Mida Mida
569
BLOG

O małym drewnianym serduszku

Mida Mida Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Dla mojej Siostry, najpiękniejszej Panny Młodej z promiennym uśmiechem


* * *

W pracowni przygotowującej ozdoby i pamiątki na wszelkie okazje była zgromadzona naprawdę wielka ilość różnych rzeczy. Zaczynając od dużych – kartonów i opakowań, przez ogromne ozdobne papiery, drobne wstążki, materiały, kleje, farby – po malutkie: najróżniejsze ozdóbki, cekiny, koraliki, drewniane kółka, rozmaite sznurki. Dla kogoś nieobeznanego z tematem wnętrze pracowni mogło wydawać się wielkim, kolorowym chaosem, ale nie dla pani Marleny. Ona doskonale wiedziała, gdzie ma sięgnąć, żeby znaleźć taśmę klejącą lub koraliki takie, jakich akurat potrzebowała. Gdyby rzeczy w pracowni nie leżały na swoich miejscach i nie były starannie posegregowane, sprawne wykonanie jakiejkolwiek pamiątki byłoby niemożliwe. Pani Marlena świetnie o tym wiedziała i bardzo dbała o porządek. Po wykonanej pracy odkładała wszystkie używane rzeczy do ich przegródek albo na odpowiednie miejsce na półce, a ścinki i niepotrzebne kawałki materiałów starannie zmiatała do kosza.

Nie miała pojęcia, że po jej wyjściu z pracowni, gdy tylko przebrzmiał dźwięk przekręconego w zamku klucza, w tym właśnie koszu zaczynała się najlepsza zabawa. Tak to przynajmniej wyglądało dla innych ozdób, uporządkowanych, grzecznie leżących w swoich pudłach.

Wszystkie wyrzucone kolorowe koraliki i kokardki, połamane drewniane motylki, wytarte cekiny i skrawki papieru rozpoczynały tańce, hulanki i swawole. To tam nie musiały siedzieć w towarzystwie rzeczy takich samych jak one. Mogły się nawzajem poznać, polubić lub pokłócić. Ale kiedy mijało kilka dni i towarzystwo przestawało już się mieścić w koszu na śmietki, pani Marlena zabierała go i wynosiła. I tak się kończyła impreza… 

W pracowni były rzeczy ważniejsze i mniej ważne. W towarzystwie tym najbardziej liczyły się ozdoby większe, z dużą ilością żłobień, starannie wycięte; albo też zbudowane z rzadko spotykanych, cennych materiałów: kamienie szlachetne, minerały, srebrne i złote druty, wstążki w rzadkich odcieniach, błyszczące kartony z ciekawą teksturą… Siedziały napuszone, wydawały innym polecenia i uważały się za nie wiadomo kogo, tylko dlatego, że lepiej się prezentowały. 

Za to zupełnie żadnego prestiżu nie miały zwyczajne, drobne koraliki, których było wszędzie pełno albo na przykład niewielkie, drewniane serduszka. One miały swoje miejsce w sporym, białym pudle stojącym na drugiej półce od góry. Były ich tam setki. I ciągle przybywało nowych, wycinanych z każdego wolnego miejsca na drewnianej sklejce. Trzeba było je wybierać, segregować, wkładać do torebeczek. Pani Marlena nie przepadała za tym zajęciem, bo tyle miała ważniejszych spraw na głowie. Małe serduszka były jedyną nie do końca uporządkowaną ozdobą w całej pracowni. Trudno się dziwić, że czuły się zaniedbane. Nie ceniły się zbyt wysoko. Po wyjściu pani Marleny z pracowni wśród ozdób wybuchały prawdziwe dyskusje, małe rozmówki i wielkie rozmowy mieszały się, tworząc tak miły wszystkim gwar, w pudle ze ścinkami odbywały się imprezy, a w pudełku serduszek panowała cisza podszyta poczuciem wstydu i żalu. Czasami jedno serduszko wymieniło dwa czy trzy słowa z leżącym obok:
– Przepraszam, ale czy wygodnie panu? Nie uwieram może swoim rogiem?
– Ależ nie, nic mi nie przeszkadza.
– Ach, no to dobrze.
– Tak.
I znów zapadała cisza, może nawet głębsza niż poprzednio, a żal wgryzał się mocniej w serca małych drewnianych serduszek. Ale ich spolegliwa natura i brak pomysłowości sprawiały, że nie umiały odmienić swojego położenia.

Było jedno serduszko, które nie chciało tak żyć. Było ogromnie ciekawe, co takiego jest poza pudłem. Chciało spotykać się z innymi ozdobami w pracowni. Chciało zobaczyć wielki świat. Chciało zostać sławne i żeby o nim opowiadano historie przez długie lata. Było malutkie i niepozorne, ale chciało dokonać czegoś ważnego.

W pierwszej kolejności postanowiło przerwać ciszę. Nie było to łatwe i wymagało ogromnej odwagi. Nasze serduszko rozpoczęło rozmowę z najbliższym towarzyszem.
– Hej, co u ciebie?
Jedyną odpowiedzią było skonsternowane milczenie. Serduszko nieco zawiedzione kontynuowało:
– Bo ja bardzo lubię to nasze pudło i dobrze się tu czuję, ale czasami zastanawiam się, jak wygląda świat poza tymi ścianami.
W tym momencie któreś z serc leżących nieopodal nie wytrzymało i odezwało się:
– Jak to? Przecież poza naszym pudłem nie ma życia…
Na to zaoponowało inne:
– To nieprawda. Przecież bywają takie chwile, gdy pani Marlenka wybiera niektórych z nas i zabiera gdzieś w podróż poza pudło. Tylko nie mogą nam o tym opowiedzieć, bo już tu nie wracają.
Nasze serduszko zainteresowało się tym żywo:
– Zabiera w podróż? Naprawdę? A można się zgłosić na taką wyprawę?
– No nie wiem. To pani Marlenka decyduje, kogo zabiera.
– A może jej to obojętne? Może następnym razem weźmie mnie? – rozmarzyło się nasze serduszko.
– A czemu niby miała by wybrać ciebie? Jakiś wyjątkowy jesteś? Jesteś jednym z setek małych serduszek, takich jak my.
– Nieprawda! Nie jestem taki sam jak wszyscy!
– A niby w czym jesteś od nas inny?
Serduszko zastanowiło się. No właśnie, jak ono – takie drobniutkie, malutkie, tak samo jak wszyscy drewniane, miałoby być inne, specjalne? Aż wymyśliło.
– Już wiem! – Zawołało radośnie. – Ja mam imię!
– Jak to?
– Nie jestem taki, jak ty czy ty. Wy jesteście po prostu serduszkami, a ja jestem Mikuś.
To zrobiło na pozostałych niesamowite wrażenie. Nikt nie zaprzeczył. Mikuś, który odważył się nadać sobie imię, stał się wyjątkowy.
– I wiecie co? Ja wyruszę w tę podróż, zobaczycie. Nie chcę zostać w naszym pudle na zawsze.

Od tej chwili Mikuś czekał niecierpliwie, aż nadarzy się okazja. Słuchał uważnie kroków pani Marleny, czy aby nie zbliżają się do pudła. Czekał na rękę, która zdjęłaby pudełko z półki. Wyobrażał sobie, jak to będzie na świecie? Czekał cierpliwie, aż się doczekał. Usłyszał kroki, zobaczył dłoń, która tylko sięgnęła do środka. Najwyraźniej tym razem w podróż miało się wybrać kilka serduszek. To była jedna jedyna szansa… A palce pani Marleny nie sięgnęły po Mikusia. Widział, jak go mijają i serce pękało mu z żalu. Postanowił zrobić wszystko, co może. Zebrał się w sobie, przesunął i przyczepił do dłoni pani Marleny z samego wierzchu. Już cieszył się, że jednak wyrusza w podróż, że nie został pominięty, gdy poczuł, że się zsuwa, że spada!… Pani Marlena położyła wyciągnięte serduszka na stole w pracowni, ale Mikusia wśród nich nie było. Pozostałe serduszka westchnęły w głębi drewnianych serduszkowych serc: ot, tak kończy się, jak ktoś ma szalone pragnienia. Chce podróży, a… po prostu ginie.

Ale Mikuś nie zginął. Wypadł z pudła i teraz leżał na półce niżej, między różnymi, już przygotowanymi pamiątkami. W ogóle się nie bał. Był szalenie ciekawy, co wydarzy się dalej. Zorientował się już, że najwięcej się dowie, jak będzie rozmawiał, więc zagadnął stojącą obok niego kolekcję pięknych kart. Całe były przystrojone obrazkami, koralikami, wstążkami i kompozycjami z kwiatów. Mikuś postanowił zapytać kwiatki o ich zadania.
– Cześć kwiatki! Jesteście śliczne! Powiedzcie, co robicie na tych kartkach?
– Witaj, małe serduszko! – odpowiedziały mu kwiaty. – My składamy dobre życzenia.
– Jakie życzenia?
– Szczęścia, pomyślności, radości, zdrowia, powodzenia, miłości, wielu lat życia… – szemrały kwiaty ze wszystkich stron.
– A komu składacie te życzenia?
– Mamom, tatom, babciom, dziadkom, mężom, żonom, przyjaciołom, dzieciom… Każdemu! – mówiły kwiaty radośnie. – Bo każdy zasługuje na dobre życzenia!
– Ale powiedzcie mi, czy to nie nudne? Czy nie wolałyście rosnąć na łące na świecie i przeżywać tam przygody?
– Ależ, małe serduszko… Przeżywamy przygody z każdą osobą, która weźmie naszą kartkę w ręce. Uśmiech na twarzy obdarowanego jest największą przygodą!

Mikuś postanowił zapamiętać słowa kwiatków, ale bardzo interesowały go pozostałe pamiątki i ich zadania. Dlatego zagadnął stojącą najbliżej drewnianą parę, jadącą drewnianą karocą. Para była pięknie pomalowana i wyglądała niezwykle odświętnie.
– Hej! Jak się nazywacie?
– No jak to, nie widzisz? My jesteśmy Państwo Młodzi! – Ofuknął Mikusia z wyżyn karocy mężczyzna. – Ja jestem Panem, a ona moją Panną.
– A co się z wami dalej stanie?
– Pojedziemy w świat, życzyć innym Młodym Parom wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!
– Aha… A to nie jest nudne? Nie chcecie przeżyć jakiejś przygody?
– Oj, ty malutkie serduszko… Przecież małżeństwo to największa przygoda pod słońcem! To jest przygoda na całe życie!

Ale obok pary młodej w karocy Mikuś zobaczył parę prowadzącą wózek. A w wózeczku leżał jeszcze ktoś…
– Witajcie, jestem Mikuś. Wy jesteście Panem i Panią, ale kogo macie tam w środku?
– To nasze małe dziecko. Prawda Mikusiu, że jest śliczne?
Serduszko zajrzało do wózeczka, ale nie zobaczyło zbyt wiele, tylko jakieś zawiniątko, które gadało do siebie w jakimś zupełnie nieznanym języku.
– Ale tego dziecka nie da się zrozumieć! Czy ono nie jest nudne? Nie wolelibyście pojechać w świat, przeżywać przygody?
– Drogie serduszko, a jak uważasz, co to jest przygoda?

Mikuś zastanowił się chwilę. Co to właściwie miało być, ta przygoda, o której tak marzył?
– Przygoda będzie wtedy, jak będzie jakaś podróż. A potem niebezpieczeństwo. Mnóstwo zadań do rozwiązania, pułapek do uniknięcia. Jak się przeżyje ogromne emocje, a na koniec szczęśliwie wróci do domu.
– Wiesz Mikusiu, nasze dziecko to największa możliwa przygoda. Jego życie jest jak podróż, którą rozpoczyna, stawiając pierwsze kroki. Czeka je wiele niebezpieczeństw, a my je nauczymy, jak ich unikać. Będziemy go chronić, nieraz przeżywając ogromne emocje. A kiedy maluch dorośnie i sam będzie miał dzieci, to my będziemy się z nimi bawić i je rozpieszczać… I to będzie nasze szczęśliwe zakończenie. Czy to nie brzmi jak wspaniała przygoda?
Nie można się było z Państwem nie zgodzić. Mikuś przytaknął, ale wciąż coś go nurtowało.

Nasze serduszko spojrzało dalej i zobaczyło ozdobną świecę, pełną wstążek i białych dekoracji. Najważniejszą jej ozdobą był jednak biały gołąbek. Mikuś popatrzył na gołąbka i powiedział:
– Hej, ja jestem Mikuś, a ty kim jesteś?
Ptaszek spojrzał z wysokości świecy na małe serduszko i odpowiedział łagodnie:
– Witaj, Mikusiu. Jestem gołąbkiem, symbolizuję Ducha Świętego.
– A co to znaczy?
– To znaczy, że jak ktoś szykuje się do przyjęcia sakramentu świętego, to wtedy się modli i Duch Święty do niego przychodzi. W chwili Chrztu świętego często dotyczy to malutkich dzieci i za nie modlą się ich rodzice, ale potem dzieci rosną, przystępują do I Komunii i do Bierzmowania i wtedy właśnie wołają Ducha Świętego, żeby przyszedł i wspomagał ich w życiu. A ja jestem tylko symbolem na pamiątce. Mam im o tym przypominać. Bo ludzie tak mają, że łatwo zapominają.
– Ale, drogi ptaszku, nie wydaje ci się to nudne? Przecież ty masz skrzydła! Mógłbyś po prostu odlecieć i przeżywać wspaniałe przygody!
– Maleńki Mikusiu, mało jeszcze wiesz… Życie z Bogiem, Jezusem Chrystusem i Duchem Świętym jest najlepsze. To On właśnie sprawia, że chce się żyć. Sprawia, że nawet najzwyklejsza czynność, którą robisz na co dzień, jest przygodą. A bez Niego wszystko jest błahe, puste, nudne. Życie z Bogiem to najlepsza przygoda!
Mikuś zapamiętał dobrze wszystko, co opowiedziały mu pamiątki stojące na półce. Wszystkie te mądre słowa nie pozbawiły jednak naszego serduszka jednego pragnienia – Mikuś naprawdę chciał zrobić coś szalonego i dobrze się pobawić. Dlatego postanowił spaść z półki…

Podczas rozmowy z pięknymi, starannie przygotowanymi pamiątkami słyszał w tle jakieś szmery. Odgłosy zabawy, śmiechu, czasem kłótni. Docierały ze strony pudła ze ścinkami i śmietkami. Pamiątki mogły sobie wiedzieć w teorii, jakie przygody są najlepsze, ale to tam – jak myślał Mikuś – tam właśnie można było przygodę naprawdę PRZEŻYĆ. Ale żeby zostać śmietkiem, musiał spaść na podłogę, poleżeć tam, pobrudzić się, a potem zostać przez kogoś wyrzuconym do ostatniego z pudeł. Dlatego znów zebrał się w sobie, wysilił, potoczył po półce, aż do skraju… i jeszcze trochę… 

...i znów poczuł, że leci, że spada… 

...aż upadł na podłogę. Tym razem spadał dłużej i upadek trochę go zabolał. Zaczął się zastanawiać, czy to na pewno był dobry pomysł? Ale już nie mógł cofnąć swojej decyzji. Teraz mógł tylko obserwować, co będzie dalej. Entuzjazm nie opuścił go całkowicie, był przekonany, że co by się nie wydarzyło – da sobie radę. Z resztą już było tak blisko, zaraz ktoś go zobaczy na podłodze i podniesie, a potem wrzuci do śmieci… 

Mikuś upadł niedaleko stanowiska pracy pani Marleny. Leżał pod stołem dokładnie w tym miejscu, w którym pani Marlena siadała, kiedy pracowała nad kolejnymi pamiątkami. Mikuś leżał i leżał, czas mijał, a tu nic się nie działo. Słyszał rozmowy z półek ponad nim. Słyszał odgłosy zabawy z dalekiego kartonu w kącie. Gdyby mógł, sam by tam wskoczył, ale był na to za mały i nie miał dość sił, żeby dotrzeć tak daleko. Mógł tylko leżeć, słuchać, obserwować i rozmyślać. Co jakiś czas zauważał jeden lub długi kłębek kurzu, toczący się po podłodze. W końcu zobaczył wchodzące do pracowni nogi Pani Marleny. Słyszał, jak śpiewała pod nosem – tego dnia miała naprawdę dobry humor. Usiadła przy stole i skupiła się na swoim zadaniu. Mijały kolejne godziny. Za oknem słońce zaszło, niebo pociemniało, pojawił się księżyc.
– Ojej, jak późno! – usłyszało serduszko, zauważając, jak pani Marlena gwałtownie zrywa się z krzesła i zaczyna krzątać. – Zupełnie nie zauważyłam, że tyle czasu minęło! Tak dobrze mi się dziś pracowało… O proszę, trzy kolejne księgi życzeń gotowe, a ja… oj tak, czuję się naprawdę zmęczona. To będzie koniec na dziś.
I nagle Mikuś zaczął chichotać, ponieważ strasznie łaskotało go włosie szczotki, którym pani Marlena zamiatała podłogę. Serduszko razem z innymi ścinkami wyjechało spod stołu, zostało zgarnięte na szufelkę i wrzucone niedbale do pudła na ścinki. Marzenie Mikusia spełniło się. Dzisiaj wreszcie mógł przeżyć prawdziwą przygodę – imprezę ze śmietkami.

Szczęk klucza w zamku obudził pamiątki do rozmów. Nie inaczej było w pudle. Od razu ktoś zaczął się awanturować.
– Ej, nowy, gdzie się tu wpychasz! To moje miejsce i nie chcę tu żadnych intruzów!
Mikuś się zawstydził.
– Przepraszam, to niechcący, tak spadłem z szufelki, już się przesuwam…
– No, idź sobie już!
Serduszko przesunęło się, żeby nie przeszkadzać urażonemu połamanemu guzikowi, ale zaraz trafiło na wytworny kawałek wstążki.
– Ej, maluchu, co ty wyprawiasz? Chcesz podrzeć mój błyszczący wierzch? Chcesz popsuć nawet te resztki elegancji, które mi zostały?
– Przepraszam! Przecież to niechcący… – próbował się bronić Mikuś.
Przesunął się dalej. Inaczej wyobrażał sobie życie w pudle. Miała być zabawa, żarty i śmiech, a tu same pretensje i nieuprzejmość! Po raz pierwszy Mikuś zatęsknił za życiem w swoim pudełku wraz z innymi serduszkami. Albo za rozmową z uprzejmymi i wesołymi pamiątkami… Tu było okropnie!

W końcu udało mu się ułożyć tak, że nikomu nie przeszkadzał i nikogo nie uszkadzał. Swoim zwyczajem zaczął przysłuchiwać się toczącym wokół rozmowom. Ale wcale mu się nie podobały. Śmietki żartowały, owszem – wyśmiewając się z innych, leżących obok. Wcale nie zwracały uwagi na to, że komuś może być przykro. Inne kłóciły się i biły, tak, że mogli oberwać nawet ci, którzy nie chcieli się kłócić, ale akurat byli obok. Ale w końcu tym bezczelnym śmietkom znudziło się wyśmiewanie i wykłócanie, postanowili się pobawić. Na to Mikuś czekał najbardziej.

Jakże wielkie było jego zdumienie, gdy zobaczył, że ich zabawa niewiele się różni od poprzednich kłótni. Duże śmiecie, ścinki, uszkodzone ozdoby tańcowały, depcząc po leżących w okolicy małych i drobnych. Zaczepiały i docinały. Hałasowały i psuły wszystkim humor. To, co z zewnątrz wyglądało na świetną zabawę, dla małego Mikusia okazało się okropnym przeżyciem. Teraz marzył tylko o tym, żeby uciec z pudła ze śmietkami. Ale wiedział, że droga wyjścia jest tylko jedna – na śmietnik. Właściwie oznaczało to, że w kącie pudła ze śmieciami, potrącany i wyśmiewany, będzie ponuro oczekiwał końca.

W tej właśnie chwili, kiedy małe serduszko zdało sobie sprawę, że już nic nie może zrobić – do pudła ze ścinkami podeszła pani Marlena. Mikuś pomyślał, że koniec jest bliski i zaraz wyląduje w śmietniku.
– O, a kto tu leży? Takie ładne małe serduszko! Jak tu trafiłeś, ubrudziłeś się czy uszkodziłeś? – pani Marlena pochyliła się i wyjęła z pudła Mikusia, oglądając go dokładnie. – No, chyba wpadłeś tu przez przypadek, bo nie widzę u Ciebie żadnych uszkodzeń. No proszę, w sam raz trafiło mi się to serduszko, jutro będę robić życzenia dla Nowożeńców! Będziesz musiał na mnie poczekać, bo dziś już na to za późno. O, tu cię położę…
I tak pani Marlena wyciągnęła serduszko z pudła w ostatniej chwili, ułożyła troskliwie na środku stołu. Następnie poszła wynieść śmieci i zamknęła pracownię.

Mikuś miał całą noc na przemyślenie ostatnich wydarzeń. Leżał cichutko, dumając, gdy usłyszał, jak ktoś woła jego imię.
– Hej, Mikusiu!
Rozejrzał się uważnie, ale nie zauważył nikogo obok siebie. Na stole było pusto.
– To ja, Mikusiu! Hej! – głos dochodził z góry. Mikuś wysilił wzrok. – To ja, gołąbek!
– Hej, gołąbku! – ucieszył się Mikuś, przypominając sobie rozmowę z ptaszkiem z pamiątki chrzcielnej.
– Jak tam twoje przygody, małe serduszko? Udało ci się przeżyć coś emocjonującego i niebezpiecznego, tak jak pragnąłeś?
– Och, gołąbku… Tak, przeżyłem przygodę. Trafiłem do kosza ze śmietkami.
– No, to ciekawe! I jak ci się tam podobało? Tam ponoć odbywają się najlepsze imprezy w całej pracowni! A ty chyba chciałeś imprezować?
– Tak, chciałem… Ale teraz widzę, jakie to było niemądre. Te imprezy… Kiedy leżałem wysoko, w swoim pudle, a z doły dobiegały odgłosy śmiechów i tańców, wydawało się to takie fajne! A w rzeczywistości okazało się to okropnym przeżyciem. Bawiły się tylko te śmietki, które uważały się za lepsze od reszty. A z pozostałych się wyśmiewały i dokuczały im. Mnie też źle traktowali. Z resztą, nawet gdyby uznały mnie za tak samo ważnego, to wiesz co? Wcale nie chciałem się z nimi bawić. To były ścinki z okropnym charakterem, które wcale nie starały się być miłe i nie chciały żyć dobrze z innymi. Ech, moja wymarzona przygoda okazała się pomyłką…
Gołąbek słuchał Mikusia uważnie, a potem spytał:
– Ale nadal marzysz o przeżyciu przygody?
– Już sam nie wiem, gołąbku. Wydaje mi się, że jestem za mały, żeby przeżyć coś wyjątkowego. Do tego trzeba być ważnym. Pamiętam wasze rady, twoje i pozostałych pamiątek. Mogę składać dobre życzenia, ale czy ja, takie małe serduszko, mogę być zauważony? Drewniane serduszko nie bierze ślubu i nie zakłada rodziny… A Pan Bóg jest taki wielki, ma pod opieką cały świat, gdzie by tam zwracał uwagę na taką drobinkę, jak ja!
– Ale wiesz, Mikusiu, nie chodzi o to, jaki masz rozmiar. Nie chodzi też o to, czy inni cię zauważą i uznają za wielkiego. Chodzi o to, czy ty się doceniasz i uważasz, że robisz coś dobrze. Czy zastanawiałeś się nad tym, jaki jest twój talent? Co umiesz robić tak, że nikt cię w tym nie zastąpi? W czym jesteś najlepszy?
To było trudne pytanie i Mikuś nie znalazł na nie odpowiedzi. Leżał i namyślał się, a gołąbek czekał dłuższą chwilę, a potem dodał:
– To może zastanów się nad tym: czy ty, nawet będąc malutkim i nieważnym, możesz sprawić komuś radość?
– Nie wiem, czy mogę, nie wiem, jak! Ale wiem, że chciałbym!…
– Jeśli naprawdę tego chcesz, to nie martw się. Przyjdzie taki moment, że to odkryjesz. Bo wiesz, Pan Bóg każdemu z nas, nawet najmniejszemu, dał talent, swoją specjalność, którą każdy może uszczęśliwiać innych. Jeśli tylko tego naprawdę chce…
Gołąbek nie mówił głośno, ale jakoś tak się złożyło, że w całej pracowni było tego wieczora bardzo spokojnie. Świeżo sprzątnięte pudło na ścinki stało puste, więc nie dobiegały z niego codzienne hałasy. Inne ozdoby jakoś nie miały ochoty rozmawiać. W pracowni otulonej ciszą słowa gołąbka wybrzmiały głośno i wyraźnie. Doleciały nawet do leżącego wysoko pudła z pozostałymi serduszkami. Drobne i niewierzące w siebie drewniane ozdóbki westchnęły i same zaczęły rozważać w głębi swoich małych serduszek: one, takie niepozorne, miały mieć jakiś specjalny talent? Jakieś zadanie? Miały uszczęśliwiać innych? Ale – jak…?

Następnego dnia pani Marlena przyszła do pracowni i zajęła się wykonaniem swojego najnowszego projektu. Mikuś leżał spokojnie, czekając, co się z nim stanie. I doczekał się! Został podniesiony, starannie ułożony, potem pomalowany złotą farbą w sprayu i ozdobiony dodatkowo drobnymi białymi koralikami. A potem został przylepiony na karton, obok błyszczących piórek i dwóch złotych kółek. Te kółka chyba były bardzo ważne, bo wokół nich oprócz Mikusia pani Marlena przylepiła cały zastęp małych serduszek, starannie pomalowanych złotą farbą. Wokół były jeszcze napisy, jakieś różne, których Mikuś nie rozumiał, ale ozdobione wielkim uśmiechem. A także kompozycje z białych kwiatuszków. Potem Mikuś wraz zresztą serduszek, kwiatków i piórek został przykryty folią i postawiony na półce wśród ozdobnych kart z życzeniami. Przypomniał sobie swoją pierwszą rozmowę z nimi i pozdrowił je serdecznie. Pomyślał, że teraz będzie musiał czekać, nie wiadomo, jak długo… Jednak teraz był już spokojny.
– Gołąbku, drogi gołąbku! – zawołał Mikuś ze swojej karty do ptaszka na wysokiej świecy.
– Co tam, drogi Mikusiu?
– Pamiętasz, jak pytałeś mnie o mój talent?
– Pamiętam! Odkryłeś już, jak możesz uszczęśliwiać innych?
– Nie jestem pewien, ale chyba wiem…
– Co wiesz? Co odkryłeś? Jaki jest ten talent? – tym razem nie dopytywał gołąbek, ale wszystkie serduszka z serduszkowego pudła, które Mikuś na samym początku opuścił. Pozostałe serduszka, słuchając rozmów tego dzielnego malucha, najbardziej pragnęły usłyszeć odpowiedź na to pytanie. Bo, kto wie: może one także miały jakiś talent? Może mogłyby odnaleźć go i uwierzyć w siebie? Wtedy już nie czułyby się niepozorne i zaniedbane, tylko byłyby najważniejsze na świecie: każde z nich miałoby przed sobą bardzo ważne zadanie do wypełnienia!
– Och, drogie serduszka! Nie wiem, czy ktoś z was też to w sobie odkryje, ale ja myślę… Że w tej złotej farbie, z piórkami i kwiatkami wokół mnie, wyglądam naprawdę ślicznie! I myślę, że beze mnie ta karta nie byłaby taka piękna. Że moja obecność tutaj jest naprawdę ważna. I ten, kto dostanie życzenia, będzie się naprawdę mógł cieszyć tym pięknym widokiem!
Gołąbek uśmiechnął się, słysząc w głosie Mikusia prawdziwą dumę i radość. Wiedział, że po raz pierwszy nasze serduszko poczuło, że jest na swoim miejscu. Oraz że to miejsce jest bardzo dobre.

W pudle z pozostałymi serduszkami zaszumiało od rozmów i westchnień. Małe drewniane ozdóbki zamarzyły o podobnym losie. Odzyskały wiarę w siebie. Od tego momentu w pudle nie było już smutno i melancholijnie. Wiele serduszek zaczęło mieć nadzieję, że kiedyś też będą pięknie wyglądać, składać dobre życzenia i cieszyć innych swoim widokiem.

Kto wie, ile czasu minęło?… W końcu karta z Mikusiem została zabrana z półki. Ktoś ją wziął w ręce i uśmiechnął się. Mikuś poczuł jakieś szuranie, przewracanie stron, usłyszał skrobanie pióra po papierze. A potem – karta została schowana do koperty, koperta do pudełka, a Mikuś zasnął… Aż obudził go blask. Ale to nie było światło płynące z żarówki, ani nawet od słońca – to była promienna twarz Panny Młodej, która trzymała w rękach kartę z życzeniami od rodziców i śmiała się tym śmiechem najszczęśliwszym na świecie.

Tym razem Mikuś miał pewność, że dokonał w życiu czegoś ważnego i wielkiego, a jego małe, drewniane serce pękało z dumy i ze szczęścia. Odkrył, że to właśnie o to mu chodziło, że przygodą jego życia było uszczęśliwianie wszystkich wokół, a przede wszystkim tej jednej Panny Młodej, której uśmiech wart był wszystkich trudnych doświadczeń i tak długiego czekania. Przy okazji zaraził nadzieją i radością setki maleńkich drewnianych serduszek, chociaż nawet o tym nie wiedział. 

Od tego dnia Mikuś stał na dobrze widocznym miejscu na półce Panny Młodej. Patrzył na jej Męża, ich szczęście, a gdy przyszedł odpowiedni czas – życzył dobrze także malutkiemu dziecku, które pojawiło się w kołysce w kącie. „Może ci się wydawać, że jesteś malutki i nic nie możesz – dumał Mikuś – ale to nieprawda. To właśnie chciał mi przekazać gołąbek. Bo talent do czynienia dobra jest czymś, co każdy może w sobie odnaleźć. To dar, którym każdego z nas obdarzył Bóg, bo jest dobry i bardzo nas kocha. Ten talent jest zawsze wspaniały i wyjątkowy w wykonaniu każdego, niezależnie od rozmiaru czy innych niesionych w sercu obaw. Trzeba tylko tego chcieć!”

Mida
O mnie Mida

30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki. Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru. Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem by Katrine *** My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy Nic nie wiemy, nic nie znamy za to ładnie wyglądamy Kiedy trzeba zrobić dyg My zrobimy go jak nikt Na sukienkach żadnej plamy Przy jedzeniu nie mlaskamy Dama z damą, ty i ja Mama z nas pociechę ma Dama mamie nie nakłamie Wierszyk powie, zna na pamięć Dama grzeczna jest jak nikt No i pięknie robi dyg *** Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną Na klombach mych myśli sadzone za młodu Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną I które mi świeci bez trosk i zachodu. Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. (Kazimierz Wierzyński) *** Każdy twój wyrok przyjmę twardy Przed mocą twoją się ukorzę Ale chroń mnie Panie od pogardy Od nienawiści strzeż mnie Boże Wszak tyś jest niezmierzone dobro Którego nie wyrażą słowa Więc mnie od nienawiści obroń I od pogardy mnie zachowaj Co postanowisz niech się ziści Niechaj się wola twoja stanie Ale zbaw mnie od nienawiści Ocal mnie od pogardy Panie (N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca") *** Śnić sen, najpiękniejszy ze snów, Iść w bój, w imię cierpień i krzywd I nieść ciężar swój ponad siły, Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt. To nic, że mocniejszy jest wróg, Że twierdz obległ setki i miast, Lecz bić, bić się aż do mogiły. Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd, Choć tak beznadziejnie daleki ich blask. By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł Pod sztandarem swym iść, Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg! Właśnie to posłannictwa jest sens, Więc ślubuję tu dziś Mężnym być i nie skalać się łzą, Gdy na śmierć przyjdzie iść. I nasz świat lepszy stanie się, niż Dawniej był, nim rycerski swój kask Wdział i ten, co ślubował niezłomnie Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd! The Impossible Dream, Joe Darion THE VERY BEST OF Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie O III urodzinach Salonu24 Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach Bajka wakacyjna - o elfach Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga Niejasne bajdurzenie o dorosłości Matura. Krótkie studium poznawcze Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr O moim pisaniu - właśnie Naiwna. Głupia - o zaufaniu Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa "Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd Oto właśnie ta Noc - o Passze Historia pewnego cudu - o moich narodzinach Okruchy życia - o mnie Starsza Siostra - o siostrze :) Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku Zagiąć psora - o nauczycielach Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości