TylkoJeden TylkoJeden
151
BLOG

My – pięknoduchy.

TylkoJeden TylkoJeden Polityka Obserwuj notkę 5

Nasza historia, nasza kultura są po prostu piękne. Wzniosłe i pełne patosu. Bohaterstwo, prawość, poświęcenie. Szeregi postaci i wydarzeń żywcem wyjętych z kart opowieści o legendarnych Rzymianach. Ludziach siły, honoru i odwagi. Wykutych ze spiżu. Napisałem „legendarnych”, bo u tych prawdziwych górę brał jednak rozum: polityczna rozwaga.

Joseph Conrad napisał opowiadanie „Prince Roman”. Można powiedzieć, że jest ono testem na polskość. To, jak odczytamy zakończenie, zależy od tego czy myślimy, oceniamy i postrzegamy świat tak, jak prawdziwy, patriotyczny Polak, czy też nie. Ja także w pierwszej chwili odczytałem je jak przystało na Polaka.

Córka tytułowego bohatera – istnego wzorca wszystkich naszych narodowych bohaterów – nie chce mieć z ojcem nic wspólnego i traktuje go jak człowieka niespełna rozumu. Niczym Zygmunt z „Nad Niemnem”: „ – Mój ojciec był szaleńcem, i to szkodliwym!”. Pytanie: czy przyjmiemy jej optykę, czy wprost przeciwnie. Albo Orzeszkowa, albo Conrad. To dwa różne postrzegania świata.

Czy cokolwiek więcej z tego wynika? Czy to jakiś problem, że jesteśmy wychowywani i żyjemy w głębokim szacunku dla cnót wielkiego bohaterstwa, całkowitego poświęcenia, mających w pogardzie tchórzliwe kalkulacje, wyrachowanie, dbanie o własną skórę i wygodę?

Każdy widzi, że z Polską jest coś nie tak. Można powiedzieć: mamy pecha. Żyjemy między Rosją a Niemcami, a więc siłą rzeczy jesteśmy skazani na ciągłą walkę o przetrwanie. Nie może być inaczej.

Weźmy inny przykład: Anglia. Czy miała jakieś szanse? Najazdy Normanów, później potężna Hiszpania ze swą Armadą, później Francja; panowie Szkoccy i inni nierzadko się buntowali, władza królewska bywała bardzo słaba. Później I i II wojna światowa. Czy wyspiarskie państewko, mające jeszcze tuż obok sprawiającą wieczne kłopoty Irlandię mogło osiągnąć sukces?

A więc: mamy pecha, czy to jednak coś innego? Dlaczego w krajach Zachodu partie miewają przewodniczących, a u nas to przewodniczący miewają partie? Czemu Wielka Brytania ma stałe interesy, nie mając stałych sojuszników, a Polska ma stałych sojuszników i chętnie poświęca dla nich swoje partykularne interesy?

Czy te wszystkie kwestie coś łączy? Czy da się tu podać jakąś racjonalną odpowiedź? Moim zdaniem tak. I jest ona zawarta w tytule. Kim jest „pięknoduch”? To poeta, malarz; artysta. Człowiek bujający w obłokach, żyjący wedle swych nierealnych, acz niezwykle pięknych wyobrażeń o świecie i ludziach. Gdy brak mu talentu i jest zwykłym człowiekiem – to mówimy o nim bardziej pejoratywnie: lekkoduch. Choć z praktycznego punktu widzenia, to to samo. Lekkoduch po prostu nie znajduje usprawiedliwienia dla swego zachowania we wzniosłych słowach i ideałach. Jeden i drugi kończy marnie, o ile nie znajdzie się ktoś, kto się nim zaopiekuje i zapewni mu byt. O ile człowiek-pięknoduch może na to liczyć, o tyle państwo-pięknoduch, czy naród-pięknoduch – niestety nie.

Czy jesteśmy Narodem, który postrzega świat i zachowuje się jak pięknoduch? Cofnijmy się do czasów i wydarzeń, które ukształtowały nasze myślenie, wciąż są żywe i stanowią kanon polskiego widzenia polityki aż po dzień dzisiejszy. To Konstytucja 3 Maja (najważniejsze święto polskiej państwowości) i sprzęgnięta z nią jako biegun przeciwny – Targowica. Zastanówmy się najpierw, czy był jakiś ratunek dla przedrozbiorowej Polski? Jakiś sposób, by zmienić niekorzystny bieg zdarzeń?

Takie rozwiązanie oczywiście istniało i Polacy sami na nie wpadli: „Jedyną szansą na niepodległość jest wojna między zaborcami”. Dosyć proste i oczywiste. Trochę trudniej taką wojnę wywołać. Bo o co mieliby się pobić nasi zaborcy przed, czy w trakcie rozbiorów? Przecież nie o Niderlandy. Jedyne, co było w zakresie naszych możliwości, jedyne co było politycznie możliwe, to to, aby pobili się o Polskę właśnie. Należało wybrać najlepszego z naszego punktu widzenia zaborcę (dziś, a pewnie i wówczas powiedzianoby: Austria) i zaoferować unię. Wspólne państwo. W najgorszym wypadku nic by się nie stało. Propozycja zostałaby odrzucona, a rozbiory potoczyłyby się tak, jak to znamy z historii.

W lepszym wypadku, całość (lub prawie całość) polskich ziem znalazłaby się pod panowaniem najłagodniejszego z zaborców. Nie trzeba by było scalać państwa z trzech systemów prawnych, walutowych, językowych. W naturalny sposób całość polskich ziem zostałaby przejęta przez odzyskującą niepodległość Polskę.

W najlepszej dla nas sytuacji mogło dojść do walki między zaborcami, co otwierało wiele nowych możliwości. Proste. Bo prawdziwa polityka jest właśnie bardzo prosta. Gdyby było inaczej, to Hitler, czy Stalin nie osiągnęliby nigdy tak wiele.

Łatwo widać, że takim pomysłem politycznym była Targowica. Błędnym, co do wyboru zaborcy. Ale właściwym, co do istoty. Ten pomysł, to była jedyna realna szansa. Jedyny racjonalny zamysł polityczny. Nie miejsce tu na rozważania czy i jak bardzo była Targowica pilotowana przez Ochranę. To nie zmienia istoty rzeczy.

Weźmy teraz Konstytucję 3 Maja. Pamiętam konsternację jaka wyniknęła, gdy próbowano zaproszonemu przy okazji jej świętowania Trumpowi wytłumaczyć jej doniosłość i wspaniałość. Człowiekowi kultury Zachodu, żyjącemu realną polityką; człowiekowi kultury prawnej, w której obowiązuje pojęcie „owoc zatrutego drzewa”. Temu człowiekowi opowiedziano o konstytucji uchwalonej bezprawnie, w przerwie obrad sejmu; konstytucji, która jakkolwiek pełna górnolotnych idei bliskich sercu każdego pięknoducha, to realnie, jako element polityki, była przejawem zwykłego chciejstwa. Każdy, kto rozumie prawdziwą politykę, musi słysząc tę opowieść popukać się w głowę. Bo jedyna możliwość, by ‘polityczny zamysł’ pt.: „Konstytucja 3 Maja” przyniósł jakieś realne rezultaty, to taka, w której zaborcy dają nam jakieś 30-50 lat całkowitego spokoju. Równie realna jak to, że dadzą królowi Stasiowi zwierzchnictwo nad swymi armiami.

Zarówno Targowica jak i Konstytucja 3 Maja były działaniami politycznymi i tylko w kategoriach polityki jest sens o nich mówić i oceniać. Jak to więc możliwe, że przejaw realnej polityki stał się w naszym postrzeganiu synonimem zdrady, hańby i zaprzaństwa; a jednocześnie przejaw politycznego infantylizmu i bezprawia został podniesiony do rangi wzorca cnót i mądrości politycznej? No cóż, można powiedzieć, że sprytny król Staś nie darmo organizował „obiady czwartkowe”. To była jego najlepsza inwestycja z perspektywy historii.

W powszechnej polskiej wyobraźni Konstytucja 3 Maja to król Staś niesiony na ramionach swych popleczników z egzemplarzem konstytucji powiewającym we wzniesionej ręce. Polityka opowiedziana przez poetów i malarzy. Przez pięknoduchów szczodrze karmionych jadłem i prestiżem przez cwanego monarchę. Nic tak łatwo nie kupuje ducha wzniosłego pięknoducha, jak wygody i zaszczyty. Zabawne, ale prawdziwe.

To jest można powiedzieć: kłamstwo założycielskie polskiej polityki i postrzegania świata. Wciąż żywe i pieczołowicie przekazywane kolejnym pokoleniom.

Ale czy to problem? Co to szkodzi mieć historiografię w duchu pięknoducha? Otóż to jest problem. Fałszywa opowieść, fałszywe oceny, fałszywi bohaterowie – to jest problem. Ten problem, to irracjonalizm. Czasem tak wielki, że brak na to innych słów jak szaleństwo, czy obłęd.

Obłęd ‘44”. W kategoriach racjonalnego myślenia o dobrostanie i przyszłości Narodu nie da się Powstania Warszawskiego inaczej określić. Ale P.W. było już tylko szaloną próbą zmiany sytuacji, której nie można było zmienić. To decyzja o zostaniu „pierwszą ofiarą II Wojny Światowej” skazała Polskę na niemalże unicestwienie. Ci, którzy się tego dopuścili, winni być nazwani zbrodniarzami, kanaliami, zdrajcami. Zamiast tego, ich imiona noszą place, skwery, parki i ulice. Fałszywi bohaterowie. Tak bardzo fałszywi, że właściwie brakuje słów, by to jakoś nazwać. Kompletne odwrócenie wartości.

I nie zmieniłoby to nic, gdyby to rządziła endecja, a nie sanacja. Bo, jak piszą współcześni endecy, to pod naciskiem ówczesnej opozycji sanacja zdecydowała się na woltę w stosunkach z Hitlerem. Tak jak my dzisiaj – przedwojenni Polacy – mieli wybór między głupotą i szaleństwem.

Jak to wszystko jest możliwe? To specjalność naszej historiografii. Ponieważ w kategoriach racjonalnego myślenia i postępowania – w kategoriach polityki – bronić się tego nie da, stworzono całkiem inne kategorie. A raczej zapożyczono z romantycznych uniesień pięknoduchów: „dziejowa/moralna konieczność”, „nie można było postąpić inaczej”, „to było nieuniknione”, „jako jedyni zachowaliśmy się przyzwoicie” itd., itp. Zupełny absurd. Po prostu irracjonalizm.

A czy jeśli całą naszą przeszłość, całą naszą historię postrzegamy i oceniamy w kategoriach nie-rozumu (trzeźwy człowiek powiedziałby: obłędu), to czy na teraźniejszość i przyszłość możemy patrzeć inaczej? Czyli: Czy musi być: albo – albo? Czy nie możemy mieć pięknej i pełnej patosu opowieści historycznej, a jednocześnie dbać o swoją przyszłość i interesy gospodarcze? Niestety nie. Bo nie można żyć w rozdwojeniu. Nie można ludziom powiedzieć: „na to i tamto patrz chłodno, kalkuluj korzyści i straty, bądź wyrachowany i nie przejmuj się innymi. Ale na te sprawy, patrz z pozycji pięknoducha: moralna wyższość, poświęcenie, etc.”. Tak się nie da. Nie z dorosłymi ludźmi.

Nigdy nie mieliśmy i nadal nie mamy pomysłu na Polskę. W sensie konkretnym – racjonalnym. Skąd Polska ma czerpać siłę i bogactwo w perspektywie, powiedzmy, 50-100 lat? Z rozwoju przemysłu? Jakiego konkretnie? Z ekspansji? Nie ma żadnych odpowiedzi. Żadnego planu.

Czym jest taki plan dla państwa? Współcześnie obejmuje on gałęzie gospodarki, które decydują o sukcesie państwa i bogactwie pokoleń. Zaplecze surowcowe, rynki zbytu, plan militarny (jeśli jest konieczny). To o to troszczą się wszyscy politycy (poza marginesem). Z sukcesów na tych polach są głównie rozliczani.

Przykładem takiego pomysłu jest niemiecki plan „gospodarki dużego obszaru”. Konsekwentnie realizowany różnorakimi metodami od ponad 200 lat. Ponad 200 lat! I jeden konsekwentnie realizowany pomysł na państwo. Sztafeta pokoleń.

Plan dla Polski jest taki: „Polacy będą pracować w fabrykach i biurach korporacji należących do Białych Ludzi. Będą zarabiać i bogacić się, aż osiągną poziom życia taki jak Biali Ludzie z Zachodu.” Naiwne? Głupie? Ale czy jest inaczej? Czy źle streściłem ‘pomysł na Polskę’, jaki w praktyce od ponad 30 lat realizują u nas politycy bez względu na to z jakiej są partii?

Każdy kraj bogatego Zachodu ma jakiś pomysł na siebie. Ten pomysł stanowi to, co zwykliśmy nazywać „racją stanu”. Podstawą wszelkiej polityki. Bez takiego pomysłu, takiej wizji, cała reszta jest bez sensu. Co widać u nas na co dzień. To dlatego na Zachodzie partie miewają przewodniczących. Bo są one powołane do realizacji jednego pomysłu. Pierwsza chce go realizować takimi metodami, druga innymi. Jedna tak rozkłada akcenty, druga inaczej. Racja stanu tworzy wspólnotę – gdy jej brak, to nie ma wspólnoty. Brzmi znajomo?

Tylko pięknoduch może myśleć, że można wspólnotę polityczną zbudować na kulturze, języku, historii, tożsamości, wartościach. To piękne i wzniosłe, ale racjonalnie – puste. Bo nic realnie z tego nie wynika. Co mielibyśmy robić dzisiaj? A co jutro? Jaką ofertę polityczną wybrać, a jaką odrzucić? Na jakich warunkach? Czy posuwamy się do przodu, czy drepczemy w miejscu? Bez konkretnej wizji – celu nie wiadomo po prostu co robić.

I tej wizji nie zastąpią frazesy: silna Polska, w silnych sojuszach, rozwój gospodarczy, budowa przemysłu, zwiększanie konkurencyjności, itd., itp. Bo pod te puste hasła podstawić można wszystko. I to się właśnie dzieje. Każdy polski lider polityczny wypełnia tę pustkę tym, co mu jest akurat wygodne.

Ale Polakom to nie przeszkadza, bo są konsekwentnie oduczani patrzenia na politykę państwa przez pryzmat celu i skuteczności w jego osiąganiu. Jaki cel przyświecał przyjęciu gwarancji francusko-brytyjskich w 1939 roku? A czy był jakiś konkretny cel, pomysł, wizja dla międzywojennej Polski? Poza trwaniem, rozwojem, podnoszeniem stopy życiowej i wykształcenia? Czyli pustymi sloganami?

Tak naprawdę ten cel, ta wizja przyszłości państwa to jedyne, co ma wartość w polityce. Cała reszta jest pochodna – zwykle brudna – jak szumowiny codziennej młócki Kaczyńskiego z Tuskiem. Normalnie ludzie godzą się na to, bo jest to cena za realizację celu – sukcesu państwa. Polacy mają wszystko, co złe i głupie w polityce, nie dostając w zamian tego, co tworzy w niej jedyną wartość: sensownej wizji długookresowego sukcesu państwa – prosperity przyszłych pokoleń.

A dlaczego tak jest? Bo realistyczne i pragmatyczne określenie własnych długofalowych interesów i ich konsekwentna realizacja sprzeczne jest z myśleniem pięknoducha. Trzeba by, na przykład, odpowiedzieć na pytanie o Wilno i Lwów. I szerzej: o polskie kresy. Polska nie może o tym nawet pomyśleć, bo po prostu musimy budować dobrosąsiedzkie stosunki z Litwą czy Ukrainą. Nawet jeśli oni tego nie chcą i przez lata sabotują polskie interesy (Możejki), polską mniejszość, szkoły, cmentarze i miejsca pamięci. Nawet jeśli czczą i stawiają pomniki zbrodniarzom masowo mordującym Polaków. My na to nie zwracamy uwagi, bo jak to pięknoduchy – chcemy by nas wszyscy lubili. A poza tym, mamy dziejową misję wobec naszych wschodnich sąsiadów. A że oni patrzą na to całkiem inaczej i mają nam tę misję za złe? Cóż. Pięknoduchy znane są z tego, że ignorują rzeczywistość.

Tak samo, mając własne, konkretne, długofalowe interesy gospodarcze związane z takim, czy innym przemysłem, musielibyśmy wejść w konflikt z Rumunią, Słowacją, Węgrami czy Austrią. Francją bądź Hiszpanią. I zachować się na przykład tak, jak Czechy w sprawie Turowa. A to przecież niemożliwe. Żaden pięknoduch tak nie postąpi. To sprzeczne z jego naturą.

W prozie codzienności pięknoduch się dusi. Co innego wojny, zabory i powstania. To one napędzają jego wyobraźnię i działania. Ostatnie kilkanaście miesięcy dało nam okazję do ponownego rozkwitu naszego pięknoduchostwa. Wojna na Ukrainie. Wreszcie okazja by pokazać wszystkim kim naprawdę jesteśmy. Polska otworzyła swe granice i przyjęła kilka milionów Ukraińców. Dała im wszystkie przywileje właściwe polskim obywatelom: pesele do czynności prawnych, zasiłki (w tym 500 plus), darmowe szkoły, przedszkola i służbę zdrowia. Dała im też to, czego odmawia własnym obywatelom: fundowany przez państwo dach nad głową, jedzenie i wymienialne złotówki w zamian za ich niewiele warte hrywny.

Ale! Formalnie wciąż nie są oni polskimi obywatelami. Nie podlegają obowiązkom związanym z polskim obywatelstwem. Dostali chyba wszystkie przywileje (plus rzeczy dodatkowe), bez przyjmowania obowiązków! Czyż można więcej? Żaden kraj Zachodu nie wpadłby na pomysł, by kiedykolwiek choćby obiecać Ukrainie coś takiego! Żaden! Nikt ci tyle nie obieca, ile Polska ci da! W kategoriach racjonalnej polityki – to po prostu szaleństwo. Himalaje absurdu! I spotkało się to z niemal całkowitą zgodą. Protesty były marginesem.

I wisienka na torcie pięknoducha: zakaz importu węgla z Rosji. Mówiąc obrazowo: strzeliliśmy sobie w stopę mając nadzieję, że Rosję też to zaboli. Nie zabolało. Chyba nawet tego nie zauważyli. Wpływy z eksportu węgla do Polski stanowiły znikomą część przychodów Rosji. Ale kto mógł o tym wiedzieć? Tylko każdy racjonalnie myślący człowiek.

Ale to nic. Ważne, że pokazaliśmy na co nas stać. Że w sprawach moralnego obowiązku i zachowania się jak trzeba jesteśmy gotowi poświęcić wszystko. Dokładnie wszystko. Tak jak w Powstaniu Warszawskim, gdy poświęcono wszystko, nie mogąc kompletnie nic zyskać. Choć wydaje się to zestawienie absurdalnym – tu P.W., a tu import węgla! Ale jedno i drugie odsłania straszliwy polski defekt.

Otóż polscy politycy są gotowi poświęcić na ołtarzu „bo tak należało postąpić” życie i dobrobyt Polaków. I spotyka się to z akceptacją polskich elit i prowadzonego przez nie Narodu. To pragnienie poświęcenia wszystkiego w imię „zachowania się jak trzeba” zaszło tak daleko, że poświęcono nawet polski język. Kalecząc go niemiłosiernie mówieniem: „wojna/zbrodnie w Ukrainie”. Ludzie mniej kulturalni mawiają w takich sytuacjach: „wleźli im w d.. tak głęboko, że aż zobaczyli migdałki”.

Zachowujemy się wobec Ukraińców tak, jak chcielibyśmy aby wobec nas zachowali się inni, gdybyśmy to my znaleźli się w takiej sytuacji. Wierzymy, że społeczeństwa nie zapominają wielkich zasług, a wdzięcznością będą nam odpłacać jeszcze ich wnuki i prawnuki. Kto tak myśli i postępuje? Pięknoduch.

Pamiętam też zaskoczenie i złość polskiego premiera, gdy z dnia na dzień odchodząc od gazu z Rosji, postanowiliśmy brać go od Skandynawów. Złość i zaskoczenie, bo ci podyktowali nam normalne komercyjne ceny za swój surowiec, czyli bardzo wysokie. „Jak to!? Tu przecież wojna! Wojna! Wszystkie inne rzeczy i interesy schodzą na plan dalszy! A oni co?? Jak tak można!”. To naprawdę są dwa światy. Jedni dla drugich są wariatami. I w takich właśnie sytuacjach widać to jak na dłoni. My jesteśmy szaleńcami dla Zachodu, a Zachód dla nas: bezduszny, zdradziecki, wyrachowany i amoralny. Dokładnie tak samo, jak pięknoduch dla zwykłych ludzi i ci zwykli ludzie w oczach pięknoducha.

Nadszedł moment, by powiedzieć kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Nie. Bynajmniej! Żadne społeczeństwo, czy ogół Polaków, których czasy zaborów oduczyły troski o własne państwo, czy też wykształciły w nich postkolonialną mentalność. Takie wyjaśnienie może podawać ktoś, kto chce widzieć winę w innym miejscu niż faktyczne. Albo mało rozgarnięty.

Bo czy naprawdę ktoś poważnie myśli, że niemiecki robotnik, po pracy w fabryce (i w weekendy) głęboko rozważa, co jest ważne i korzystne dla jego państwa? Że francuski rolnik poświęca każdą wolną chwilę na rozmyślania jakimi to sposobami utrzymać francuskie wpływy w świecie i czy aby nie zmienić całkiem politycznej linii? Albo szkocka księgowa zastanawia się nad możliwymi scenariuszami dla Wielkiej Brytanii?

Tylko dziecko może tak widzieć świat. Owszem, wszyscy oni czasem coś na ten temat przeczytają, obejrzą jakiś program publicystyczny, czy wiadomości. Porozmawiają przy okazji towarzyskiego spotkania. Ale to za mało, by przygotować sensowny plan, czy ocenę rzeczywistości. Na to potrzeba poświęcić znacznie więcej czasu i intelektualnych predyspozycji. Trzeba to po prostu robić zawodowo. Za narody myślą ich elity (intelektualne).

We współczesnym świecie, to ludzie którzy piszą i gadają do nas z mediów; których książki tłumaczą nam przeszłość i teraźniejszość: publicyści, felietoniści, eksperci, analitycy, pisarze, profesorowie, a także ludzie wpływowi. To zadaniem elity intelektualnej jest wytworzenie planu dla narodu i państwa, i bieżące ocenianie, co najlepiej będzie wykonywaniu tegoż planu służyło. Zwykli ludzie słuchają po prostu swych elit.

Elita, która tego nie robi, jest jak dziurawy garnek – nie spełnia swej podstawowej funkcji. Można go co najwyżej ustawić na półce, żeby ładnie wyglądał. Takie właśnie są nasze elity – tylko na pokaz. Żeby był sens mówić o wymianie rządu czy opozycji, trzeba najpierw wymienić tych, którzy odpowiadają za to, że i rząd i opozycję mamy do kitu. I brak nam pomysłu na państwo.

Trzeba też odpowiedzieć, czemu nasza elita jest bezwartościowa. Niezdolna nie tylko, by wykrzesać z siebie jakiś sensowny pomysł na Polskę, ale nawet do tego, by sensownie opowiedzieć nam naszą historię. Bez banialuk poetów i artystów. Moim zdaniem główny problem bierze się stąd, że są oni (właściwie wszyscy) jak to nazywała moja babcia: gołodupcami. Ludźmi bez majątku, zmuszonymi codzienną pracą zarabiać na utrzymanie siebie i swych rodzin.

To czyni z nich klientów. Klientów rządzących polityków, bogatych organizacji (nie tylko polskich), wreszcie takich bądź innych grup medialnych i odbiorców mediów. Muszą mówić to, czego się od nich oczekuje. Muszą pisać i mówić dużo – czyli szybciej piszą/mówią niż myślą. Jeśli czasem powiedzą, bądź napiszą coś wartościowego – to przez przypadek.

Są też związani swoją przeszłością. Jeśli przez całe swoje życie opisywali historię z pozycji pięknoduchów, to trudno oczekiwać, że nagle przyznają, że (mówiąc obcesowo) pletli głupoty. Nawet jeśli na swą obronę mają konieczność przeciwstawienia się komunistom, którzy starali się przedstawić II RP w jak najgorszym świetle. Na kłamstwa bolszewików odpowiedzieli swoimi kłamstwami – wizją pięknoducha. A dlaczego kłamstwami? Bo racjonalna prawda jest nie do obrony.

Przed zasadniczą zmianą nie ma ucieczki. Państwo pięknoduchów jest nietrwałe. Prędzej czy później musi zginąć. Los III RP też jest już przesądzony. Może nie zginie od razu w całości, ale nie przetrwa w obecnym kształcie. Jak to możliwe? Spójrzmy w przyszłość.

Za jakieś 10 lat na emerytury zacznie przechodzić wyż demograficzny lat ‘70. Trzydzieści lat temu to był największy skarb pozostawiony przez PRL – młodzi, pracowici, dobrze wykształceni, żądni sukcesu. Teraz staną się obciążeniem. Proces ten przybierze na sile za lat 15, gdy na emeryturę zaczną przechodzić mężczyźni. Za jakieś 17-18 lat liczba emerytów znacząco wzrośnie. Ucieczka w podnoszenie wieku emerytalnego może być skuteczna tylko na papierze. W polskich warunkach nie ma możliwości, by znacząca część tych ludzi pracowała mając lat 67, czy 70. Spowoduje to znaczący wzrost obciążenia budżetów ZUS i NFZ.

Przejście na emeryturę, to także znaczący spadek siły nabywczej – obniżenie dochodów. Polski wzrost PKB opiera się w dużej mierze na popycie wewnętrznym – ten będzie spadał. Tym bardziej, że w ciągu kolejnych 8-12 lat zaczną się mocno zmniejszać unijne fundusze dla Polski – to wygasi inwestycje infrastrukturalne i inne na szczeblu rządowym i samorządowym.

Odpowiedzialność za państwo przejdzie w ręce ofiar kolejnych ‘reform edukacji’, amnestii maturalnych, strajku nauczycieli, zdalnego nauczania, itd. W dodatku te roczniki są mało liczne i mniej chętne i zdolne do ciężkiej pracy i osiągania sukcesu. Zauważą to w końcu ci, którzy dziś zapewniają Polakom większość dobrze płatnych miejsc pracy – wielkie zachodnie korporacje. I tak jak szły do Polski, tak w owczym pędzie zaczną ją opuszczać. Choćby dlatego, że prościej wyjść z Polski, niż pozostawać i tłumaczyć się radzie nadzorczej i akcjonariuszom, że gdy wszyscy inni wychodzą, to „my akurat nie musimy, bo nas te problemy aż tak bardzo nie dotyczą”. Łatwiej będzie zamknąć działalność w Polsce.

Nie można też zapomnieć o drobiazgach: ‘zielona energia’ nie zastąpi konwencjonalnej – zwłaszcza atomowej. Choć budowa w Polsce energetyki jądrowej jest tak oczywista, że temat rozpoczęto już w latach ’80, to do dziś żadna taka elektrownia w Polsce nie powstała i nie powstanie w przewidywalnej przyszłości. Ponadto, zdaje się, że wydatki na sieci przesyłowe też są traktowane po macoszemu. I tak, za kilkanaście lat, staniemy przed dylematem godnym tow. Wiesława: „Gdybyśmy mieli elektrownie, produkowalibyśmy prąd. Ale nie mamy jak go przesłać.”. Jak robić biznes w kraju, w którym brak prądu? Kto może, ten ucieknie. Takich ‘drobiazgów’ będzie zapewne więcej.

Każdy z tych elementów w pojedynkę nie jest powodem do katastrofy. Ale ich nałożenie się w ciągu zaledwie 5-10 lat musi wywołać katastrofalne skutki.

Co się więc wydarzy? Pozornie nic. Będzie tak samo, tylko bardziej. Mamy to już przećwiczone. Były już okresy, gdy terminy na pewne zabiegi medyczne były liczone w latach. Będzie tak samo. Tylko bardziej. Więcej takich zabiegów i znacznie dłuższe terminy. W praktyce, państwowa – a więc jedyna dostępna dla większości Polaków – opieka zdrowotna przestanie istnieć. Choć formalnie nic się nie zmieni.

Dorzućmy do tego dysfunkcyjny wymiar sprawiedliwości, pogarszającą się jakość urzędów, zwijającą się policję. Coraz bardziej głodowe emerytury i zasiłki. Dziury w drogach, których nie będzie za co łatać, brak pieniędzy na oświetlenie ulic. Szerzej: zapaść wszystkich usług publicznych. I jednocześnie powszechna świadomość, że nic się nie zmieni – że nie ma żadnego ruchu, który Polska mogłaby wykonać, by coś zmienić. Okienko historii się zamknęło. Na długo. Może na kilka pokoleń.

I wtedy, w coraz bardziej jednoczącej się Europie regionów, dla mieszkańców części Polski zaświta iskierka nadziei: oto nasz wielki orędownik i adwokat w UE – Państwo Niemieckie – zgodzi się przejąć zarząd nad regionami polskiego Śląska i Pomorza, jeśli tylko ich mieszkańcy wyrażą taką wolę w referendum. Co wybiorą zwykli ludzie mając szansę dostać kilkukrotnie wyższe emerytury i zasiłki, działające: służbę zdrowia, sądy i policję; krótko mówiąc: normalnie funkcjonujące państwo?

A co zrobi wtedy polski rząd? Nic. Bo nic realnie nie będzie mógł zrobić. Będzie zwyczajnie bezsilny. Może się też okazać, że te kilka milionów Ukraińców, z których obecności tak cieszą się teraz rządzący, także spełni swoją rolę. Będą mogli w referendum przegłosować powrót południowo-wschodniej Polski do Ukraińskiej Macierzy.

Że to wszystko niemożliwe czarnowidztwo? Te kilkanaście lat minie szybciej niż nam się wydaje, bo żyjemy w ciekawych czasach. A wtedy – zobaczymy. Może nie wypełni się to dokładnie, może nieco inaczej – bo to przewidywania, a nie proroctwo. Ale państwo pięknoduchów zawsze jest i będzie nietrwałe. Bo nie może przetrwać działając tylko reaktywnie – reagując na to, co się akurat dzieje – myśląc raptem kilkanaście miesięcy do przodu. Bez planu, bez zabiegania o polityczne jutro, za to wszystkim wkoło wyświadczając przysługi i dobrodziejstwa. Tak jak każdy pięknoduch, póki nie znajdzie się w tarapatach i ze zdumieniem nie odkryje, że niedawni przyjaciele, dla których tyle poświęcił, zamykają mu drzwi przed nosem.


TylkoJeden
O mnie TylkoJeden

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka