Mila Nowacka Mila Nowacka
1664
BLOG

Niedziela – kto straci pracę – polemika z Zeszyt w Kratkę

Mila Nowacka Mila Nowacka Polityka Obserwuj notkę 155

To już moja druga notka w sprawie zakazu pracy w handlu w niedzielę, sprowokowana notką Pani przed 50-ką, czyli Zeszyt w Kratkę.

Pisze ona:

Żadna z walczących stron nie pomyślała o tych, którzy w niedzielę zamiast zjeść śniadanie z rodziną pchają palety z towarem czy są przymurowani do krzesła przy kasie.

A Zeszyt w Kratkę pomyślała, czy przypadkiem może wolą oni pchać palety z towarem niż mieć wolne nie tylko niedziele, ale całą resztę dni w roku?

Jest niestety prawdą, że zamknięcie centrów handlowych i hipermarketów w niedziele oznacza dla kilkudziesięciu  tysięcy osób utratę pracy.

Rachunek jest prosty.

Przyjmijmy, że w jednym dużym markecie jest czynnych średnio 10 kas jednocześnie. 10 kas przez 12 godzin. To daje tylko w jednym dniu 120 roboczogodzin, 480 godzin miesięcznie, co odpowiada trochę więcej niż trzem etatom (uwzględniając urlopy). Zamknięcie tej placówki w niedziele spowoduje utratę pracy przez 3 osoby. Bo w pozostałe dni bynajmniej nie przybędzie  klientów, tylko ci klienci wyjdą po prostu z większą ilością towarów.

Zakaz pracy w niedziele dotknie także galerie handlowe, a tym samym zamknięte będą również istniejące tam restauracje. W nich w soboty i niedziele chętnie zatrudnia się studentów, a studenci tam chętnie pracują, mogąc pogodzić dzienne studia z pracą. Ile jest takich restauracji i kawiarni w każdej galerii? Co najmniej trzy. W każdej z nich pracuje na jednej zmianie około 12 osób, także przez 12 godzin (kucharze, kelnerzy, zmywający).  Zatem pracują w jedną niedzielę przez łącznie 144 godziny, co daje miesięcznie 576 godzin – kolejne trzy-cztery osoby na bruku, a ty studencie  szukaj innej pracy na weekendy, tylko jakiej?

Stracą pracę także sprzedawcy – w każdym większym sklepie co najmniej 1 osoba. Sklepów tego typu w każdej galerii jest co najmniej kilka, ale niech będzie, że tylko 3.

A teraz przemnóżmy tych 10 osób przez 5000 tego rodzaju placówek. No i dodajmy do tego układaczy na półkach, pchaczy palet, sprzątających, obsługę klienta….

Pracę straci kilkadziesiąt tysięcy osób i żadne namaszczanie wagi wolnej niedzieli tego nie zmieni.

Pisze Zeszyt:

Chyba nie ma różnicy czy zakupy robimy przez sześć dni czy siedem.

Dla nas konsumentów może i nie ma. Dla tych, którzy dla nas w tym dniu pracują – ma ogromne.  I – przewrotnie zapytam – chyba nie ma różnicy, czy śniadanie z rodziną je się w niedzielę, czy w sobotę? A może w ogóle w środę, bo tak akurat małżonkom wolne wypada? Przecież masa ludzi pracuje w niedziele w służbie zdrowia, policji, ochronie, na stacjach benzynowych, w restauracjach, etc, etc.

To, że w tu i ówdzie w Europie sklepy w niedziele nie działają, nie może być argumentem w Polsce. Po pierwsze Polski nie stać na taką zmianę w tym momencie, po drugie niektóre z tych krajów chcą się wycofać z tego zakazu, po trzecie – obywatele tych krajów mający za miedzą kraj, gdzie zakaz nie obowiązuje, jeżdżą do tego innego kraju na niedzielne zakupy, jak Niemcy do Szczecina.

Udawanie dbałości o los pracowników w sytuacji, gdy decyzją administracyjną pozbawi się tych pracowników pracy, to kiepski żart. Szczególnie, gdy przeciwwagą ma być niedzielne śniadanie z rodziną.

Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są. UWAGA NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka