Nie ma przepowiadanej przez niektórych klęski gospodarczej. Najzagorzalej klęskę przepowiadał Petru i jego też nie ma co nie znaczy, że w jego czarnowidztwie nie było ziarna prawdy, a ile było, przekonamy się, kiedy koniunktura zacznie chłodnąć. Póki co, można niewielkim kosztem zadłużać się i generować wzrost gospodarczy pompując w konsumpcję. Niestety tu znane dane za zeszły rok nie są korzystne - wzrost zadłużenia przewyższył wzrost gospodarczy. To jest bardzo niewłaściwe zjawisko oznaczające, że po pierwsze gospodarka nie generuje wzrostu sama z siebie, po drugie, że część dopożyczonych pieniędzy gdzieś się ulatnia. Gdyby taka tendencja się utrzymała, oznaczałoby to mniej więcej tyle, że lecąc w przepaść myślimy, iż umiemy fruwać i z tego powodu jest nam przyjemnie.
Zobaczymy jak to będzie wyglądało kiedy Eurostat zamknie ten rok.
Na tle krajów, z którymi powinniśmy się porównywać - głownie nową unią - nie wyglądamy najlepiej ani w tempie wzrostu gospodarczego ani w tempie redukcji zadłużenia i deficytu budżetowego. Jednym słowem - biegniemy patrząc pod nogi, widzimy że biegniemy coraz szybciej ale nie oglądamy się na konkurencję.
Kiedy w gospodarce światowej pojawi się dekoniunktura, tym którzy lepiej wykorzystali czas koniunktury będzie łatwiej pozyskiwać kredyty i inwestycje oraz sprzedawać swoje konkurencyjniejsze produkty.
Brexit to ubytek kilkunastu procent w budżecie UE i oczywiście zmniejszenie funduszy, których my jesteśmy beneficjentem, co Hollande okrutnie przypomniał Szydło a po Macronie wcale nie widać, aby był odmiennego zdania. Są dwa powody, dla których na Polsce odbije się to negatywnie. Pierwszy jest obiektywny - Polska ma wyższe PKB na głowę niż nasz główny konkurent do brania - Rumunia, natomiast na drugi - kraju balansującego na krawędzi wyjścia - nasz rząd usilnie pracuje. W brukselskim towarzystwie nie da się bez przerwy bezkarnie utrzymywać stanu wzajemnej wrogości.
Tak więc zapaści gospodarczej na razie nie ma i nawet inflacja nie jest jeszcze jej zapowiedzią, ale nie ma też sukcesu. Jest propaganda sukcesu, są wariacje na zadany przez Szydło temat "wystarczy nie kraść". Historia, która uczy, że jeszcze nigdy nikogo niczego nie nauczyła, jednak uczy, że zdobycze Pałacu Zimowego wystarczyły na spicie się zdobywców piwnicy a potem było tylko gorzej.
Przyjrzyjmy się głównym postaciom rządu uosabiającym główne zapowiedzi wyborcze.
Minister Obrony wszedł do rządu jako długoletni już tropiciel zamachu smoleńskiego z ramienia PiS. Po dwóch latach powołana przez niego i wyposażona we wszystkie możliwe atrybuty podkomisja, słowami a przede wszystkim wycofywaniem się kolejnych członków i współpracowników, w tym wszystkich, których można by posądzać o ślady rzetelności i wiedzy udowodniła coś zupełnie przeciwnego do założonego celu - że nie jest w stanie podważyć nic, co oficjalnie o przebiegu katastrofy wiadomo. Jednakże minister nadal twierdzi, że jakoweś dowody na zamach posiada. Ten sam minister obwieścił i to nie w jakiejś swobodnej wypowiedzi, ale z trybuny sejmowej o sprzedaży Rosji okrętów desantowych za dolara a w obecności premier kupował śmigłowce, których nigdy nie kupił. Wywieranie wrażenia, iż znajdzie dowody na zamach przyjemnie grało na duszy Kaczyńskiego, bo przecież bohatersko poległy na ziemi wroga brat lepiej służy własnej karierze niż ofiara nieszczęśliwego wypadku.
Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny w jednej osobie miał przeprowadzić reformę wymiaru sprawiedliwości. To jest reforma, którą mógł i powinien mieć w szufladzie, bo jej kształt i zakres nie zależy ani od uwarunkowań gospodarczych ani politycznych. Nie było też powodu, aby którykolwiek z projektów budził zaskoczenie lub sprzeciw prezydenta. Tymczasem uchwalane są ustawy z pospolitymi błędami oraz, co przyznają nawet pisowscy prawnicy - sprzeczne z konstytucją. Wszystko wskazuje, iż Ziobro oszukał PiS bo nie miał pomysłu na reformę a pojawił się w rządzie i prokuraturze aby załatwić rodzinne porachunki z krakowskimi kardiochirurgami, cała zaś reforma to tylko zasłona dymna. Reforma polegająca na wycinaniu sędziów pasowała Kaczyńskiemu, bo niektórzy z nich to jego byli znajomi, którzy odnieśli sukcesy zawodowe.
Doszliśmy do Mateusza Morawieckiego. On sam chce być widziany jako kompetentny technokrata, ale jego ojciec wyznał, że ma wielkie ambicje polityczne. Znalazł się w towarzystwie dwóch silnych konkurentów zabiegających jak i on o schedę po Kaczyńskim. Jest wystarczająco inteligentny aby dostrzec, iż pozycja u boku Kaczyńskiego zależy od tego, jak miłe uchu prezesa słowa wypowie, zaś związek tych słów z rzeczywistością jest zupełnie dowolny. Nie ma żadnych powodów aby jakiekolwiek wieści wypływające z kierowanej przez niego gospodarki były prawdziwe o czym napisałem na początku.
Obraz Polski, która tylko patrzeć, a prześcignie gospodarczo i militarnie Niemcy podkręca rewolucyjne nastroje w PiS, otoczenie Kaczyńskiego prześciga się w radykalnych pomysłach. To jest samonakręcająca się spirala szaleństw - wyścig świrów o schedę po prezesie.
Bardzo były fizyk teoretyk, do 1982 pracownik naukowy. Autor referatu na I Konferencji Smoleńskiej. Dzisiaj sam zdziwiony, skąd w tym temacie i miejscu się znalazł. Archiwalne notki: http://mjaworski50.blogspot.com/ Odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności ale też podejrzany o przynależność do niedorżniętej watahy współpracowników gestapo.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka