Właśnie wracam od lekarza i szlag jasny mnie trafia.
Otóż zgodnie z nowymi, genialnymi przepisami, lekarz internista nie może przepisać leku na przewlekłą chorobę ze stawką zryczałtowaną, o ile nie jest w posiadaniu odpowiednio świeżej opinii specjalisty, ze wskazaniem do stosowania tego właśnie leku.
Dajmy na to astmatyk, który za wskazaniem pulmonologa dany lek ma przyjmować przez - powiedzmy - minimum trzy lata, może oczywiście dostać ten lek na receptę wydaną przez internistę, ale zapłaci za niego 45 zł, zamiast zryczałtowanej stawki 4,20 zł, jeżeli pulmonolog raz na pół roku nie potwierdzi, że tak – pacjent ma brać ten lek nadal.
I wcale by mnie ta zmiana nie zdenerwowała (sam jej cel wydaje się być szlachetny – w końcu raz na jakiś czas warto się poddać badaniu specjalistycznemu i sprawdzić, czy należy podtrzymywać dany sposób leczenia), gdyby nie mały szczegół, pikuś można rzec. A „pikuś” jest taki, że aby się dostać do specjalisty za pół roku, należy się od niego zapisać już dziś. A żeby się z kolei do niego dziś zapisać, to trzeba także już dzisiaj iść do lekarza pierwszego kontaktu po skierowanie do tego specjalisty, bo przecież taki astmatyk, leczący się stale u pulmonologa, skąd miałby wiedzieć, jakiej specjalności lekarz może orzekać o jego chorobie?
Zatem nie dość, że wciąż obowiązuje idiotyczna procedura, polegająca na włączeniu obowiązkowego pośrednika w postaci lekarza pierwszego kontaktu (dzięki czemu NFZ musi zapłacić za dwie wizyty, zamiast jedną), to jeszcze zwiększa się częstotliwość tych zbędnych wizyt „pierwszokontaktowych”.
Nawet jeżeli człowiek znajduje się już pod opieką poradni specjalistycznej i nie musi latać do pośrednika za każdym razem, żeby się umówić na wizytę z innym lekarzem, to oczywiste jest, że w efekcie wprowadzonej zmiany wzrośnie czas oczekiwania na konsultację u specjalisty, czas, który dzisiaj trwa czasem nawet tyle co ciąża.
Nie korzystam od dawna z lecznictwa państwowego, bo szanuję swoje zdrowie psychiczne. Zatem co prawda nie naciągam NFZ na pokrywanie zbędnych zupełnie kosztów i na wizytę specjalistyczną czekam góra trzy dni, ale za to albo będę ponosiła albo wyższe ceny leków (bo przepisze mi je internista), albo poniosę niemałe koszty specjalisty, którego akurat nie mam w pakiecie prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego. Zatem zostanę ukarana za to, że wyciągam z NFZ mniej pieniędzy niż inni.
Przypomnę przy okazji, że wybitnie mądry Najwyższy Sąd Administracyjny uznał nie tak dawno temu, ze tzw. pakiety medyczne opłacane przez pracodawców są (ba! były od zawsze) opodatkowane (a za tym od razu idą składki ZUS, bo co jest przychodem do podatku, jest także podstawą składek ZUS), chyba tylko po to, aby zniechęcić pracodawców do opłacania pakietów, a pracowników do korzystania z nich, co oczywiście natychmiast zwiększy kolejki w przychodniach NFZ i podwyższy koszty. Dzięki temu lada chwila trzeba będzie zwiększyć składkę zdrowotną.
Nie mam niestety wątpliwości, że Pani Kopacz sama z siebie się do dymisji nie poda. Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem posłom koalicji nie uda się wybronić ministra. Akurat TA PANI wyjątkowo zasługuje na pozbawienie jej funkcji. Do tego wszystkiego warto wziąć pod uwagę, co sądzi o działaniach NFZ, a zatem także i Pani Minister, środowisko lekarskie, które obecnie więcej czasu poświęca biurokracji niż leczeniu pacjentów, a będzie poświęcać jeszcze więcej. Chyba czas aby posłowie, a także szef rządu, rozważyli sprawę zdrowia we własnych sumieniach i zrobili co należy.
Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są.
UWAGA
NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka