Michał Malicki Wilanów Michał Malicki Wilanów
72
BLOG

Upadek

Michał Malicki Wilanów Michał Malicki Wilanów Polityka Obserwuj notkę 3

      Urodziliśmy się w niewoli. To znaczy: większość z nas urodziła się w niewoli. Najstarsi i najmłodsi mieli więcej szczęścia. Moi rówieśnicy przetrzymali niewolę u niemieckich narodowych socjalistów tylko po to, aby dostać się w następną niewolę u rosyjskich narodowych socjalistów. Warszawskie Aleje Ujazdowskie zmieniły nazwę z Siegenalee na Aleje Stalina. To były koszmarne dziesięciolecia. Najgorsza była świadomość, że nad naszym życiem i śmiercią całkowicie panują jacyś psychopaci, których intencje i mentalność są absolutnie obce, nie znane. Mogli zrobić z nami wszystko, dosłownie wszystko.

     Sprawa z hitlerowcami była o tyle łatwiejsza, że trwała wojna i wszyscy (z wyjątkiem Adolfa Hitlera) wiedzieli, iż Niemcy muszą tę wojnę przegrać. W przypadku sowietów nie było tej nadziei. Przez kilkadziesiąt lat ciągle wygrywali. Opanowali chyba połowę ludzkości. Mieli gęstą sieć agentów na całym świecie. Popierała ich horda najbardziej cenionych „intelektualistów” (cudzysłów zamierzony) w krajach Europy Zachodniej i Ameryki.

     Nie dziwię się tym, których ogarnęło paraliżujące przerażenie. Europa całkiem się poddała, zaś Ameryka przegrywała każde starcie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przewidywał, że to paskudztwo padnie za naszego życia. A jednak padło. Jak to się stało?

     Wszyscy oczywiście widzimy, że dzisiejszy świat dosłownie roi się od nadmiaru „politologów”, znawców  obiektywnych praw  historii. Ci geniusze od zawsze wiedzieli, jakie są logiczne skutki ludzkich działań, a przynajmniej im się wydawało, że wiedzą. Nie chcę być nieuprzejmy, ale pamiętam, co ci wszyscy mądrale wygadywali jakieś trzydzieści lat temu. Pamiętam także, że te wszystkie amerykańskie Jamesy Bondy ze służb specjalnych o upadku Związku Radzieckiego dowiedziały się z gazet.

        Powiem wprost. Moim zdaniem w tych historycznych wydarzeniach nie było żadnej logiki ani konsekwencji, za to było sporo metafizyki oraz mistyki. Zaczęło się od tego, że „coś” (a może „ktoś”?) kazało sowieciarzom zmienić zasady awansowania kadr kierowniczych. Zamiast młodych zwyrodnialców wytrenowanych w mordowaniu i torturowaniu, którzy robili oszałamiające kariery w początkach totalitaryzmu, w gabinetach władzy krajów socjalistycznych okopali się schorowani sklerotycy. To był zasadniczy błąd systemowy. Krwawy rzeźnik budzi konieczną do rządzenia grozę. Sklerotyczny piernik otoczony zgrają tłustych sybarytów i oportunistów wzbudza raczej politowanie i pogardę.

     Władza zaczęła być śmieszna. „Oni” najwyraźniej przestali sobie dawać radę z własnym społeczeństwem, które ze swej strony – zwłaszcza w Polsce – zaczęło trochę brykać. Gdyby zastosowano stare wypróbowane metody, czyli zmasakrowano jakieś parę tysięcy osób, wszystko by zostało po staremu. Zamiast tego władza zaczęła robić głupstwa, które tylko pogarszały sytuację. Katolikom obchodzącym tysiąclecie chrztu Polski podwędzono obraz Przenajświętszej Panienki, studentów popierających partyjnego reżysera poturbowano pałkami, a robotników strajkujących z powodu cen kiełbasy powsadzano do więzień.

     Ale to wszystko jeszcze niewiele znaczyło aż do momentu, kiedy na czele niewielkich grup buntowników stanęli młodzi, radykalni komuniści. Najśmieszniejsze było to, że ci młodzi komuniści byli kadrą przygotowywaną do objęcia wysokich państwowych stanowisk. Władza sama ich sprowokowała, lekceważąc krytykę i obrażając ambicję tych ideowców. Działanie sił metafizycznych widoczne gołym okiem.

     Ci młodzi rewolucjoniści zastosowali cały arsenał metod wyczytanych z dzieł Lenina. Organizację oparto na tajnych robotniczych oddziałach, kierowanych przez inteligentów. Anarchistyczno-bolszewicka taktyka walki (nękające strajki i demonstracje plus system samokształcenia i nielegalna prasa) oraz socjalistyczny program polityczny robiły wrażenie na wszystkich. Szczególnie przerażona była sowiecka władza, ponieważ ona nie miała wątpliwości co do skuteczności tego działania. Oczywiście sprawna policja i służba bezpieczeństwa powinny sobie z tym poradzić i poradziłyby sobie gdyby nie chwila wahania.

     No i w tym momencie nastąpił prawdziwy cud. Karol Wojtyła został papieżem. W rozproszone dotychczas grupy buntowników wstąpił duch walki. Papież przyjechał do Polski i od tego momentu o rewolucji ćwierkały już wróble na dachach. Parafrazując słowa Józefa Wissarionowicza mówiono, że „zostały policzone dywizje”. Rewolucja poszła drogą anarcho-syndykalizmu (związki zawodowe) skrzyżowanego z marzeniami o liberalnej demokracji. Była to ideologia bardzo trudna do zwalczania. Trzeba przyznać, że tym razem sowieci już dość prawidłowo ocenili sytuację i wynajęli zawodowca do zamordowania Jana Pawła II. Nie udało się i to jest kolejny cud; zaś w Polsce rozpoczęło się coś, co przeszło do historii pod nazwą „karnawału Solidarnościowego”. Nazwa pochodzi oczywiście od związku „Solidarność”, który to związek poprzewracał do góry nogami ustalone od dawna aksjomaty polityczne. Zaraza rewolucyjna miała ogromny zasięg. Doszła nawet do Chin.

     Mniej więcej w tym samym czasie zupełnie już skołowane kierownictwo ZSRR podjęło najgłupszą decyzję w historii Rosji – napadło na Afganistan. Cholera wie, po co? Nie chodzi o straty w ludziach, ale o straty w sprzęcie. Radziecki przemysł przestał nadążać z produkcją samolotów i helikopterów. Ale to jeszcze nic w porównaniu z koalicją islamsko-chińsko-amerykańską. To się musiało źle skończyć.

     Można sobie wyobrazić, ile wysiłku sowiecka dyplomacja włożyła w sprawę neutralizacji USA. Prezydent Reagan jako warunek postawił  pozostawienie w spokoju „Solidarności” i Polski. Ale to właśnie było najgorsze. Solidarnościowcy pyskowali, pisali gazetki, wyśmiewali się z największych komunistycznych świętości i ciągle grali na nosie atomowemu mocarstwu. Właściwie dla władzy było tylko jedno wyjście – korupcja. Przecież można było poświęcić i odżałować pewną kupkę pieniędzy i pewną liczbę intratnych posad, a sprawa pewnie okazałaby się do załatwienia.

     Za długo zastanawiano się w gabinetach Moskwy i Warszawy, no i pojawił się kolejny pasztet. Oficerowie sowieckich garnizonów stacjonujących w Polsce zaczęli u swoich żołnierzy znajdować ulotki pisane przez antykomunistyczne organizacje rosyjskich emigrantów. Te pisma – przywożone z zagranicy – powielała drukarnia „Solidarności” i przerzucała do sowieckich baz. Tego to już nawet święty by nie wytrzymał! Breżniew przeczytawszy ulotkę nawołującą żołnierzy do buntu i obalenia władzy, wpadł w furię. Podobno rzucił się na dywan waląc pięściami i kopiąc nogami. Uświadomił sobie, ilu carów zginęło zakatrupionych przez własnych żołnierzy.

     Tu trzeba zrobić mały krok wstecz w naszej narracji. Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że decyzja o „stanie wojennym” podjęta była w zasadzie na samym początku „karnawału Solidarnościowego”. Nie realizowano tej decyzji ze względu na USA, Afganistan, socjalistów w Europie Zachodniej i groźbę buntu w Wojsku Polskim. Zwlekano licząc, że ta draka w końcu sama „rozejdzie się po kościach”.

     Znając konsekwencję jaką nasi rodacy wykazują w działaniu, a także ich odporność na korupcję, można sądzić, że zwolennicy metody przeczekania uzupełnionego przekupstwem mieli rację i ZSRR mógł ocaleć. Niestety towarzyszy radzieckich poniosły nerwy i kazali Jaruzelskiemu zrobić ten nieszczęsny „stan wojenny”. Sami nie mogli, bo mieli umowę z Amerykanami.

     Oczywiście my (opozycjoniści) ponieśliśmy pewne straty, ale na ZSRR zaczęły się sypać straszliwe nieszczęścia. Prezydent Reagan poczuł się wymanewrowany oraz osobiście obrażony i zrobił rzecz dla sowietów katastrofalną. Uruchomił nowy etap wyścigu zbrojeń. Było to wyzwanie, które sowieci musieli podjąć i obie strony zdwoiły wysiłki. Tylko że Ameryka – w przeciwieństwie do Rosji – miała na te zbrojenia pieniądze. Od tego miejsca była to już równia pochyła.

     W tej historycznej chwili szefem ZSRR został Michaił Gorbaczow – człowiek który szczerze wierzył, że powrót do idei Wielkiego Lenina powinien uratować kraj wraz z nim socjalizm. Tu nastąpiła sekwencja wydarzeń mistycznych, które zmieniły obraz świata. W ręce Gorbaczowa wpadły odręczne listy i pisma Lenina świadczące o tym, że był to krwawy łajdak i psychopata nie lepszy od Stalina. Gorbaczow nigdy już się nie otrząsnął z tego szoku. Postanowił zdemokratyzować ZSRR. Nie wiedział, że to jest coś, czego to mocarstwo nie może wytrzymać. Stare wygi z armii wiedziały, że wszystko jest lepsze od liberalnej demokracji, nawet wojna atomowa. Generałowie próbowali przejąć władzę i gdyby im się udało, to nie siedzielibyśmy sobie dzisiaj, narzekając na Unię Europejską. Mielibyśmy o wiele większe kłopoty. Na pewno nie byłoby żadnych okrągłych stołów ani przemian ustrojowych.

     Nie udało się tym zamachowcom z powodu ich dobrego serca. Nie mieli sumienia zabić Michaiła Gorbaczowa, no i on ogłosił całemu światu, że puczu dokonali jacyś nędzni kryminaliści. Spiskowcy zostali obezwładnieni przez własnych podwładnych.

     Dalej wszystko poszło już jak z górki. Rosyjsko-sowieckie imperium budowane przez kilkaset lat rozpadło się jak domek z kart przy czynnym udziale prezydenta Borysa Jelcyna. Ściślej rzecz biorąc weszło na drogę rozpadu, który jeszcze nie został zakończony. My – Polacy jesteśmy za to na najlepszej drodze do wykonania testamentu Bolesława Chrobrego. To on pierwszy próbował włączyć Polskę do Zachodniego Cesarstwa – ówczesnej wersji Unii Europejskiej. No i żyjemy w kraju o ustroju opartym na liberalnej demokracji. Jasne że nie mieszkamy w raju, ale o tym jak żyjemy nie decydują już moskiewscy komuniści ani nikt w tym guście.

     Napisałem to wszystko w pewnym wyraźnym celu. Chcę wykazać, że nasze wyzwolenie jest wynikiem długiego ciągu wydarzeń, które wcale nie musiały mieć miejsca. Warto także zauważyć, że ten ciąg wydarzeń stosunkowo łatwo mógł zostać przerwany (właściwie w każdym momencie). Nie wiemy także, dlaczego akurat to wszystko się stało. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że „ktoś” zrobił to specjalnie dla nas. Czy my to doceniamy?  

    Wszyscy znamy poglądy naszych rodaków. Słyszymy te słowa krytyki i żalu. Zalewa nas ta dziwaczna argumentacja. Dociera do nas, że jest gorzej niż było, że bogaci są bogatsi, a biedni zbiednieli, że Bruksela jest gorsza niż Moskwa, że suwerenność jest zagrożona przez tę potworną Unię, nie wspominając już o tym, że „oni” nastawiali za dużo supermarketów.

Do tych wszystkich malkontentów mam ogromną prośbę. Moi drodzy, noście jakieś znaki rozpoznawcze: czapeczki, koszulki albo przynajmniej znaczki w klapie. Pewnie się dziwicie, po co? Otóż, przypomniałem sobie pewną książkę, w której opisane są przygody pewnego niedużego narodu. Naród ten został wyprowadzony z Egiptu (ówczesna wersja Związku Radzieckiego) dzięki różnym cudownym wydarzeniom z rozstąpieniem się morza włącznie. Kiedy największe niebezpieczeństwo już minęło, ocaleni zaczęli zgłaszać liczne pretensje pod adresem autora cudów czyli Pana Boga. A to, że nogi bolą od wędrówki; a to, że manna się już przejadła; albo znowu, że ta cała Ziemia Obiecana to pewnie jakaś lipa. Okazało się, że cierpliwość i wyrozumiałość Pana Boga nie jest, wbrew powszechnemu mniemaniu, nieograniczona. Pan Bóg nie lubi, kiedy nie docenia się Jego dokonań. Bardzo się wtedy denerwuje i zaczyna walić pięścią gdzie popadnie – trochę bez wyczucia. Izraelici nieźle oberwali na tym Synaju, a nie sądzę żeby Polacy zasługiwali na  większą delikatność. W kluczowym momencie wolałbym znajdować się w pewnej odległości od sprawców tego zdenerwowania. Po prostu nie chcę niewinnie oberwać.

Michał Malicki

poglądy liberalno - konserwatywne, euroentuzjasta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka