To już moja druga notka w sprawie zakazu pracy w handlu w niedzielę, sprowokowana notką Pani przed 50-ką, czyli Zeszyt w Kratkę.
Pisze ona:
Żadna z walczących stron nie pomyślała o tych, którzy w niedzielę zamiast zjeść śniadanie z rodziną pchają palety z towarem czy są przymurowani do krzesła przy kasie.
A Zeszyt w Kratkę pomyślała, czy przypadkiem może wolą oni pchać palety z towarem niż mieć wolne nie tylko niedziele, ale całą resztę dni w roku?
Jest niestety prawdą, że zamknięcie centrów handlowych i hipermarketów w niedziele oznacza dla kilkudziesięciu tysięcy osób utratę pracy.
Rachunek jest prosty.
Przyjmijmy, że w jednym dużym markecie jest czynnych średnio 10 kas jednocześnie. 10 kas przez 12 godzin. To daje tylko w jednym dniu 120 roboczogodzin, 480 godzin miesięcznie, co odpowiada trochę więcej niż trzem etatom (uwzględniając urlopy). Zamknięcie tej placówki w niedziele spowoduje utratę pracy przez 3 osoby. Bo w pozostałe dni bynajmniej nie przybędzie klientów, tylko ci klienci wyjdą po prostu z większą ilością towarów.
Zakaz pracy w niedziele dotknie także galerie handlowe, a tym samym zamknięte będą również istniejące tam restauracje. W nich w soboty i niedziele chętnie zatrudnia się studentów, a studenci tam chętnie pracują, mogąc pogodzić dzienne studia z pracą. Ile jest takich restauracji i kawiarni w każdej galerii? Co najmniej trzy. W każdej z nich pracuje na jednej zmianie około 12 osób, także przez 12 godzin (kucharze, kelnerzy, zmywający). Zatem pracują w jedną niedzielę przez łącznie 144 godziny, co daje miesięcznie 576 godzin – kolejne trzy-cztery osoby na bruku, a ty studencie szukaj innej pracy na weekendy, tylko jakiej?
Stracą pracę także sprzedawcy – w każdym większym sklepie co najmniej 1 osoba. Sklepów tego typu w każdej galerii jest co najmniej kilka, ale niech będzie, że tylko 3.
A teraz przemnóżmy tych 10 osób przez 5000 tego rodzaju placówek. No i dodajmy do tego układaczy na półkach, pchaczy palet, sprzątających, obsługę klienta….
Pracę straci kilkadziesiąt tysięcy osób i żadne namaszczanie wagi wolnej niedzieli tego nie zmieni.
Pisze Zeszyt:
Chyba nie ma różnicy czy zakupy robimy przez sześć dni czy siedem.
Dla nas konsumentów może i nie ma. Dla tych, którzy dla nas w tym dniu pracują – ma ogromne. I – przewrotnie zapytam – chyba nie ma różnicy, czy śniadanie z rodziną je się w niedzielę, czy w sobotę? A może w ogóle w środę, bo tak akurat małżonkom wolne wypada? Przecież masa ludzi pracuje w niedziele w służbie zdrowia, policji, ochronie, na stacjach benzynowych, w restauracjach, etc, etc.
To, że w tu i ówdzie w Europie sklepy w niedziele nie działają, nie może być argumentem w Polsce. Po pierwsze Polski nie stać na taką zmianę w tym momencie, po drugie niektóre z tych krajów chcą się wycofać z tego zakazu, po trzecie – obywatele tych krajów mający za miedzą kraj, gdzie zakaz nie obowiązuje, jeżdżą do tego innego kraju na niedzielne zakupy, jak Niemcy do Szczecina.
Udawanie dbałości o los pracowników w sytuacji, gdy decyzją administracyjną pozbawi się tych pracowników pracy, to kiepski żart. Szczególnie, gdy przeciwwagą ma być niedzielne śniadanie z rodziną.
Komentarze