Nasi rodzimi “politycy”, nie wyłączając z ich grona pana prezydenta i pana premiera, cierpią na pewną przypadłość, nieznaną w kręgach politycznych normalnych państw.
Chodzi o sukces.
Jego ciągły niedosyt powoduje, że często dochodzi do różnych dziwnych sytuacji na niwie budowania swojej apoteozy przez naszych “polityków”.
Po fiasku projektu zmiany polskiej flagi na irlandzką, po pozbawieniu kraju armii, przemysłu, rodzimej bankowości, szkolnictwa oraz uczynieniu z Polski kolonii moskiewsko - brukselskiej, trudno jest naszym “politykom” wykazać się jakimkolwiek osiągnięciem przed swoim elektoratem wyborczym, nie wspominając już o ludziach raczej sceptycznie nastawionych do wyczynów naszej władzy.
W sytuacji kiedy w żaden sposób nie mogą nasi władni pochwalić się osobistym sukcesem na niwie służby państwu, rodzi się niecna idea zawłaszczenia przez tych dyletantów sukcesów cudzych.
Dzisiaj zapewne mało kto juz pamięta, jak to w 2009 roku po zdobyciu mistrzostwa Europy przez reprezentację siatkarską, pan premier w bardzo skuteczny sposób zapobiegł ustalonej wcześniej wizycie siatkarzy w Pałacu Prezydenckim, gdzie Lech Kaczyński miał udekorować zwycięską ekipę odznaczeniami państwowymi.
Ta groteskowa sytuacja zwieńczona upokorzeniem nieżyjącego już Prezydenta, znalazła swój finał przy śniadanku, jakim podjął pan premier siatkarzy.
Tu wtrącę, że od tamtej pory polska piłka siatkowa dla mnie nie istnieje.
Istnieje niestety pan premier, ale może i on gdzieś kiedyś poleci wraz z prezydentem.
Mam taką nadzieję.
W kształtowaniu swojego trendy image, nie był dłużny premierowi pan prezydent i łącząc swoje siły z panem Dziwiszem, postanowił on wzmocnić swój wizerunek w iście kaskaderski sposób.
Pan prezydent uznał, że wskazanym będzie dodać sobie animuszu, pokazując się w towarzystwie kierowcy F1 - naszego rodaka, Roberta Kubicy.
Jak wiemy, Robert Kubica uległ w tamtym roku poważnemu wypadkowi na trasie rajdu Ronde di Andorra.
Przy tej okazji pan Dziwisz wespół z panem prezydentem, postanowili “udekorować” Roberta Kubicę relikwią Jana Pawła II w postaci kropli krwi naszego papieża, a kuriereem w tym przedsięwzieciu mianowano dziennikarzynę z TVNu.
Sprawa przybrała oczywiście wymiar skandalu, bowiem włoskie media i nie tylko włoskie, uznały, że szafowanie takimi relikwiami i to w taki sposób, jest po prosu czynem niegodnym.
Finał był taki, że kurier dostał kopa w tyłek w szpitalu w którym przebywał Robert, a samą relikwię miała mu przekazać jego dziewczyna.
To jednak nie wszystko, bowiem pan prezydent obiecał Robertowi Kubicy "pole position" na Placu św. Piotra w Rzymie, podczas beatyfikacji Jana Pawła II, obiecując mu miejsce w pierwszym rzędzie obok siebie.
Pan Dziwisz załatwił takie panu Kwaśniewskiemu, logując go w Papa Mobile wbrew woli i bez wiedzy papieża.
Robert nie dał się wmanewrować w tak prymitywne rozgrywki panów prezydenta i Dziwisza i nie skorzystał on z wątpliwej rangi zaszczytu.
Jako że zbyt wielu sukcesów sportowych nie mamy, a te, które zostały osiągnięte, nie uznano za wystarczające do wykorzystania ich przy kreowaniu wizerunku zwycięzcy przez pana prezydenta, bądź premiera, tak więc obaj oni czekali cierpliwie do wybuchu supernowej, czym miał być turniej piłkarski pod kryptonimem EURO2012.
Stadiony, autostrady, drogi szybkiego ruchu, infrastruktura, nadzór budowy dróg przez pana premiera z helikoptera, flesze, wiwaty etc. etc.
Jednak tego największego splendoru mieli dostarczyć podopieczni pana Smudy, a tu co?
Niestety gó....!
Piłkarze wykazali sie takim samym polotem, jak pan premier, czy pan prezydent i nie potrafili nawet wyjść z grupy, zajmując ostatnie miejsce w najsłabszej z nich.
No ale jakąś glorią chwały zostali stygmatyzowani nasi włodarze, bo bohaterska wręcz postawa policji podczas prowokacji zainscenizowanej przez warszawski ratusz(?), była opisywana przez niemal wszystkie media światowe, rozpisujące się o tym, jak zuchy Hanki dzielnie broniły rosyjskich demonstrantów, którzy zapragnęli obchodzić w Warszawie dzień swojego narodowego święta.
Gdy zabrakło sukcesu piłkarzy, to znaleziono nawet piękność z oddziałów ZOMO na widok której to irlandzcy kibice mieli szczytować.
Warto tu wspomnieć, że przed mistrzostwami pozbawiono wolności Piotra Staruchowicza w obawie, że zademonstruje on podczas turnieju dużo bardziej wymowne hasło niż “Donald matole, twój rżąd obalą kibole”.
Ot taka manifestacja polskiej demokracji.
A jak bardzo pan premier ubolewał nad Poczobutem, kiedy pan Łukaszenka dawał mu ostrzeżenia. Pogroził wówczas nasz pan premier białoruskiemu prezydentowi palcem, że jeśli ten będzie nadal prześladował dziennikarzy Gazety Wyborczej, to on szybko uda się ze skargą do przywódców państw europejskich na pana Łukaszenkę.
Gdzie pohukiwania pana premiera ma sam Łukaszenka, to chyba nikomu mówić nie trzeba.
Wspominam o tym jedynie po to, ażeby zwrócić uwagę na hipokryzję naszych “przywódców”, którzy nie mogą dostrzec belki w swoim oku, o czym świadczyć też może proces sądowy twórcy strony “Antykomor”.
Standardy stosowane przez “naszą władzę” są o wiele gorsze niż te na Białorusi, no ale Białoruś nie miała EURO2012.
Po totalnej porażce podczas przygody z piłką, przyszła kolej na tenis, bo okazuję się, że wśród gwiazd światowego tenisa, mocno błyszczy Agnieszka Radwańska, która raptem wczoraj odniosła spektakularny sukces zajmując drugie miejsce w najbardziej prestizowym turnieju tenisowym, rozgrywanym na kortach Wimbledon w Londynie.
Dobrze, że do tej pory, to ani pan premier, ani też pan prezydent nie wiedzieli o istnieniu pani Agnieszki (może i tenisa także), bo jeszcze zechcieli by oni, wspierać tą wspaniałą skądinąd tenisistkę, przysparzając jej takich sukcesów jak piłkarzom.
O panu premierze nic nasze zacne media nie donoszą, ale donoszą za to o panu prezydencie.
Otóż możemy się dowiedzieć, że zadzwonił on do Agnieszki Radwańskiej z gratulacjami po jej finałowym meczu, pokazując w ten sposób nam wszystkim, że jest on wielkim fanem tenisa, o którym jak wspomniałem, do tej pory zapewne nic nie wiedział, ale splendor musi być.
Pan prezydent wykazał się przy tym pewnym sprytem, wybierając formę gratulacji, bowiem postanowił on zadzwonić do pani Radwańskiej, zaniechując tym samym wysyłania autorskiego listu z gratulacjami, który mógłby sie okazać niezłym spektaklem komediowym na wzór tego z japońskiej ambasady, choć Japończykom wtedy do śmiechu nie było.
Swoją drogą to się dziwię, że pan prezydent osobiście nie złożył wcześniej gratulacji z powodu wysokiego uplasowania się w rankingu światowego tenisa przez panią Radwańską.
Podpowiem panu prezydentowi, że gdyby jednak chciał skorzystać z takiej możliwości, to może on spotkać panią Agnieszkę pod Pałacem Prezydenckim w którąś z miesięcznic zamachu pod Smoleńskiem, gdyż bywa ona tam, ażeby pochylić czoło nad ofiarami zamachu.
Czekać pozostaje na dalsze sukcesy naszych pryncypałów, a wiedzieć trzeba, że zbliża się olimpiada w Londynie.
Tak więc szykujcie noty gratulacyjne panowie premierzy i prezydenci, ale polecam korektę przed ich wysłaniem.
(Fotografia przedstawia brazylijską tenisistkę - Marię Bueno podczas turnieju na kortach Wimbledonu w 1959 roku, który wówczas wygrała)
Inne tematy w dziale Rozmaitości