mimm mimm
138
BLOG

Jak to nad Wisłą dawniej wojowano...

mimm mimm Kultura Obserwuj notkę 14

Historia obrony Polski nie na linii granicy, ale w głębi kraju jest bogata i dla osób obeznanych z historią polskiej wojskowości nie są to żadne arkana, Niemniej jednak dla profanów, dla których historia to terra incognita pewna niedawna wrzutka ciągle pozostaje powodem do pseudopatriotycznego wzmożenia i napiszę to wprost idącego za tym bełkotu. A tymczasem wystarczy sięgnąć do dziejów Polski.

Zamysł, by nie bronić się zgodnie z hasłem „nie oddamy ni guzika” odnajdujemy bowiem już w Średniowieczu. Wystarczy przypomnieć tu wojny polsko – niemieckie z okresu pierwszych Piastów. Za czasów panowania Bolesława Chrobrego wyprawy cesarskie docierały w głąb kraju pod Poznań. A główną formą walki z najeźdźcą była taktyka partyzancka i obrona grodów (Niemcza). Sto lat po tych wydarzeniach podobną koncepcję obrony kraju przed Niemcami przyjął Bolesław Krzywousty, koncentrując swe działania na obronie grodów (Głogów), walce partyzanckiej i odpowiadającego polskim zamiarom skanalizowania kierunków uderzeń niemieckich poprzez masowe tworzenie sieci zagród, zasieków i zamykanie dzięki temu możliwości wojsk cesarskich.

Wieki po tych dwóch Piastach podobne formy walki stosował Jan Sobieski. Taki właśnie zamysł przyświecał mu jeszcze jako hetmanowi polnemu w trakcie kampanii 1667 roku przeciwko Kozakom i Tatarom. Podległe wówczas Sobieskiemu wojska liczyły około 18 tysięcy żołnierzy. Z tego 8 tysięcy zostawił w obronie miast i zamków. Pozostałe 10 tysięcy miało działać w polu. Przy czym prawie cała jazda została rozrzucona po Wołyniu. Przy sobie wódź polski zostawił 1000 jazdy, 2 tysiące piechoty, kilka tysięcy chłopów i 18 dział. Z tą to częścią sił polskich Sobieski zamknął się w warownym obozie pod Podhajcami. Taka taktyka zapewniła stronie polskiej sukces. Z jednej strony rozrzucone po kraju chorągwie jazdy energicznie atakowały czambuły tatarskie, które oderwały się od sił głównych Krym Geraja. Z drugiej natomiast broniły się załogi w zamkach i miastach. Również walki pod Podhajcami rozpoczęte 4 października przyniosły sukces Polakom i doprowadziły do podpisania 17 października traktatu pokojowego korzystnego dla Rzeczpospolitej. Wiktoria pod Podhajcami przyniosła Sobieskiemu w bliskiej perspektywie buławę hetmana wielkiego koronnego, a w dalszej koronę.

Podobną taktykę walki wewnątrz kraju Sobieski zastosował także w 1672 roku w trakcie brawurowej kampanii, która przeszłą do historii wojskowości Polski jako wyprawa na czambuły tatarskie. W trakcie tej trwającej 9 dni wyprawy podległe hetmanowi wojska przebyły kilkaset kilometrów, staczając 7 zwycięskich bitew i potyczek oraz uwalniając z jasyru kilkanaście tysięcy ludzi. Warto zauważyć, że i ówcześni turbo patrioci, skupieni wokół Michała Korybuta Wiśniowieckiego wybrali się na wojnę. Kiedy jednak w pobliżu ich obozowiska pod Gołębiem pojawił się jakiś niewielki czambuł tatarski, doszło wśród nich do takiego napadu paniki, że zdenerwowany Jan Chryzostom Pasek zakrzyknął: „Dla Boga! Nie bądźmy jerozolimską, ale polską szlachtą”.

Zastosowany dwukrotnie z powodzeniem schemat obrony kraju Sobieski powtórzył już po swej elekcji podczas kolejnych walk z Turkami i podległymi jej Tatarami oraz Kozakami w 1675 roku. Także wtedy główny ciężar walk spoczywał na rozrzuconych po Podolu chorągwiach jazdy, pod których osłoną koncentrowały się siły polskie w głębi kraju, we Lwowie. W wyniku walk, do których wówczas doszło na Kresach, strona polska odniosła sukces, a wódź turecki Ibrahim Szejtan musiał uznać się za pokonanego i wycofać z terenów Rzeczpospolitej.

W 1809 roku wybuchła kolejna z wojen epoki napoleońskiej tym razem pomiędzy Francją a Austrią. Terenem walk stały się także ziemie polskie, a zwłaszcza sprzymierzone z Francją Księstwo Warszawskie. Na jego obszarze działał VII korpus austriacki dowodzony przez arcyksięcia Ferdynanda d`Este. Zadanie obrony kiełkującej na nowo polskiej państwowości przypadło natomiast armii Księstwa dowodzonej przez księcia Józefa Poniatowskiego.

Najbardziej znanym epizodem tych walk jest oczywiście bitwa pod Raszynem. To pod tą miejscowością narodził się esprit de corps armii Księstwa oraz legenda księcia Pepiego, który w krytycznych momentach starcia osobiście prowadził polskie kontrataki czy też pomagał w obsłudze dział. Sama bitwa była nierozstrzygnięta z taktycznego punktu widzenia. Każda ze stron przypisywała więc sobie, przynajmniej w wymiarze propagandowym, sukces. I choć wojsko polskie dzielnie w niej się biło i dotrzymało pola Austriakom, to jednak dowództwo polskie podjęło decyzję o odwrocie do Warszawy.

Za ustępującymi siłami polskimi postępował korpus austriacki, który wkrótce po raszyńskim starciu podszedł pod mury stolicy. Ta zaś gotowała się do walki. Kręgosłupem obrony miała być oczywiście armia wsparta jednakże ochotnikami, których setki, a nawet tysiące zgłaszały się po broń. W sumie tych gwardzistów warszawskich było około 5 tysięcy. Problem w tym, że z wojskowego punktu widzenia nie przedstawiali oni wielkiej wartości. Dochodziło wśród nich do libacji, a także niesubordynacji. Na własnej skórze odczuł to generał Sokolnicki, którego rozkaz wydany oddziałowi gwardii stacjonującemu na rogatkach czerniakowskich o spaleniu wszelkich budynków na przedpolu został zlekceważony. Nie najlepiej przedstawiał się także stan miejskich umocnień. Na przykład stan wałów w rejonie Czerniakowa był tak fatalny, że można było na nie wjechać konno bez większych trudności. Nadzieje na obronę stolicy przed Austriakami wśród ludności miasta wzmagały natomiast przybywające do niej oddziały regularne. Powody do optymizmu dawał również warszawski arsenał, dobrze zaopatrzony w broń i amunicję.

Niemniej jednak książę Poniatowski traktował przygotowania obronne jako swego rodzaju demonstracje „dla okazania nieprzyjacielowi wojennej postawy niż dla poważnego oporu”. Podobny pogląd na tę kwestię mieli również generałowie Dąbrowski i Zajączek. Z kolei dowództwo austriackie, nie wyłączając arcyksięcia Ferdynanda, odczuwało, wydaje się, przed nadchodzącym starciem w Warszawie pewien niepokój. Bano się przede wszystkim uwikłania się w ciężkie i przewlekłe walki na miejskich uliczkach i placach pośród plątaniny budynków. Zdawano sobie również sprawę, że nawet zdobycie stolicy w efekcie tych walk można było okupić hekatombą ofiar po swojej stronie. Przykład Madrytu i Saragossy był tu nad wyraz wymowny. Nie oznacza to, że Austriacy zamierzali zrezygnować z zajęcia Warszawy. Wręcz przeciwnie. W ich kalkulacjach była ona oraz reszta ziem Księstwa traktowana jako karta przetargowa w toczącej się równolegle rozgrywce dyplomatycznej z Prusami i Rosją. Zamierzono po prostu opanowane tereny nad Wisłą przekazać tym dwóm państwom, w zamian uzyskując ich przyłączenie się do wojny przeciwko Francji po stronie Austrii. Wobec takiej postawy i dylematów obu walczących na tym froncie stron przeciwnicy zdecydowali się ostatecznie na negocjacje.

Mieli je prowadzić osobiście książę Poniatowski i arcyksiążę Ferdynand. Do pierwszego spotkania obu głównodowodzących doszło już 20 kwietnia, a więc dzień po raszyńskim starciu, przed rogatkami Jerozolimskimi. Ta pierwsza rozmowa była ogólnikowa, ale też pełna kurtuazji. Arcyksiążę pochwalił postawę żołnierzy Księstwa pod Raszynem i zaproponował przejście na swoją stronę, wskazując, że Polacy są wykorzystywani przez Napoleona. Polski dowódca w odpowiedzi na tę austriacką propozycję odparował, że Polacy „przynajmniej powinni być bardzo wdzięczni cesarzowi Napoleonowi za przywrócenie nam naszego wojska narodowego i za zaszczyt, jakiego dostąpiliśmy, walcząc z Waszą arcyksiążęcą Mością pod sztandarami polskimi”. Po krótkiej wymianie zdań obaj dowódcy powrócili do swoich obozów. Po dotarciu do swej kwatery jeszcze tego samego dnia Poniatowski zwołał naradę, w której udział wzięli generałowie Dąbrowski, Zajączek, rezydent Serra, komisarz wojenny Desirat, Saunier oraz wyżsi oficerowie armii Księstwa. Konkluzja tej narady była jednoznaczna – Warszawy obronić się nie da.

W następstwie tego wniosku jeszcze na tej samej naradzie sformułowano ośmiopunktową konwencję, określającą zasady oddania Austriakom Warszawy i wycofania wojsk polskich na praski brzeg Wisły. 21 kwietnia książę Poniatowski przedstawił ją Ferdynandowi d`Este podczas trwającej około dwóch godzin rozmowy. Negocjacje zakończyły się sukcesem Polaka, ponieważ arcyksiążę odrzucił jedynie artykuł 1, przewidujący dziesięciodniowe zawieszenie broni. Termin ten skrócono do 48 godzin, podczas których armia Księstwa miała przejść na drugi brzeg Wisły wraz z całą bronią, wyposażeniem i zapasami. Pozostałe punkty konwencji gwarantowały takie sprawy jak opiekę nad rannymi żołnierzami Księstwa, bezpieczeństwo rezydenta francuskiego oraz w artykule 5 zakaz nakładania na miasto kontrybucji, jak również to, że „osoby, własności i wszelkie wyznania szanowanymi będą”.

Tuż po podpisaniu konwencji rozpoczęto ewakuację wojska na prawy brzeg Wisły, przede wszystkim do twierdz w Modlinie i Serocku. Broń i amunicję przewieziono statkami do tej pierwszej fortecy. Jako ostatni opuścił Warszawę Poniatowski. Jego wyjazdowi towarzyszyła wrzawa i wrogość ludności stolicy. Zgromadzeni ludzie krzyczeli w jego kierunku „zdrada”, „stryj sprzedał Polskę Moskalom, ten ją teraz Austriakom sprzedaje” i „precz z Poniatowskimi”. Głównodowodzący przyjmował te wrzaski ze spokojem, ponieważ dokładnie takiej reakcji tłumu się spodziewał. Zdawał sobie także sprawę, że ludność nie jest w stanie zrozumieć zapadłych w tym czasie decyzji wojskowo – politycznych. Jak chociażby pozostawienie w polskich rękach umocnień praskich jedynego istniejącego wówczas mostu warszawskiego, co wykluczało szybkie przekroczenie Wisły przez siły austriackie w tym rejonie. Zabezpieczało to byt pokiereszowanej pod Raszynem armii Księstwa i jej dalsze działania na prawym brzegu rzeki. Wykazały to już działania wojenne w dniach 26 i 27 kwietnia, podczas których Austriacy próbowali zająć Pragę. Zostali jednak odparci ze sporymi stratami.

To, co wyżej napisano, nie oznacza, że i sam Poniatowski nie miał wątpliwości co do swej decyzji. W rozmowie ze swym oficerem sztabowym, Jeanem Pelletierem powiedział: „Generale, lękam się, czy nie podpisałem swojej niesławy”. Jego rozmówca odparł: „Mości książę, bądź spokojny. Sprawa Polski nie straci, lecz zyska na tej umowie. Przeszedłszy na prawy brzeg Wisły, będziesz mógł działać swobodniej. Austriacy zaś uwiężą w Warszawie znaczną część swoich wojsk”. Czas pokazał, że to francuski oficer miał rację, a nie tłum wyzywający Poniatowskiego od zdrajców i sprzedawczyków.

Polacy, dysponując swobodą ruchów na prawym brzegu Wisły, kasowali w zarodku wszelkie próby przekroczenia rzeki przez Austriaków. Ci zaś mieli związane ręce. Natomiast w nocy z 7 na 8 maja 1809 roku rozpoczęła się ofensywa polska na Galicję. W jej wyniku, pomimo różnych perypetii, zajęto 10 maja Lublin. 14 maja do miasta tego wjechał książę Poniatowski witany uroczyście przez tłumy mieszczan i władze Koziego Grodu. Idąc w głąb ziem zaboru austriackiego, 20 maja zajęto szturmem Zamość. 4 czerwca oddziały polskie wkroczyły do Lwowa. Natomiast 15 lipca armia Księstwa weszła do Krakowa. W międzyczasie, w nocy z 1 na 2 czerwca, arcyksiążę Ferdynand, zagrożony przez ofensywę Poniatowskiego odcięciem od austriackich sił głównych, opuścił Warszawę.

Literatura:
L. Podhorecki, Sobiescy herbu Janina, Warszawa 1984.
L. Podhorceki, Sławne bitwy Polaków, Warszawa 1997.
S. Leśniewski, Wagram 1809, Warszawa 2003.
R. Romański, Raszyn 1809, Warszawa 1997.











mimm
O mnie mimm

mimmochodem...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura