Mówi się, że Kościół powinien być oddzielony od polityki, a najlepiej w ogóle od całej instytucji państwa. Jednak historia bardzo często pokazywała, że w wielu sytuacjach państwo i Kościół były wręcz zdane na siebie. Wpływ Kościoła na politykę można ograniczyć, ale nie całkowicie stłumić. To jest po prostu nierealne. Zresztą relacje państwo-Kościół to temat rzeka i stary jak świat. W Polsce jest on nie tyle rozległy, co burzliwy. Doszło do tego, że całkiem pokaźna grupa duchownych interpretuje nauki Kościoła na swój sposób, będąc podpiętym pod konkretną ideologię. Efektem takiego podejścia jest to, że każda opcja polityczna ma swoich kapelanów. W zależności od tego, kto jaką reprezentuje, pojawia się krytyka niepożądanego uczestnictwa księdza w życiu politycznym lub pochwała takiej postawy, ponieważ społeczeństwo potrzebuje mądrego głosu w trudnych sprawach. Gdy arcybiskup Marek Jędraszewski mówi o "dochodzeniu do prawdy" o katastrofie smoleńskiej - oszołom! Wtrąca się w politykę! PiS-owski kościół! Gdy biskup Tadeusz Pieronek mówi, że "Kaczyński zachowuje się jak człowiek po narkotykach" oraz "mamy już dyktaturę", a także chodzi na spotkania Klubów Obywatelskich (pod patronatem rzecz jasna Platformy Obywatelskiej) - ostro pojechał! mądry ksiądz! wie, co mówi! Może być to Jędraszewski, może być to Pieronek, wszystko zależy od tego, dla kogo ten człowiek byłby korzystny. Politycy, ich wyborcy oraz sprzyjający im publicyści myślą, że sporo zyskują, mając w swoim gronie takiego wspaniałego kapłana. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest coś, co na takich rozgrywkach o wiele więcej traci niż oni zyskują. Jest to wiara katolicka.
Ostatnio znowu głośno się o jednym z tych zaangażowanych w politykę księży. Mowa oczywiście o księdzu Adamie Bonieckim, który 6 lat temu otrzymał od swojego prowincjała zakaz publicznych wypowiedzi. Zakaz został cofnięty cztery miesiące temu, ale kilka dni temu znów został nałożony na księdza. W mediach od razu zawrzało. Media pokroju "Gazety Wyborczej" i "Newsweeka" rozpoczęły wielki lament, że o to mądremu księdzu zamyka się usta. Dla mnie jest jasne, że jeśli te gazety piszą o jakimś duchowym, że jest mądry, to nie musi znaczyć, że faktycznie jest mądry, a jest po prostu ich człowiekiem. Rozumiem, że ktoś się może nie zgadzać z naukami Kościoła, ale chyba wszyscy wiemy, że nauki te mają kierunek konserwatywny. Kościół katolicki z natury zawsze stał na straży tradycji, tożsamości narodowej, rodziny oraz prawa do życia. Nikt co prawda nie musi wyznawać tych wartości, ale po co na siłę pchać Kościół w stronę swojej ideologii? Czy on nie może się rządzić własnym światopoglądem? Jak widać, lewicowo-liberalni dziennikarze tego nie rozumieją. Szukają zatem wśród kapłanów specjalnych łączników, którzy będą przerabiać największą wspólnotę chrześcijańską według ich zachcianek. Takim czołowym łącznikiem jest właśnie ksiądz Adam Boniecki. Czym on sobie zasłużył na takie zaszczytne miano? Otóż w 2011 roku gdy protestowano przeciwko zapraszaniu Adama "Nergala" Darskiego, wokalistę znanego ze skłonności satanistycznych, do programu TVP2 "The Voice of Poland", ksiądz Boniecki próbował usprawiedliwiać odrażające fascynacje muzyka, a cały protest uznał za "akcję polityczną". Dał tym samym zielone światło dla głoszenia antychrześcijańskich poglądów. W związku z tym jego wspomniany powyżej prowincjał zabronił mu wypowiadać się publicznie, ponieważ jego opinie były całkowicie sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Elity III RP od razu ruszyły do obrony. Najbardziej zaangażowana była w to dziennikarka TVN24, Monika Olejnik, prowadząca program "Kropka nad i", gdzie ksiądz Boniecki był niemal stałym gościem. Zabawne było to, że zakaz nałożony na niepokornego marianina porównała do czasów komuny, najwyraźniej zapominając, że w tamtych czasach zarejestrowana była jako Tajny Współpracownik SB "Stokrotka" i najprawdopodobniej donosiła na własnego męża.
A co się stało teraz - późną jesienią 2017 roku? Najbardziej znany marianin stał się jedną z tych osób, które zaangażowały się w kampanię polityczną związaną z tragiczną śmiercią Piotra Szczęsnego, przeciwnika Prawa i Sprawiedliwości, który w zeszłym miesiącu podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki. I tak jak w przypadku Nergala, Boniecki próbował usprawiedliwiać samobójczą śmierć tego biednego mężczyzny. Ponownie jednak znacznie minął się z powierzoną mu misją. Ocena moralna samobójstwa w Kościele katolickim jest jednoznacznie negatywna, co skutkowało ponownym zakazem publicznych wypowiedzi dla księdza. Wyjątek stanowi działalność publicystyczna w "Tygodniku Powszechnym". Media i celebryci sympatyzujący z obecną opozycją rozkręcili się znacznie bardziej niż 6 lat temu. Fakt, że z księdza Bonieckiego zrobiono narzędzie do moralnego szantażowania społeczeństwa, aż kuł w oczy. Z czeluści demoliberalnej prasy rozległ się taki wrzask, jakby tego duchownego skazano na śmierć. Oprócz dziennikarzy tych mediów, nie mogło zabraknąć oczywiście niezawodnego Macieja Stuhra, który protestuje w każdej sprawie potencjalnie związanej z partią rządzącą. Nawet jeżeli owa partia w rzeczywistości nie ma z nią nic wspólnego... Dziennikarze z Czerskiej próbują wmawiać, że ksiądz Boniecki to "autorytet moralny", ale ja nie mam wątpliwości, że to duchowny, który poważnie minął się ze swoim powołaniem. Mało tego, ja mam wrażenie, że on w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest instrumentalnie wykorzystywany przez opozycję i bliskie jej media, a sprzedawanie głodnych bajek o "autorytecie" to tylko przykrywka. Jest to człowiek już w dość zaawansowanym wieku (83 lata), ale do dziś się modlę za niego, by chociaż na te swoje ostatnie lata życia wrócił na właściwą drogę. Drogę, którą wskazano mu na seminarium duchownym. I bynajmniej nie jest to droga agitacji.
Przybieranie przez księży roli polityków zawsze budziło we mnie i w wielu ludziach duży niesmak, ale prawdę mówiąc, Adam Boniecki to tylko kropla w morzu "politycznych" duchownych, która wbrew pozorom nie należy do tych najbardziej żrących. O wiele bardziej silniejsze zaangażowanie polityczne można zaobserwować u wspomnianego na początku biskupa Pieronka, księdza Stanisława Walczaka czy u (nie)oficjalnego kapelana Platformy Obywatelskiej, Kazimierza Sowy, zwanego także "platformerskim Rydzykiem". Dlaczego jednak to ksiądz Boniecki jest bardziej popularny od nich? Jest bardziej medialny? Umiejętnie dobiera słowa i zdania? Taki ksiądz-piarowiec? Być może. Ja w każdym razie mam prośbę do wszystkich księży. Jest ona skierowana zarówno do księdza Bonieckiego, biskupa Pieronka, jak i do ojca Rydzyka oraz arcybiskupa Jędraszewskiego: Nie dzielcie Polaków poprzez włączanie się w rozgrywki partyjne. Politycy tylko zbijają na Was swój kapitał. Misja osoby duchownej ma oczywiście polegać na byciu wrażliwym na różnorodne spory społeczne, ale nie wolno zapominać o pewnego rodzaju pragmatyzmie, bo w przeciwnym wypadku może dojść do stracenia powołania.
Komentarze