Celowa zagrywka Kaczyńskiego, czy nieznajomość prawa?

Zgodnie z tym co od dawna twierdzę, a nie tylko ja zresztą, Pani Zyta Gilowska nie może wziąć udziału w debacie przedwyborczej z Ministrem Rostowskim. I nie weźmie.

Pytanie jednak, czy Kaczyński o tym wiedział i udawał, że nie wie, po to choćby, aby usłyszeć Rostowskiego mówiącego, że do łamania prawa ręki nie przyłoży, czy też nie wiedział, co by fatalnie świadczyło o jego przygotowaniu do roli premiera (mając na uwadze ukończony kierunek studiów!).

W mojej ocenie – jednak nie wiedział, może dowiedział się w trakcie słynnego obiadu, ze „może być problem” i cały pic polegał na tym, że Gilowska chciała zobaczyć reakcje na pomysł, że ewentualnie byłaby skłonna przepytać Rostowskiego. A nuż tego przepisu by nie wywleczono, a nuż jej przełożony uznałby, że to nie byłaby działalność polityczna i publiczna. Brzmienie przepisu jednak nie pozostawia żadnej wątpliwości i w jego świetle nawet składanie publicznie deklaracji, że Pani Gilowska, członek Rady Polityki Pieniężnej, zawsze będzie wspierała szefa wskazanej partii, to kroczenie po cienkiej linie.

Teraz, gdy mleko się nareszcie rozlało, Kaczyński oczywiście twierdzi wszem i wobec, że Gilowska rozjechałaby Rostowskiego, w co śmiem wątpić, bowiem to nie Gilowską, a Rostowskiego uznano za jednego z najlepszych ministrów finansów w Europie. Do tego, gdyby Gilowska chciała Rostowskiego „rozjechać”, musiałaby to zrobić w oparciu o wiedzę pochodzącą z aktualnie wykonywanej pracy, a to już byłby „kryminał”.  

Zastanawia jednak inna sprawa. Nie Gilowska, to kto? Ano właśnie nikt. Nie ma PiS ekspertów w swoich szeregach, mimo zachłystywania się profesorami i doktorami przez posła Girzyńskiego, stawiającego tych profesorów i doktorów w opozycji do magistra inżyniera.

Pani Szydło w starciu z Rostowskim nie miałaby żadnych szans.

Słuszna decyzję podjął Kaczyński „obrażając” się na debaty. To jedyna rozsądna droga, jaką mógł pójść.