Michalina Przybyszewska Michalina Przybyszewska
447
BLOG

Wilno - kultura materialna.

Michalina Przybyszewska Michalina Przybyszewska Polityka Obserwuj notkę 5

 

 

Pierwsza podróż do Wilna. Zakrzywiona przestrzeń miasta zmusza do zmiany percepcji. Długo tłumaczyłam sobie, że wcale nie jest bogato, bo przecież jesteśmy na turystycznej starówce czy ekskluzywnym prospektusie Giedymina, gdzie spaceruje bananowa młodzież z ipodami i galanterią na zamówienie. Ale nie, Emporio Armani koło delikatesów prezentuje się nadzwyczaj godnie, podobnie salon Prady obok zrujnowanej, przewilgłej kamienicy z drucianą kratą w oknie.

Wileńska kultura materialna jest tak różna od rodzimej, jak polski od litewskiego. Ocalałego z wojny miasta najwyraźniej nie opłacało się plombować komunistycznymi koronkami, które w związku z tym nie przypominają na każdym kroku o hisotrii ubiegłego stulecia. Czas płynie przedziwnie; Giedymin rządził miastem jeszcze niedawno, unia z Polską była epizodem, a pierwszy prezydent pokomunistycznej Litwy został zaprzysiężony podwójnie – w obrządku pogańskim i chrześcijańskim. Wileńskie krzyże z wpisanym słońcem przypominają o pogańskich korzeniach. Nowe średniowieczne zamki powstają jak grzyby po deszczu, a pary młode zjeżdzają się do Wilna na tradycyjną ścieżkę weselną, w tym zapięcie kłódki na wileńskim moście.
Anna i Anton. Olga i Witold.

Jak pisze Tomas Venclova, imię Witold do dziś dużo częstsze jest niż imię Władysław, co zdaniem Venclovy świadczyć ma o nieprzemijalnej popularności Witolda, brata Władysława Jagiełły, także w dzisiejszej Polsce. Ryzykowne są te historyczne deliberacje spod piór nie-historyków, a jednak pokusa jest.
Tak więc Wilno, o którym po polskiej szkole 'wie się', że Mickiewicz, że Zan; że Skarga, że Janion.. Szukanie ich śladów okazuje się jednak jałowe, bo tego o czym piszą już nie ma. Jeśli przyjąć, że stopni niebytu jest wiele, to tego ich Wilna nie ma bardziej niż na przykład przedwojennej Warszawy. Warszawa Lalki jest dziś jakimś punktem odniesienia, a Wilno przedwojenne jest litewską zmorą. Polski spotyka się rzadziej niż rosyjski, a polska księgarnia dysponuje podręcznikami dla dzieci klas 1-3, książkami o Papieżu Polaku i jedną półką książek o Wileńszczyźnie. Przewodnik Pascala podaje że w Wilnie zamieszkuje nadal 20-procentowa polska mniejszość, a ja pytam – jeśli tak, to co oni czytają? Co dostają od swojego miasta poza tymi sznurami pielgrzymek starszych ludzi, którzy za 35 złotych przyjeżdzają PKSem z małych miejscowości po drugiej stronie granicy, przywożąc nostalgię i parę litów na kołduny?

Tego Wilna nie zobaczyłam. Zamiast sentymantalno-literackich wrażeń pojawiły się te zupełnie realne, za przeproszeniem, gospodarcze. Między górą Giedymina a dzielnicą nowych agend unijnych rozciąga się coś co było zabytkową starówką. Dziś każdy bez mała budynek jest solidnie odnowiony i pomalowany na pastelowy, aczkolwiek zdecydowany kolor: róż, seledyn, żółć. To zdaje się znów Venclova pisał o wspaniałych wileńskich żółciach; nic podobnego już nie istnieje. Teraz kolory są najróżniejsze, ale powtarzalne. W starych kamienicach zalęgły się nowe sklepy i sklepiki o zastanawiającym przekroju cenowym: kilka lumpeksów, kilkadziesiąt Prad i Armanich, i dosłownie kilka sklepów ze średniej półki. Jednocześnie ludność wieleńska ubrana jest tak, że dech zapiera. Modnie, szykownie i na ogół z pomysłem.

Delikatesy. Przynajmniej trzy zapierające dech w piersiach rejony obfitości: nabiał, ryby i chleb. Wszelkie przetwory mleczne głównie krajowe; niewiarygodny wybór serków i małych serowych batoników pokrytych czekoladą. Ryby importowane z całego rejonu bałtyckiego: pasty rybne, krewetki, kawior. Spory słoik kawioru kosztuje 10 litów, czyli ok 12 złotych. Bardzo dużo towarów importowanych – zwłaszcza soki, przetwory, słodycze. Ale co rzuca się w oczy, to pewna selektywność tych konsumenckich wyborów. Dobre może być tanie. To, co najlepsze na Litwie, występuje w niesłychanej obfitości, podobnie produkty z innych państw bałtyckich. Istnieją także marki sklepów odzieżowych z lokalami wyłącznie w Skandynawii i krajach bałtyckich; ceny w nich są umiarkowane, a jakość bardzo wysoka.

Przyroda też jest jakby odmienna. Woda w jeziorach w Trokach przypomina tę z najbardziej nieturystycznych rejonów Suwalszczyzny; mimo, że z niedowierzaniem szukałam wzrokiem choćby jednego śmiecia – nie znalazłam.

Śluby. Cotygodniowy seans ślubów wileńskich (a w Kownie podobno to samo) jest jedynym masowym zjawiskiem, może poza wielkoformatową reklamą uliczną, które od razu przypomina o niedawnej przeszłości radzieckich braków estetycznych. Na codzień gustowne i stonowane ubiory wileńskich kobiet na ten jeden dzień stają się krzykliwe w noworuskim stylu a ich formy i kształty robią się zupełnie nierelane. Różowe, obcisłe, w panterkę, z dekoltem do pupy, z seledynową falbanką na udzie; szeregi towarzyszek panny młodej biegają po ulicach za fotografami. Wtedy dopiero można pospekulować o wpływie wieloletnich braków materialnych na kształtowanie gustów i upodobań.

W całej tej zdumiewającej mieszance starego z nowym uderza rzeczywiście nierozliczenie z polską przeszłościa miasta. Na uniwersytecie, podobnie jak w nazwach ulic wileńskich, po prostu ją przekreślono – Lelewel jest łacińskim Lelevelisem , Mickiewicz litewskim Mickevičiusem i tak dalej. Znany to spór i nie o samych nazwach chcę pisać. Coś rzeczywiście wstrząsającego jest w tej różnicy podejść do historii, tego, co odczuwalne na ulicy, w języku, w architekturze. Zabytek wileński nie jest zabytkiem, tylkoczęściąistniejącej rzeczywistości; tym, co niezmienione. W Polsce mamy swój stary język, stare tradycje i stare państwo, a mimo to przepełnieni jesteśmy bieżącą tandetą kapitalistycznej taniej produkcji, zarówno w sferze kultury, jak i materialności życia codziennego. Na Litwie tradycje państwowości zostały oparte głównie na średniowiecznym epizodzie państwowości z czasów Giedymina, którego wnuk, Władysław Jagiełło, zdradził i związał Litwę zLenkami,by od tej pory zawsze być u ich boku i w ich cieniu. Polonizacja elit była całkowita, a rówieśnik Mickiewicza Daukantas pisał książki po litewsku pod dziesiątkami pseudonimów, byle by powstało wrażenie, że po litewsku pisze się i wydaje nie mniej niż po polsku. Dziś ta historia należy do przeszłości, litewski jest odpolonizowany, pisownia zmieniona na czeską (š zamiast sz, č zamiast cz etc). Natomiast szacunek do sfery miejscowych estetyk i rodzimej materialności pozostał niezniszczony i jest nadal odczuwalny.

Co to wszystko oznacza dla Wilnian? Jak sądzę, konieczność skupienia na teraźniejszości. Bo chociaż fety średniowiecznych jarmarków na placu ratuszowym mogą przez jakiś czas przyciągać tłumy, to niewątpliwie nie wystarczy to zbudowania prawdziwej przestrzeni wyobraźni historyczej. Być może paradoskalnie to właśnie przechowana w sferze materialnej historia rekompensuje braki w tej oficjalnej, pisanej i opowiadanej. Czas rozliczeń nadejdzie, a wtedy będzie trzeba włożyć bardzo dużo wysiłku, intelektualnej uczciwości i konceptualnej kreatywności, żeby wszystkich z powrotem ponazywać po imieniu. Narracyjne białe dziury w historii miasta będą się, prędzej czy później, zapełniać.

Tymczasem jednak materialność kwitnie, i to w najlepszym gatunku. Małe lokalne biznesy, kapitalizm na ludzką skalę. Wszystko własnymi siłami, nieliczne korporacje. MacDonald w powijakach, ketchup ma etykietkę tylko po czesku, bo litewskich się najwyraźniej nie opłaca nawet produkować. Nie tylko widoczny w Wilnie dostatek, ale też umiejętne wykorzystywanie swoich atutów decydują o tym, że w mieście żyje się spokojnie i na swój sposób luksusowo: spokój starych komód połączony został z tym wszystkim co nowe, a przecież stare. Jeśli niechybnej inwazji rozliczeń wilnianom współczuję, to szacunku do materialności jako tego, co niezmienne, zazdroszczę im niebywale.

 

 

 

Mam obie nogi umyte.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka