Od paru dni mam w sobie wielką potrzebę wypisania się. Ciągle uniemożliwiał mi to brak wolnego czasu, spowodowany obowiązkiem uczenia się do kolejnych sprawdzianów. Teraz właściwie również powinnam się uczyć oraz odrobić mnóstwo nikomu niepotrzebnych prac domowych, ale postanowiłam to oficjalnie oprotestować i nareszcie napisać nową notkę... Tym razem na żaden fascynujący temat nie wpadłam. I prawdopodobnie, to co napiszę, nie będzie fascynujące, ale mimo to przeczytajcie wpis do końca ;).
Zawsze mam przy sobie taki jeden zeszyt. Mniej więcej po miesiącu użytkowania (a jednego zeszytu używam średnio przez miesięcy sześć) wygląda on jak psu z gardła wyjęty: okładka odrapana, obszarpana, strony nierówno zabazgrane, pokreślone wiersze... A mnóstwo kartek wkładanych do środka sprawia, że strony brulionu zupełnie nie trzymają się okładki. A jednak, choć ze wszystkich zeszytów należących do mnie ten wygląda na najbardziej zaniedbany, jest on dla mnie najcenniejszy. Ten zeszyt kryje tajemnicę...
To nie jest żadna zagadka. Chodzi po prostu o Mój Pamiętnik. Może się wydawać dziwne, że 17-latka "bawi się" jeszcze w takie rzeczy, jak prowadzenie pamiętnika. Ale "są rzeczy na Niebie i Ziemi, o których nie śniło się filozofom"... Dlatego tutaj parę słów o jego historii. To było tak...
Miałam 8 lat. I starszą siostrę, wówczas w wieku lat 17-stu (dziś siostrę mam nadal, ale obie jesteśmy nieco starsze). Owa siostra od czasu do czasu sprzątała swoje biurko - na którym, tak jak ja dziś, gromadziła masę rupieci. Sprzątając, rozdawała je mi oraz mojemu młodszemu rodzeństwu. Zawsze miałam manię na punkcie różnych zeszycików (najbardziej lubiłam takie z kolorowymi i pachnącymi kartkami lub wyjątkowymi okładkami). Wypatrzyłam u niej takie właśnie cudeńko z paskudną lalką stylizowaną na Barbie na okładce. Ale kartki wewnątrz były kolorowe. I pachnące. Jej ten zeszyt do niczego nie był potrzebny, oddała mi go bez zastanowienia. Spytałam: "Śliczny, ale co można z nim zrobić?" - "Chyba najbardziej nadaje się na pamiętnik"...
Od tego się zaczęło. Najpierw do tego zeszytu zbierałam wpisy koleżanek i kolegów. Potem od czasu do czasu zapisywałam w nim swoje własne rozmyślania i powstała ciekawa mieszanka dziennika z pamiętnikiem... Zeszyt dawno zgubiłam, ale niedawno znalazłam inny - pisany równolegle, również przemieszany z wpisami różnych znajomych. Uśmiałam się serdecznie, czytając swoje ówczesne "wpisy": na jeden dzień przypadały trzy zdania z masą błędów ortograficznych. Ale czy to nie ciekawe przeczytać nawet jedno zdanie, ale takie, które zostało zanotowane w dniu mojej Pierwszej Spowiedzi Świętej? (Komunię za bardzo przeżywałam, żeby pisać. A oto wpis stworzony parę dni wcześniej, autentyczny: „16.03.1999 r. Wtorek. Dziś mam spotkanie z księdzem Prałatem. Będzie egzamin. Jutro spowiedź św. I rachunek sumienia. 1 kwietnia komunia. Jak się cieszę!”). Pamiętam, jak bardzo lubiłam siadać i pisać te króciutkie notatki, myśląc: "Kiedyś to przeczytam i przypomnę sobie, jak to było..."
Ale te notatki pisałam od czasu do czasu. Nie nazwałabym tego "prowadzeniem pamiętnika". To były próby. Nie przetrwałam ich - przestałam się "w to bawić", zabrakło mi cierpliwości, zeszyt zgubiłam - skutecznie, jak widać. Zaniechałam pisania pamiętnika i byłam zwyczajną małą dziewczynką bez dziwnych przyzwyczajeń. Przez rok...
Skończyłam 10 lat. Mam urodziny w lipcu: tego roku jak zwykle wyjechałam na wieś. Dlatego prezent od chrzestnej dostałam we wrześniu, po powrocie. Co to było, nie pamiętam: pewnie jakaś szalenie praktyczna część ubrania? Albo zestaw muliny do haftowania?... Ale ten prezent miał dalszy ciąg: dostałam wtedy również zeszycik. Był on zupełnie wyjątkowy, formatu B6+ na oko, z grubymi, gładkimi stronami i skrzypcami na okładce. Wyjątkowy zeszyt musiał zostać wykorzystany w wyjątkowy sposób. Wtedy z powrotem opętała mnie chęć pisania - i w ten sposób zaczęła się moja mania pisania pamiętnika, trwająca od tamtego czasu (z grubsza nieprzerwanie) do dziś. To już jest 7 lat, co się przekłada na 8 tomów różnego kalibru i treści. Co charakterystyczne, każdy z zeszytów dostałam: wybrałam sobie właściwie dopiero aktualny oraz ten, który leży w zapasie; ale też nie kupiłam ich ja, tylko kupiono je dla mnie.
Ale po co właściwie pisać pamiętnik?... Sama się nad tym długo zastanawiałam. I coś wymyśliłam... Faktem jest, że jestem do tych zeszytów oraz do ich treści bardzo przywiązana. Porządkując półki przed świętami zajrzałam do tych zapisków, jednych z najdawniejszych. Wzbudziły mój śmiech, aż się zastanawiałam: czy to naprawdę ja to napisałam? Dlaczego opisywałam właśnie takie rzeczy - przeciętnemu czytelnikowi wydałyby się one błahe i nieważne. Mi, gdy to przeczytałam, właśnie takimi się wydały. Ale gdy to pisałam, musiało być to dla mnie ważne. I właśnie o to chodzi. Że dorastamy i zapominamy, jakimi byliśmy i co myśleliśmy, także co czuliśmy, mając lat tyle a tyle mniej. Pisząc niektóre rzeczy myślałam: gdy będę dorosła, przeczytam to i zrozumiem oraz uszanuję problemy moich (ewentualnych) córek. Ta myśl sprawdza się już dziś - gdy słucham mojej młodszej siostry i po cichu podśmiewam się z jej rozterek, a potem zaglądam do pamiętnika cztery tomy wstecz i widzę to samo, co ona mówiła, napisane moją ręką. Raz aż mi się wstyd zrobiło - nie za to co pisałam, ale za to, że się śmiałam.
To jeden aspekt sprawy. Druga rzecz, to czytanie tego samego tomu - czyli tego, co napisałaś o problemach istniejących nadal. Czasami niektóre wydarzenia można zobaczyć w zupełnie innym świetle. Potem się więcej rozumie. A także widać, jak wiele różnych spraw się rozwija. Poza tym, gdy opisuję dany problem, często on mi się rozjaśnia (wiadomo, przedstawienie w postaci linearnej siatki powiązań istniejących w głowie rozwiązuje kłębek w prostą nitkę; tylko czasem są na niej supełki). Często gdy cofnę się o parę kartek, lepiej rozumiem sama siebie. To taki rodzaj autoanalizy.
A ostatnia rzecz, to to, jak miło się czyta ciekawe wspomnienie barwnie opisane. Niektóre moje koleżanki wprost uwielbiały czytać mój pamiętnik (gdy opisywałam sprawę mniej osobistą, a nieco bardziej przez nie znaną, to pozwalałam im czytać). Była taka, która przychodziła i pytała: "Napisałaś coś? Bo chciałabym poczytać..."
W tym pamiętniku jestem zachowana ja. Taka, jaką mnie nikt nigdy nie znał... Taka, jaką byłam, taka, jaką jestem teraz. Jestem tam ja, o której zapomnieli nawet ci, co mnie znali... Na tych stronach jest kawał mojego życia. I wiem jedno na pewno: w życiu żadnego ze swych pamiętników nie spalę.
Komentarze