Nie mam nic przeciw zmianie płci. Przyjmuję naukową tezę, że płeć istnieje w mózgu, a nie w kroczu. Mało tego - dopuszczam dowód z twierdzenia, że czasem cechy płciowe u noworodka są na tyle niejednoznaczne, że to lekarze decydują, czy "wykształcamy" chłopca, czy dziewczynkę. Rodzice częściej decydują się na wydobycie cech męskich. A potem... klops. Bywa oczywiście i na odwrót, osobiście znam kobietę, która dziś jest mężczyzną. Fakt - od zawsze miała męską sylwetkę, męską twarz, męski chód, głos i sposób bycia, ale miała też delikatną psychikę właściwą kobietom. Dziś jest Jurkiem, a nie Joanną, żyje z inną kobietą i ponoć jest szczęśliwa/y. Ale nie o tym chciałam.
Nie mam nic do Anny Grodzkiej jako takiej, do jej decyzji życiowych, postawy politycznej etc. etc. Ale w mojej skromnej ocenie, Pani Grodzka niczym szczególnym się w polityce nie wykazała. A gdyby tak tragicznym zrządzeniem losu szlag trafił znienacka samego prezydenta, marszałka i wszystkich wicemarszałków, a jedna Anna Grodzka uszłaby z życiem, wówczas zostałaby na jakiś czas p.o. prezydenta. Chyba nawet Pan Biedroń nie ma wątpliwości, że Anna Grodzka to nie ten kaliber? W dodatku - kandydowała z listy Palikota będąc w tym czasie członkiem SLD.
Kandydatury Anny Grodzkiej, jakkolwiek przemiła z niej osoba, na stanowisko wicemarszałka sejmu nie poparłabym. Ale nie dlatego, że jest transseksualistką, ale dlatego, iż mam obawy, że jej kandydatura została wysunięta właśnie z tego powodu.
Do niedawna podobnie było w Ameryce z tzw. Afroamerykanami. Dawało się kandydaturę takiego więcej ciemnoskórego, a gdy odpadł, podnosił się wrzask o rasizmie i dyskryminacji. Tu niestety podejrzewam podobne podłoże.