępów informacji zdołałem ułożyć sobie pewien prosty obraz wydarzeń przełomu lat 80. i 90. Byłem przekonany, że Wolność to zasługa Solidarności, a Solidarność to Lech Wałęsa. Nic więcej nie wiedziałem. Żadnych nazwisk, dokładnych dat, szczegółów pertraktacji z komunistyczną władzą. Liczyła się tylko Solidarność, która wywalczyła dla nas Polskę.
Fajnie być młokosem nieświadomym niczego, nie znającym dokładnie historii i wyobrażającym sobie 1989 rok jako stuprocentowy sukces. Fajnie mieć to naiwne poczucie, że Polacy solidarnie i jednomyślnie najpierw poparli Solidarność, potem usiedli z Wałęsą, Michnikiem, Kuroniem i Geremkiem przy Okrągłym Stole, a w końcu cieszyli się z pełnowymiarowego zwycięstwa.
Dziś jestem trochę mniej naiwny, trochę bardziej znam historię i z całą pewnością mogę stwierdzić, że ów mit Solidarności jaki wykreowałem sobie dorastając wraz z III RP po prostu upadł i roztrzaskał się w kawałki. Może jest zresztą tak jak napisał niegdyś angielski pisarz Aldous Huxley, a mianowicie, że „Z historią jest jak z mięsnym pasztetem – nie należy się przyglądać, jak się go przyrządza.”
Ta prawdziwa Solidarność była dla mnie osobiście nie tyle związkiem zawodowym, a wielkim ruchem społecznym, wielką Wspólnotą, której siła dała Polsce upragnioną wolność. Ruchem, który zamazał różnice ideologiczne, religijne i polityczne na rzecz wspólnego celu. To nie pojedynczy działacze wydarli dla Narodu demokrację (choć ich zasługi są dla mnie niepodważalne). Uczyniła to siła jedności i solidarności.
Patrząc na Solidarność widzę teraz starcie różnych interesów, głębokie konflikty personalne, w końcu także zupełnie bezsensowną logikę działania. Instytucjonalna „S” dowodzona przez Janusza Śniadka wyzbyła się wszelkich wartości, które były siłą legendarnego związku. Walczy nie tyle o dobro Polski i państwa, ale o profity dla siebie, o etaty na związkowych stołkach, być może niedługo także na samorządowych. Angażuje się po stronie jednej opcji politycznej, choć przecież Solidarność była tworem ponad podziałami. Co z tego, że przewodniczący Śniadek zaprzeczy skoro masa ludzi młodych takich jak ja, dla których Solidarność była lub wciąż jest symbolem narodowej zgody i jedności , słyszy gwizdy na premiera polskiego rządu i wiecowe okrzyki w kierunku lidera opozycji. I to właśnie podczas uroczystości upamiętniających narodziny ponadpolitycznej Solidarności.
Uroczystości rocznicowe należy oddać pod państwowy patronat. Nie mam co do tego wątpliwości. Szczególnie dla ludzi młodych świadectwo i dorobek Solidarności stanowią niezwykły obiekt narodowej dumy i tożsamości. Coś w końcu udało nam się razem, a wspomnienie o tamtych wydarzeniach nie może dzielić. Logo Solidarności i cała treść jaka wypełnia historię związku nie mogą być uzurpowane przez jedną, quasi-polityczną organizację. To wszystko winno być czymś nienaruszalnym, gdzie brudne palce polityków i innych podobnych nie sięgną.
Jeśli nie można uwolnić Solidarności od bieżących kontekstów politycznych dla nas Polaków, może większą motywacją będą działania z myślą o międzynarodowym wymiarze sukcesu Solidarności. Na kogo wskażemy, kiedy Niemiec, Francuz i inni zapytają o legendarną „S”? Na Śniadka i jego związek? A może na przywódców tamtej Solidarności: Wałęsę, Frasyniuka i Borusewicza, którzy z dzisiejszą nie chcą mieć nic wspólnego? A może na jeszcze kogoś innego?
Dlaczego o tym pisze? Bo leży mi to na sercu. Czym mam prawo by się w tej sprawie wypowiadać? Dokładnie takie jak każdy. Chcę z niego skorzystać.
Inne tematy w dziale Polityka