Michał Malicki Wilanów Michał Malicki Wilanów
75
BLOG

Wojenko, wojenko!

Michał Malicki Wilanów Michał Malicki Wilanów Polityka Obserwuj notkę 1

    Jeszcze niedawno mieliśmy nadzieję, że w XXI wieku ludzie nie będą już prowadzili tych potwornych wojen, znanych z dotychczasowych doświadczeń. Byli nawet tacy, którzy ogłosili, że nadszedł już koniec historii. Nic z tego. Ani jednego dnia spokoju. Często nawet nie możemy zrozumieć, o co chodzi wojującym stronom. Nie pociesza mnie fakt, że uczestnicy tych zmagań też nie mają wielkiego pojęcia o istocie konfliktu. Dyskusja o istocie wojny, jej przyczynach, celach, sensie i skutkach trwa już bardzo długo i pewnie nieprędko się skończy. Spróbujmy trochę uporządkować to, co już wiemy.

 
    No i tu, na samym wstępie napotykamy pierwszą przeszkodę. Okazuje się, że nie da się ustalić jednej definicji wojny. Ludzka pomysłowość jest po prostu imponująca. Oprócz zwykłych wojen między państwami są także wojny partyzanckie, wojny domowe, krwawe rewolucje, żeby nie wspomnieć o czymś takim jak międzynarodowy terroryzm. Obawiam się, że to jeszcze nie koniec wynalazczości w tej dziedzinie. Oczywiście każdy rodzaj wojny ma swoje zasady i uwarunkowania, ale są także pewne cechy uniwersalne, możemy więc zaryzykować uogólnienia.
 
    Nie dowiemy się, czy jakaś konkretna wojna ma sens, bez ustalenia w jakich warunkach wojna w ogóle ma sens. Otóż to: sens wojny. Jaki sens: polityczny, ekonomiczny, socjologiczny a może etyczny? Po dłuższym namyśle doszedłem do wniosku, że warto się zastanawiać tylko nad sensem etycznym. Sens wojny rozpatrywany w innych płaszczyznach jest już dostatecznie sprawdzony i poznany.
 
   Sens polityczny i ekonomiczny przez całe stulecia stanowił fundament imperializmu. Skutki miały postać nędzy, ruiny, ludobójstwa i zahamowania rozwoju cywilizacji. Imperializm wyszedł z mody, ponieważ okazało się, że straty poniosły nie tylko ofiary. Agresorzy też marnie wylądowali. Przestrzegałbym więc panów Naczelnych Wodzów przed planowaniem kampanii wojennych pod kątem wspaniałych zysków, mających spłynąć na ich ojczyzny po pokonaniu tych paskudnych sąsiadów. Przykłady są zniechęcające. Nawet Napoleonowi się nie udało, więc lepiej nie próbować. Dlaczego więc co i rusz ktoś próbuje prowadzić wojnę?
 
    Trzeba przyznać, że stan wojny może mieć pewne pozytywne znaczenie socjologiczne. Można tu wymienić: patriotyczną integrację społeczności, otwarcie pola działania dla jednostek wybitnych, dumę z potęgi i chwały budowanego imperium.
 
    Jednak w toku każdej wojny należy się liczyć ze zniszczeniem dorobku cywilizacyjnego i obniżeniem poziomu kultury duchowej oraz nędzą i poniżeniem ludzi. Do tego trzeba dodać śmierć niewinnych, posiew nienawiści i bezkarność agresywnych psychopatów. Thomas Hobbes- angielski filozof z XVII wieku- twierdził, że przyczyną konfliktów są złe cechy ludzkiej natury: chęć rywalizacji, nieufność, żądza sławy. Skutkiem tych złych cech są napady rabunkowe, agresja mająca zapewnić bezpieczeństwo i popisywanie się brawurą. Zdaniem Hobbesa, utrzymanie w ryzach złej ludzkiej natury wymaga zawarcia „umowy społecznej”, pod którym to pojęciem rozumiano strukturę państwową. Rzeczywiście, w przyzwoitych państwach, przynajmniej wewnątrz struktury, nie toczą się wojny.
 
    Wróćmy jednak do etycznego sensu wojny. W wersji prymitywnej, próba nadania wojnie sensu sprowadza się do konstruowania manichejskiej ideologii walki absolutnego dobra z absolutnym złem. To jest niebezpieczna pułapka intelektualna i moralna, ponieważ zło nie daje się wyeliminować w drodze żadnej wojny.
 
    Właśnie ta nieskuteczność powoduje, że wierni manichejskiej idei bojownicy zaczynają wpadać w ostrą frustrację. Psychologowie nazywają ten stan „dysonansem poznawczym”. Miało być lepiej (wręcz wspaniale), a jest gorzej. Realia stoją w sprzeczności do wielkiej idei, więc tym gorzej dla realiów, powie fanatyk. Wierni idei bojownicy przestają lubić realny świat. To już jest równia pochyła. Jeżeli ktoś nie lubi realnego świata, to znaczy, że nie lubi życia, a to jest początek tak zwanej „cywilizacji śmierci”.
 
    W takiej atmosferze zaczyna się ewolucja wyznawanej przez fanatyka ideologii. Budowa nowego wspaniałego świata musi niestety poczekać, a na pierwszy plan wysuwa się wojna jako idea sama w sobie. Przykładem może być „nieustająca rewolucja” Trockiego lub „zaostrzająca się walka klasowa” Stalina. W trakcie takiej ideologicznej wojny dzieją się na ogół różne piekielne zbrodnie. „Cywilizacja śmierci” potrzebuje żeru. Nasi „ludzie idei” głęboko wierzą, że samo prowadzenie walki jest wartością w przeciwieństwie do zwykłego życia, które już wartością być przestało. Kontynuacja tej patologicznej drogi może się zakończyć czymś, co w kryminologii zwane jest „rozszerzonym samobójstwem”. Ideologicznie uwarunkowana desperacja powoduje zanik więzi z życiem i podświadome dążenie ku śmierci swojej oraz innych „niegodnych” ludzi.
 
    Sam termin „rozszerzone samobójstwo” pochodzi z kronik policyjnych i określa zdarzenie, które jest jednocześnie dziwne i straszne. W tych kronikach można co jakiś czas znaleźć relację, jak to pewien desperat zabił żonę, dzieci i na koniec popełnił samobójstwo. To jest skala mikro. Coś podobnego niestety może wystąpić także w skali dużo większej.
 
    Niedoścignionym rekordzistą, jeżeli chodzi o skalę, na długo chyba pozostanie Adolf Hitler. Koniec jego biografii: z kulką w głowie, w leju po bombie, na gruzach stolicy- miał wymiar doprawdy szekspirowski. A jednak są tacy, którzy podejrzewają, że powodowały nim emocje podobne do frustracji zdesperowanego bezrobotnego z kroniki policyjnej. W każdym razie w przypadku Hitlera samobójstwo było solidnie rozszerzone. Okazuje się, że etyka etyce nierówna i nie każdy sens etyczny jest do przyjęcia w naszym systemie wartości.
 
    Więc może jedynie konsekwentny pacyfizm jest etyczny? Analitycy historii wojny światowej zarzucają ówczesnym mocarstwom raczej coś odwrotnego. Mają pretensję o bierność. Zarzucają nadmiar pacyfizmu i brak decyzji o wojnie prewencyjnej i chyba mają rację.
 
    Czy w ogóle można ustalić jakieś uniwersalne zasady moralne nadające wojnie etyczny sens? Możemy przynajmniej spróbować, ograniczając się do uznawanych przez nas wartości. Z pomocą przychodzi nam nieoceniony święty Tomasz z Akwinu, który w XIII wieku stworzył podstawy teorii „wojny sprawiedliwej”. Ta teoria to zaledwie kilka prostych zasad. Po pierwsze: wojnę musi prowadzić legalna, suwerenna władza. Po drugie: wojna ma być prowadzona w moralnie słusznej sprawie. Po trzecie: prowadzący wojnę musi mieć uczciwe zamiary. Po czwarte: celem wojny ma być zakończenie jej pokojem. Współcześni moraliści dodali do tego tylko kilka kryteriów roztropnościowych „jus ad bellum”. Po pierwsze: do wojny zmusza tylko sytuacja zupełnej ostateczności. Po drugie: należy oczekiwać, że dobro osiągnięte siłą przeważy nad złem. Po trzecie: prowadzący wojnę powinien mieć uzasadnioną nadzieję na sukces. Przyjrzyjmy się, jak też w praktyce wygląda realizacja tych zasad.
 
    Święty Tomasz twierdził, że decyzja o rozpoczęciu wojny powinna być zastrzeżona dla legalnej władzy państwowej. Ten warunek nie bardzo się podoba różnym rewolucjonistom, bojownikom o wyzwolenie i komendantom partyzanckich oddziałów. Być może, wymóg jest zbyt surowy i można sobie wyobrazić sytuację, że ludowa rewolucja jest jedynym sensownym rozwiązaniem. Regułą jest jednak zaskakująco szybka i łatwa przemiana bojowników o wolność i sprawiedliwość, w toku rewolucyjnej walki, w bandę zwyrodniałych rabusiów. Tę przemianę bardzo ułatwia bezkarność i przekonanie, że są nosicielami dobra i prawdy. Uprzedzając zdziwienie Czytelnika, wyjaśniam, że Armia Krajowa nie była żadną leśną partyzantką, tylko wojskiem podporządkowanym Rządowi Polskiemu na emigracji. Świat byłby chyba jednak lepszy, gdyby nie było takiej masy najrozmaitszych oddziałów wyzwoleńczych. Niektóre kraje przestały się z tego powodu nadawać do zamieszkania. W każdym razie święty Tomasz uważał, że wojna to element polityki zagranicznej. W polityce wewnętrznej sugerował raczej okrągłe stoły i zgniłe kompromisy.
 
    Kiedy już wiemy, kto ma prowadzić wojnę, musimy się zastanowić, kiedy możemy ją rozpocząć. Jeżeli nasza wojna ma być sprawiedliwa, to musimy wystąpić w obronie słusznej sprawy. Słuszna sprawa to jest, rzecz jasna, nasz system wartości. Należałoby więc zacząć od ustalenia i uświadomienia sobie systemu wartości, który uznajemy za własny. Dla naszej cywilizacji to przede wszystkim prawa człowieka, a zwłaszcza wolność. To jest fundament naszej Europy, więc wyznawcy innych systemów wartości należą tym samym do obcych cywilizacji. Niestety, sam fakt bycia etnicznym Europejczykiem nie chroni człowieka przed zdziczeniem. Przykładem są tu systemy totalitarne, które były wyraźnym buntem przeciwko europejskiej cywilizacji. Na szczęście mamy to już za sobą.
 
    Historia zna oczywiście przykłady wojen toczonych w ramach tej samej cywilizacji, ale nie doszukamy się tam sensu etycznego. To jest coś podobnego raczej do bijatyki kibiców na stadionie. Nie bardzo wiadomo, o co im chodziło. Zmagania dwu identycznych systemów wartości są przecież nonsensem. Jak mamy sobie wyobrazić wojnę obustronnie obronną, w której przeciwnicy wyłącznie bronią praw człowieka? W innych cywilizacjach mogą panować zupełnie inne zwyczaje. Faceci, którzy są przekonani, że najwyższą wartością jest zginąć za cesarza, mogą się spokojnie mordować w ramach swojej cywilizacji. Gorzej jak się zabierają za naszą.
 
    Należy tu zaznaczyć, że nasza obrona praw człowieka musi dotyczyć agresji w miarę aktualnej. Nie możemy uznać, że uzasadnione jest szukanie pomsty za najazd, który miał miejsce w czasach Attyli. Jeżeli już ustalimy, że ktoś nas właśnie napadł, powinniśmy ocenić, czy straty materialne i moralne są naprawdę poważne. Nie można uznać za wystarczający argument czegoś takiego jak słynna prowokacja w radiostacji w Gliwicach w 1939 roku. Grupa agresorów przebranych za polskich żołnierzy połamała tam kilka krzeseł i popsuła aparat telefoniczny.
 
   Czy ludzie po tych wszystkich doświadczeniach czegoś się nauczyli? Niby są liczne pozytywne objawy, zwłaszcza w Europie, ale i tutaj nie obywa się bez zgrzytów. Nawet w Unii Europejskiej ciągle pojawiają się różni bezkompromisowi patrioci oraz rewolucjoniści, którzy bohatersko walczą o wolność, suwerenność, sprawiedliwość, szczęście ludzkości i różne takie, metodą podkładania bomb w supermarketach. Ich celem jest wyzwalanie poszczególnych regionów, przy czym nie bardzo wiadomo, czym dany region po wyzwoleniu miałby się różnić od tegoż przed owym wyzwoleniem.
 
    Chciałbym tu gorąco zaapelować do panów bojowników o wyzwolenie, aby do swego arsenału intelektualnego wprowadzili tak zwaną „triadę Hegla”. Jest to metoda logiczna stanowiąca dialektyczny cykl rozwoju idei. Cykl ten polega na sformułowaniu trzech twierdzeń: tezy, antytezy i syntezy. Dopiero po konfrontacji tych trzech twierdzeń powinno się ustalać cele polityczne. Służę przykładem.
 
    Teza: liberalna burżuazyjna demokracja, globalizacja, kosmopolityzm i kapitalizm to są rzeczy paskudne, które powinny być zlikwidowane przez krwawą rewolucję. Antyteza: możemy robić co chcemy, jeździć dokąd chcemy, studiować i pisać co chcemy, więc nie jest nam źle. Synteza: nie mamy pewności, czy po wybuchu następnej bomby w następnym supermarkecie świat się istotnie zmieni na lepsze.
 
    Szczególnie dziwne wrażenie robią akcje wyzwoleńcze różnych grup etnicznych w krajach Europy Zachodniej. Nie wiem, jak to widzą inni, ale ja byłbym wdzięczny panom lokalnym nacjonalistom (przepraszam: patriotom), gdyby poświęcili chwilę na zastanowienie się, czy rzeczywiście sytuacja w ich regionie jest nie do zniesienia. Czy terrorystyczny reżym wprowadzony przez władze Francji, Anglii czy Hiszpanii naprawdę woła o pomstę do nieba? Często przyczyną „walki o suwerenność” jest raczej zawiść i pycha, a nie jakieś konkretne problemy mieszkańców regionu. Jeżeli decydujemy się na prowadzenie wojny w obronie praw człowieka, musimy mieć pewność, że znajdujemy się w sytuacji ostatecznego zagrożenia tych praw. Oczywiście zawsze moralnie trudnym problemem pozostanie wojna prewencyjna. Nie da się ukryć, że to zawsze będzie agresja. Agresja uzasadniana naszym przekonaniem o niecnych zamiarach sąsiadów. Można tylko apelować o porządną, wszechstronną analizę sytuacji w kategoriach etycznych.
 
    Teoria wojny sprawiedliwej stawia wymóg uczciwego zamiaru oraz przewagi skutków dobrych nad złymi. Nie jest całkiem uczciwe skorzystanie z prowokacji w celu pognębienia sąsiadów, nawet wtedy gdy obcy obserwatorzy mają wrażenie, że wina leży po stronie naszych przeciwników. Nawet gdy nasz przeciwnik jest na tyle głupi, że dał się sprowokować, to jeszcze nie znaczy, że można go zmasakrować. Mamy także obowiązek kontrolowania działań wojennych pod kątem wyrządzanego zła. Należy stale porównywać zło, które sami wyrządzamy (a na pewno będziemy wyrządzali), ze złem które było przyczyną wojny.
 
    Negatywnego przykładu dysproporcji ładunków zła wcale nie musimy szukać daleko. Mam na myśli nasz udział w wojnach napoleońskich, a konkretnie w wojnie w Hiszpanii- Somosierra, szwoleżerowie i różne takie. Cesarz Napoleon dał nam przykład dobrej woli. Chciał w Hiszpanii wprowadzić postęp, a ponieważ miejscowi się trochę ociągali, był zmuszony użyć siły. Skutek przekroczył wszelkie wyobrażenie i został uwieczniony na obrazach Francisco Goyi. Artysta twierdził, że na własne oczy widział te potworności. Lepiej się było nie wybierać na tę wojnę proszę panów szwoleżerów.
 
    Nawet jeżeli wszystko jest w porządku w toku działań wojennych, to wcale nie znaczy, że nasze kłopoty się skończyły. Po pierwsze musimy naszą sprawiedliwą wojnę wygrać, bo inaczej cały wysiłek pójdzie na nic. Wynika z tego zalecenie, aby decyzja o przystąpieniu do wojny nie była tak już całkowicie oderwana od rzeczywistości, jak to było w przypadku Indian Czejenów. Grupa kilkudziesięciu osób uzbrojonych w dubeltówki wypowiedziała wojnę Stanom Zjednoczonym Ameryki i nie było to jakoś bardzo dawno temu. Zawsze należy brać pod uwagę skutki. Skutkiem zaś ma być zwycięski i trwały pokój. To także nie jest łatwe. Co zrobić, aby pokonany przeciwnik nie dyszał żądzą odwetu? Na pewno nie będzie łatwo przekonać go, że to my mieliśmy rację, a bez tego pokój nie będzie trwały. Powinniśmy tu docenić umiejętne potraktowanie pokonanych Niemiec, z którymi mamy nareszcie spokój (tfu, tfu odpukać).
 
    Ustaliliśmy poprzednio, że sensowna z etycznego punktu widzenia wojna powinna być starciem dwu różnych systemów wartości. Przynajmniej mamy gwarancję, że nie chodzi o głupstwa. Jak to wyglądało w historii? Analizowana w tych kategoriach Druga Wojna Światowa miała sens, ponieważ była starciem systemu totalitarnego z demokratycznym. My cywilizowani Europejczycy zostaliśmy napadnięci przez oszalałych psychopatów, dla których moralność nie miała znaczenia. Musieliśmy się bronić, aby ocalić naszą cywilizację. Ale i to nie całkiem, bo wojna komunizmu z nazizmem do tego wzorca nie pasuje. To niebyły dwa różne systemy wartości. Naziści i komuniści nie zajmowali się etyką, walczyli tylko o panowanie nad sporą częścią Europy.
 
    W każdym razie o ile Druga Wojna przynajmniej częściowo miała sens, o tyle Pierwsza Wojna w ogóle nie miała żadnego sensu. O co walczono? Chciano coś komuś udowodnić, tylko że po kilku latach wojny nikt już nie pamiętał, co i komu. Zdaje się, że ówcześni decydenci mieli głowy naładowane głównie problematyką godnościową.
 
    Po tych wszystkich krytycznych dywagacjach chciałbym podać przykład jakiejś przyzwoitej i sensownej historycznej wojny. Chciałem ale mi się nie udało. Była kiedyś, prawie tysiąc lat temu, wojna, która mogłaby stanowić wzór sensu etycznego. Mam na myśli krucjaty (cykl wojen krzyżowych). Były to zmagania dwóch cywilizacji- islamu i chrześcijaństwa. Świat Azji starł się ze światem zjednoczonej Europy. Długotrwałym i zaciętym agresorem był islam, który opanował już Hiszpanię i Grecję, więc była to wojna obronna. Kontratak krzyżowców był wymierzony w bliskowschodnie centrum (Jerozolima), dlatego był tak piekielnie skuteczny. Teoretycznie wszystko było na medal. Mogła to być szlachetna wojna sprawiedliwa. I byłaby, gdyby nie to wykonawstwo!
 
    W rzeczywistości ci uduchowieni obrońcy wiary popełnili wszystkie możliwe grzechy z ludobójstwem i kanibalizmem włącznie. Dzisiaj zdajemy sobie sprawę, że były to skutki błędnych teorii doktrynalnych. Dzisiaj rozumiemy, co się kryje za twierdzeniem, jakoby jedynie chrześcijanie posiadali nieśmiertelne dusze. Jakże łatwo wtedy uznać, że inni w zasadzie nie różnią się od zwierząt. Otóż to, nie należy wybierać się na wojnę bez przygotowania filozoficznego, przynajmniej na poziomie propedeutyki. W przeciwnym wypadku można zarobić na taką opinię jak oddziały Waffen-SS, o których mówiono, że nie można było walczyć lepiej w gorszej sprawie.
 
                                           Michał Malicki
 
             
 
 

poglądy liberalno - konserwatywne, euroentuzjasta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka