Gdyby przeniesienie krzyża publicznie zasygnalizowano odpowiednio wcześniej zapewne znów powtórzyłby się obrazek z 3 sierpnia. A tak krzyż trafił do kaplicy, może niezbyt elegancko, bo chybcikiem i po kryjomu, ale jednak.
Przez ostatnie kilka miesięcy mieliśmy do czynienia z sytuacją, którą niewątpliwie można nazwać swego rodzaju klinczem. Każde rozwiązanie, posunięcie w jedną ze stron, oznaczało podtrzymanie i wzmocnienie gorszącego sporu. Nie mam wątpliwości, szans na jakikolwiek satysfakcjonujący wszystkie zainteresowane strony kompromis po prostu nie było.
Kiedy Bronisław Komorowski w wywiadzie dla Wyborczej ogłosił, że krzyż spod pałacu prezydenckiego zostanie przeniesiony do kościoła św. Anny rozpoczęło się przeciąganie liny. Już wtedy można było wysnuć bardzo prosty wniosek, że żadna ze stron nie odpuści rywalizacji, nie powie „pas” wzywając jednocześnie do porozumienia bez obustronnego pokazu siły. I tak też się stało, władza wyprężyła muskuły paktując z harcerzami i kościołem, obrońcy krzyża odpowiedzieli heroicznym odparciem ataku pod pałacem.
Z dużym dystansem podchodzę do opinii różnego rodzaju podpowiadaczy, którzy podsuwali wszelakie możliwości wyjścia z impasu. Mówiono: niech Komorowski wyjdzie do ludzi, niech porozmawia z nimi, niech zostawi krzyż w spokoju, niech zgodzi się na postawienie pomnika. Oczywiście wspomniani podpowiadacze argumentowali, że każda z nakreślonych możliwości daje szansę na satysfakcjonujący kompromis.
Bzdura. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by przewidzieć, jak rozwinęłaby się sytuacja gdyby prezydent posłuchał „głosu ludu”. Wchodząc w tłum rozwścieczonych katolickich radykałów (podnoszących zresztą antypaństwowe hasła) naraziłby na kompromitację nie tylko swoją osobę, ale przede wszystkim powagę urzędu. Godząc się na pozostawienie krzyża przed pałacem dostarczyłby słusznych argumentów tym, którzy opowiadają się za rozdziałem kościoła od państwa, czyli de facto przestrzeganiem zapisów konstytucji. Stawiając pomnik wplątałby się w kolejną awanturę, tym razem o treść i szczegóły postumentu. Napisać, że Kaczyński poniósł męczeńską śmierć? Umieścić znak krzyża? Nie mam złudzeń, że podobnych pytań byłoby więcej.
Tablica – za mało. Pomnik – za dużo. W gruncie rzeczy tak dyskusja o krzyżu i formie upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej wyglądała.
Przeniesienie krzyża do kaplicy pałacu nie mogę nazwać dobrym rozwiązaniem. Szczególnie co do formy można mieć sporo zastrzeżeń, podobnie jak wcześniej w przypadku tablicy. Jestem mimo wszystko przekonany, że w tej sprawie nie było mowy o dobrych rozwiązaniach. Każde oznaczałoby zwarcie i tak też jest w tym przypadku. Myślę sobie jednak, że gdyby przeniesienie krzyża publicznie zasygnalizowano odpowiednio wcześniej zapewne znów powtórzyłby się obrazek z 3 sierpnia. A tak krzyż trafił do kaplicy, może niezbyt elegancko, bo chybcikiem i po kryjomu, ale jednak.
Inne tematy w dziale Polityka