Mida Mida
1111
BLOG

Z życia Singielki-Nie-Z-Wyboru: gdy życie staje na głowie

Mida Mida Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Zrobiliśmy (prawie że) remont mojego przyszłego mieszkanka. Lipiec dobiegał końca. Trzeba było się przeprowadzić. Zadanie to nie należało do łatwych, ponieważ od 8.00 do 16.00 byłam w pracy, w zupełnie nowym miejscu, do którego nie umiałam dojechać i mimo ogromnych starań, żeby być na czas, ciągle się spóźniałam. Z tego powodu byłam ekstremalnie zestresowana. Wieczorami i popołudniami się pakowałam. A potem trzeba było tę górę gratów przewieźć. Tym razem okazało się, że rzeczy mam zbyt dużo, żeby zmieścić wszystkie naraz w samochodzie. A ja tak bardzo nie chciałam zawracać głowy kolejnym osobom... Okazało się jednak, że w potrzebie znajdują się przyjaciele. Dodatkowo denerwowałam się koniecznością pożegnania z właścicielem poprzedniego mieszkania. Nie widzieliśmy się od momentu podpisania umowy, wszystkie sprawy podczas awarii pralki załatwialiśmy telefonicznie, bo szanowny pan ciągle był na jakiś wyjazdach.

Moje obawy związane z tym spotkaniem okazały się słuszne. Pan przyjechał, obejrzał, oświadczył, że w łazience wszystko jest źle poskładane, że ktoś tu coś napsuł, że on to zrobił inaczej, a to prosta instalacja. Powiedziałam mu, że wszystko zostało zrobione tak, jak było przedtem i owszem, brzydki zapach unosił się w łazience jeszcze przed całym tym armageddonem, a mój tata składając instalacje niczego nie pomylił, nie podmienił, a jeszcze się przy tym strasznie namęczył. Właściciel kręcił nosem, rozłożył wszystko i poskładał znowu, w międzyczasie przycinając rurkę. "Teraz jest dobrze" - oświadczył, na co ja zauważyłam, że myśmy nie mogli tak zadziałać, bo nie mieliśmy prawa niczego przycinać i tata składał instalację z części w takim stanie, w jakim były. Właściciel nie odparł nic, ale był bardzo zirytowany. Na koniec oświadczył, że to za duża usterka jak na trzy miesiące użytkowania mieszkania (jakby to była moja wina!...), że on tu poniósł koszty (jakby otworzył oczy wchodząc do łazienki, to nie miałby wątpliwości, że lada moment będzie potrzebna nowa pralka...) i że w tej sytuacji nie powinien mi zwracać kaucji, ale nie chce się ze mną kłócić, więc już mi te pieniądze odda, ale z dużym niezadowoleniem.

No wiecie państwo... Oddałam klucze, pożegnałam się z właścicielem - ze współlokatorką nie, bo nawet w tym momencie nie była łaskawa wychynąć i powiedzieć do widzenia - i nigdy więcej tam nie wróciłam. Potem doszłam do wniosku, że jedna z drewnianych łyżek, które zostawiłam, jednak była moja. Za to ja niechcący wzięłam jeden spinacz, którym spięłam torebkę soli i zwyczajnie nie zauważyłam tego potem. Nikt inny na pewno też tego nie spostrzegł - właściciel nie zwrócił uwagi nawet na to, że poprzednia lokatorka wzięła sobie krzesło i deskę do prasowania, to jak miałby zauważyć przypadkowy brak jednego spinacza... Bardziej zabawne jest to, że on nie odebrał nawet wypowiedzenia umowy, które wysłałam mu listem poleconym, informując go o tym uprzednio. Chyba temu pani było to nad wyraz obojętne. Ale obwinić mnie niesłusznie nie zapomniał. Ech.

I oto okazało się, że mieszkam na swoim. Że mam szafę, łóżko, rozwalający się fotel, dywanik, na nim górę ciuchów, prócz tego mnóstwo pudeł i toreb. Pokój wyglądał doprawdy ciekawie w owym czasie. Elegancko odmalowane ściany, ład i harmonia, a na środku podłogi meksyk. Łóżko miałam tylko dlatego, że zajechaliśmy do Ikei, kupiliśmy stelaż na wyprzedaży, a resztę dostałam po bracie, który wraz z tatą z wielkim poświęceniem skręcał mi to w całość w środku nocy...

Ano właśnie, nadszedł czas na zasadniczą opowieść w tym odcinku, czyli - urządzanie pokoiku i wybieranie mebli. Jestem pewna, że w tych dniach posiwiałam bardziej...

Mój drogi brat-architekt powiedział, że jak zmierzę starannie pokój i jakoś mu to rozrysuję, to on w wolnym czasie, którego nie ma, pomyśli chwilę, jakby to urządzić. Tu już pojawiło się pierwsze pytanie: czy robić projekt pokoju, a potem kupować meble według niego? Czy odwrotnie: pozdobywać meble po znajomych, co tam kto ma i chce się pozbyć, a potem jakoś to w pokoju upchnąć? Pierwsze rozwiązanie w sposób oczywisty pociągało za sobą koszty oraz konieczność urządzenia tego wnętrza choćby na papierze. Drugie byłoby oszczędne, za to w efekcie miałabym w pokoju bezsensowną składankę mebli nadających się do wyrzucenia, które zamiast na śmietnik, trzeba by wnosić na plecach na 3. piętro... Brat znalazł chwilę i obmyślił mi ten pokoik bardzo sensownie. Nie było to takie łatwe, bo trzeba było wziąć pod uwagę, iż jeden mój pokój musi pełnić naraz funkcje: sypialni, garderoby, pracowni, jadalni, pokoju gościnnego oraz składzika na wszystko. Zaaprobowałam projekt i zaczęłam myśleć nad zakupem mebli. Trzeba było się zdecydować, czy bierzemy nowe ze sklepu (z Ikei, a skądinąd niby... a ja nigdy nie przepadałam za meblami z Ikei) czy używane z internetów (oczywiście też ikeowe, tylko po kimś). Opcja druga byłaby znacznie tańsza. Ale w takim wypadku trzeba by samemu organizować transport mebli i samemu je wnosić, prawdopodobnie złożone, bo mebel złożony i rozłożony i znów składany szybciej się rozpada. Meble nowe można było zamówić z transportem i wniesieniem, a samemu je tylko składać. Tata uznał, że nie jesteśmy w takiej sytuacji, żeby na wszystkim oszczędzać. Zatem najpierw zostałam obdarowana mieszkankiem, środkami na remont, a teraz jeszcze nowymi meblami. Pozostało je wybrać i zakupić...

I znowu musiałam podejmować decyzje! Wcale mnie to nie ekscytowało. Czułam się tym wszystkim przytłoczona i coraz bardziej zmęczona. Przeprowadziłam się ostatecznie we wtorek, w środę pierwszy raz nocowałam już u siebie, w czwartek pożegnałam z właścicielem. Zakupy meblowe robiliśmy w piątek, tydzień wcześniej.

Mieliśmy zakupić rzeczy niezbędne. Wyżej wspomniany stelaż do kanapy, stół, ewentualnie biurko, do biurka fotel, krzesła i jakiś regał na książki i zeszyty, jakąś lampę, coś na podłogę i okna. Zajechaliśmy z tatą, bratem, bratową i małą bratanicą do Janek wieczorem. Brat wpadł w swoisty amok i postanowił pokazać mi cały asortyment Ikei. A potem oświadczył: no to wybieraj. Myślałam, że dostanę pomieszania zmysłów na miejscu. Przyglądałam się kanapom, poduszkom, regałom, witrynom, stołom, biurkom, krzesłom, mając je wybrać w taki sposób, żeby wyglądały dobrze pojedynczo oraz pasowały do siebie wszystkie razem, były funkcjonalne, wygodne i nie najdroższe. Po trzech godzinach w sklepie tata oświadczył, że on jest gotów kupić mi WSZYSTKO, byleśmy już stąd wyszli. Też byłam tym zmęczona, a tu trzeba było: dobrać rodzaj drewna, a może sklejka z okleiną, a regały są brzozowe, a stół z jesionu - wybrać kształt mebla: czy bardziej fantazyjny, czy może z najprostszą linią - a w jakim kolorze te meble, bo skoro nie chcę białych (bardzo nie chciałam), to może szare, bo czarne/wenge to nie, bo wtedy będę miała zamiast pokoju mauzoleum, a jeszcze wielkość: stół większy, czy mniejszy, a czy biurko w razie czego dostawiać do stołu, czy nie bierzemy pod uwagę tej opcji...

Na zakupach najlepiej czuła się mała H., która właziła na wszystkie po kolei dolne półki regałów i ogromnie ją to bawiło.

Ja próbowałam opanować chaos panujący w mojej głowie, pogłębiany przez kolejne propozycje, podczas gdy oni wyraźnie domagali się ode mnie jakiś wyborów i decyzji. A ja chciałam tylko, żeby te decyzje podjął kto inny.

Siedzieliśmy w sklepie aż do jego zamknięcia, a i tak nie wybraliśmy wszystkiego. Stanęło na tym, że kupiłam sobie kilka niezbędnych drobiazgów, jak na przykład sztućce, a meble wybraliśmy i postanowiliśmy zamówić przez internet. Dzięki tej opcji to nie my musieliśmy nosić je do samochodu, z samochodu i na to przerażające trzecie piętro... Zamówiłam meble zaraz po weekendzie, przyszły we wtorek i nagle okazało się, że mam pokój pełen mebli w pudłach. Zanim tata wrócił z wakacji za stół służyło mi pudło z fotelem, na środku leżały kartony z witryną, stołem i biurkiem, o nie opierała się lampa i mnóstwo moich toreb z ciuchami, a ja chodziłam dookoła, starając się niczego nawet przypadkiem nie nadepnąć. 

Tak skończył się lipiec. Tata znalazł dla mnie chwilę i przyjechał z moją najstarszą bratanicą poskładać mi meble w sam raz na 1. sierpnia. Pamiętam, że oni się męczyli z witryną, a ja poszłam na ochocką redutę (mieszkam obok) oddać hołd powstańcom o godzinie W. Wymęczyliśmy się przy tych meblach, robota była dość długa i dość ciężka (szczególnie ten regał sporo ważył). Mimo wszystko udało nam się - mi i bratanicy - załapać na drugą połowę warszawskich śpiewanek na placu Piłsudskiego. W kolejnych dniach wpadli siostra z narzeczonym, założyli mi lampę wiszącą, złożyli stojącą (lampa-wędka jest hitem tego pokoju. Jednych zachwyca, innych niepokoi, ale nikt nie pozostaje wobec niej obojętny). W innym momencie tata przyjechał jeszcze poprawić kontakty oraz wymienić kran w łazience. Pozostał tylko prysznic (specjalnie kupiony czekał na założenie kolejny miesiąc), zamek w łazienkowych drzwiach (w tym domu są tylko jedne drzwi, w łazience. I one się nie dawały zamknąć, bo zamek był tak wyrobiony), a poza tym miałam urządzone mieszkanko, odmalowane, umeblowane, kompletne, w sam raz do mieszkania.

I tylko to wszystko tak bardzo nie miało sensu.

Ja nigdy o tym nie marzyłam. Zdawałam sobie sprawę, że to wspaniałe, fantastyczne, że tyle osób tego pragnie...  Samodzielne mieszkanie w kawalerce, nowe meble, komfort, niezależność, praca jakaś tam, szereg rzeczy własnych, przestrzeń dla siebie (oj tak, tego nie miałam w życiu za dużo wcześniej). Ale... Dla mnie mieszkanie powinno być tłem życia, nie jego głównym bohaterem. Powinno być z kimś, nie samemu. Powinno otwierać rozdział w życiu pod tytułem "rodzina". A ono dla mnie ten rozdział zamykało, a rozpoczynało część pod tytułem "niekończąca się samotność". Singielskie nowoczesne życie nigdy mnie nie pociągało, odrzucało raczej. Widziałam wyraźnie, że w tym momencie spełniały mi się marzenia innych i tylko nie mogłam pojąć, dlaczego tak jest. Moje marzenia wydawały mi się... Nie; byłam pewna, że są nie do spełnienia. Ale budząc się codziennie rano i zasypiając dziękowałam Bogu z całego serca, za to wszystko, czym mnie obdarzył, gdy o to nie prosiłam, za ludzi, których postawił na mojej drodze, którzy mi tak bardzo pomogli wykonać te wielkie zadania i przejść przez ten czas, za wszystko, nawet za to, że tego nie rozumiałam. Myślałam... "niech się dzieje wola Twoja".

Tak, po raz pierwszy w życiu byłam "na swoim". Byłam też tym wszystkim ogromnie zmęczona. I właśnie skończył mi się urlop. Wróciłam do pracy w stanie skrajnego wyczerpania i uświadomiłam sobie, że potrzebuję wakacji. Na szczęście 15 sierpnia tego roku wypadał we wtorek i udało mi się zorganizować wolny długi weekend. Naprawdę chciałam i potrzebowałam gdzieś wyjechać.

Z pomysłem wyszedł znajomy z Gdańska. Czytając moje narzekania na temat braku wakacji zaprosił mnie do siebie na te kilka dni. Po raz pierwszy od dwóch lat miałam pojechać nad morze! Po raz pierwszy od lat piętnastu do Gdańska... Dla mnie to była podróż na koniec świata. I to samemu! Bardzo potrzebowałam oderwania od wszystkiego, resetu. Bojąc się wszystkiego, podróży, komplikacji, wszelkich możliwych kłopotów - spakowałam się i wyjechałam.

Tej nocy, kiedy wyruszyłam, rozpętała się przeokropna burza, o której długo potem mówiono. Jechałam z nosem przylepionym do szyby i podziwiałam błyskawice, jedna za drugą, pięć strzelających naraz po całym niebie... Dobrze, że wtedy nie zaczęłam wyobrażać sobie ofiar śmiertelnych tego szaleństwa... W tamtej chwili chłonęłam piękno groźnej natury. A gdy dojechałam na miejsce, okazało się, że znajomy jest w jednym z najgorszych możliwych nastrojów. Ale kupił mi frytki. Było dobrze.

O tych mini-wakacjach mogłabym długo opowiadać... Wiedzieliśmy, że czasu jest niewiele, więc zaplanowaliśmy sobie mnóstwo rozrywek i staraliśmy się ciągle coś robić. Byliśmy w Akwarium w Gdyni, na młyńskim kole, na wieży katedry mariackiej w chwili, gdy biły dzwony, byliśmy cały dzień nad morzem (niezapomniany dzień... Stałam po pas w morskich falach i miałam ochotę krzyczeć z radości, że tam jestem, że jest woda, słońce i niebo, i morze, i to wszystko dla mnie! Dla równowagi znajomy leżał na kocyku na plaży pogrążony w chandrze. Postanowiłam nie przejmować się nim. Byłam bezgranicznie szczęśliwa), byliśmy na pizzy, zwiedzaliśmy starówkę, a właściwie to błąkaliśmy się po Jarmarku Dominikańskim, kupiłam mnóstwo pamiątek, zwiedzaliśmy kościół świętego Mikołaja, byliśmy u znajomych, a nawet załapałam się na uroczysty rodzinny obiad, graliśmy w gry, słuchaliśmy muzyki. A także, jako że najpierw była niedziela, a potem we wtorek uroczystość, byliśmy na dwóch Mszach, a każda była przeżyciem dla mnie. Tak po prostu był to czas niezwykle intensywny, kiedy na każdym kroku czułam się kołysana Bożą miłością, obsypywana dużymi i małymi podarkami, jak na przykład tym, że kościół był udekorowany słonecznikami. Uwielbiam je i sam ich widok obudził we mnie ogromną radość.

I tak się jakoś stało, że tego ostatniego dnia, we wtorek - gdy już miałam wyjeżdżać - nawet posępny znajomy się rozchmurzył. A nawet, o czym dowiedziałam się potem, podjął szaloną decyzję, straceńczy plan. Najpierw nie był pewien, potem nie było zupełnie okazji, a potem zabrakło mu odwagi... I nagle okazało się, że już muszę jechać, bo wieczorem odjeżdża ostatni pociąg do Warszawy, a od rana muszę być w pracy.

Staliśmy na dworcu, obładowani moimi bagażami, wzbogaconymi o pamiątki i przeżycia. Dziękowałam za możliwość przyjazdu, gościnę, za ten piękny czas, którego nie mógł mi zepsuć nawet jego podły humor... I nagle, nie wiem jak i kiedy to się stało, ale znalazłam się w jego ramionach. I chociaż nie mogłam zrozumieć, co on próbuje zrobić, to jakoś mu się udało i w końcu mnie pocałował. I wtedy właśnie wjechał na peron mój pociąg.

To najwyraźniej był "true love first kiss", bo zmienił Bestię w księcia, a ogrzycę w księżniczkę. Trwał zaledwie chwilę, a zmienił wszystko.

Dzisiaj, gdy opisuję tę historię, mam na palcu najpiękniejszy zaręczynowy pierścionek świata, a za cztery i pół miesiąca bierzemy ślub.

Niektórzy twierdzą, że od początku wiedzieli, że tak będzie.
Myśmy nie wiedzieli. Wręcz byliśmy przekonani, że to ostatnia rzecz, jaka może się zdarzyć. Czasem mawiamy, że to wszystko się stało, bo Pan Bóg to usłyszał i powiedział: "Tak? To się nie może zdarzyć? Zaraz zobaczysz, tylko potrzymaj mi piwo!" ;)

Okazało się, że to ja sama stałam się najskuteczniejszym antydepresantem.
Okazało się, że on umie jak nikt skleić połamane serce.
Okazało się, że życie może być pasmem cudów.

Musiało tylko stanąć na głowie i tak już zostać.

I tylko czasem łapię się na myśli: to naprawdę ja? To mi się wydarzyło? Przecież całe moje doświadczenie życiowe pokazywało, że takie rzeczy dzieją się innym, a tak szalone historie to tylko w książkach i filmach. Ale wtedy mój Narzeczony oświadcza mi dobitnie, że to nadal ja i że to wszystko wydarzyło się naprawdę i nadal trwa.

Jak łatwo się domyślić, to ostatnia notka z Życia Singielki-Nie-Z-Wyboru. Niecały tydzień po powrocie z Gdańska przestałam nią być, świadomie i dobrowolnie i jak Bóg da, to tak już zostanie na zawsze. I teraz nagle ten wspólny remont, to szaleństwo z urządzaniem i meblowaniem, te trudy i droga przez mękę zyskały sens. Mimo że na początku nikt nie spodziewał się Hiszpańskiej Inkwizycji...


Mida
O mnie Mida

30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki. Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru. Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem by Katrine *** My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy Nic nie wiemy, nic nie znamy za to ładnie wyglądamy Kiedy trzeba zrobić dyg My zrobimy go jak nikt Na sukienkach żadnej plamy Przy jedzeniu nie mlaskamy Dama z damą, ty i ja Mama z nas pociechę ma Dama mamie nie nakłamie Wierszyk powie, zna na pamięć Dama grzeczna jest jak nikt No i pięknie robi dyg *** Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną Na klombach mych myśli sadzone za młodu Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną I które mi świeci bez trosk i zachodu. Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. (Kazimierz Wierzyński) *** Każdy twój wyrok przyjmę twardy Przed mocą twoją się ukorzę Ale chroń mnie Panie od pogardy Od nienawiści strzeż mnie Boże Wszak tyś jest niezmierzone dobro Którego nie wyrażą słowa Więc mnie od nienawiści obroń I od pogardy mnie zachowaj Co postanowisz niech się ziści Niechaj się wola twoja stanie Ale zbaw mnie od nienawiści Ocal mnie od pogardy Panie (N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca") *** Śnić sen, najpiękniejszy ze snów, Iść w bój, w imię cierpień i krzywd I nieść ciężar swój ponad siły, Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt. To nic, że mocniejszy jest wróg, Że twierdz obległ setki i miast, Lecz bić, bić się aż do mogiły. Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd, Choć tak beznadziejnie daleki ich blask. By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł Pod sztandarem swym iść, Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg! Właśnie to posłannictwa jest sens, Więc ślubuję tu dziś Mężnym być i nie skalać się łzą, Gdy na śmierć przyjdzie iść. I nasz świat lepszy stanie się, niż Dawniej był, nim rycerski swój kask Wdział i ten, co ślubował niezłomnie Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd! The Impossible Dream, Joe Darion THE VERY BEST OF Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie O III urodzinach Salonu24 Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach Bajka wakacyjna - o elfach Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga Niejasne bajdurzenie o dorosłości Matura. Krótkie studium poznawcze Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr O moim pisaniu - właśnie Naiwna. Głupia - o zaufaniu Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa "Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd Oto właśnie ta Noc - o Passze Historia pewnego cudu - o moich narodzinach Okruchy życia - o mnie Starsza Siostra - o siostrze :) Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku Zagiąć psora - o nauczycielach Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości