mona mona
421
BLOG

Nie dogadali się...

mona mona PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Nie dogadali się.
Wszystkie niuanse prawnicze zostały już omówione "w te i we wte", więc nie będziemy tego rozpatrywać. Nie mądrzyłam się przez cały czas sporu, więc może pomądrzę się w innym temacie, który "moją osobę"   niepokoi bardziej, niż to, co prezydentowi trzeba było ( bądż jeszcze jeszcze będzie) wytłumaczyć.
Miałam nadzieję, jak wyrażnie zdefiniowana większość wyborców, że nareszcie znowu doczekaliśmy się prezydenta, którego z radością będziemy szanować. Czekaliśmy tego jak kania dżdżu, ale my, beton czy inne pelikany - zgodnie z powyższymi ksywkami - ufaliśmy nie tyle bliżej nieznanemu panu Dudzie, ile oczywiście Jarosławowi Kaczyńskiemu.


Kandydat okazał się inteligentny, dobrze wykształcony, sympatyczny, zjedliwy, jeśli z czegoś znany - to z współpracy z prezydentem Lechem Kaczyńskim, no i oczywiście z tego, że okazał się lojalny, kiedy poniosło i wywiało w świat szeroki "delfina" Zizu.
"Było - i spłyło", choć nam, betonowi czy tam pelikanom, trudno się rozstać z nadzieją, że wojny na górze to przeszłość, że nie będziemy musieli opowiadać się po którejś ze stron, ponieważ obie uważamy za nasze.
Próbuję uczciwie podstawić się w tok myślenia prezydenta, jednak... wątpliwości nie chcą zniknąć.


No, ale spróbujmy:
-  niemal nikt, poza opozycją  oczywiście, nie porusza śliskiego tematu niekwestionowanego przywództwa Jarosława Kaczyńskiego, który jednakże pozostaje "zwykłym posłem", niezagrożonym ewentualnymi sankcjami, którymi o których grzmiał Ciamajdan słowami "będziesz siedzieć", nawet jeśli nie skierowanymi bezpośrednio do prezydenta.  Kaczyńskiego można ( odpukuję w niemalowane, uczciwe 3 razy) zabić, ale posadzić nie można.
 Panta rei. Wiadomo, że kiedyś, kiedyś tam PiS wybory przegra, a choć po dzisiejszej, mocno przygłupawej opozycji nie uświadczymy już, być może, śladu ni popiołu -  do "wsadzania", and stawiania przed odpowiednim Trybunałem chętni zawsze są. Taki mamy klimat.  Jest absolutnie możliwe, że słowo stanie się ciałem - ktoś tego manewru spróbuje. I to prezydent ma, bo musi mieć, gdzieś z tyłu głowy.



Tyle, że dzisiejszy prezydent powinien mieć tego świadomość, zanim został dzisiejszym prezydentem. Nie miał wiekopomnych zasług, został wystawiony jako  najlepszy do tej roli  żołnierz Kaczyńskiego i po prostu musiał wiedzieć, że kiedyś, a z całą pewnością szybko, zaczną się schody. Miał też świadomość, że JK nie robi mu na złość, wystawiając go do boju! Chętnie raczej  zdjąłby kandydatowi ten kłopot z garbu, gdyby tylko mógł - zamiast dziś jeżdzić do Belwederu.
 Ale prawda jest, jaka jest:  lata flekowania, lata wciskania w brzuch społeczeństwu strachu przed Jarosławem Kaczyńskim, lata świetlne nienawistnych "sabatów"  wydały zatrute ziarno - Kaczyński był wtedy niewybieralny. PiS z łatwością przebił "szklany sufit", ale "naczelnik" jeszcze nie był postrzegany jako  właśnie  "naczelnik".

Do dziś pokutuje myślenie, że PiS wygrał, bo schował Jarosława Kaczyńskiego, co należy do naczelnych głupot: naprawdę wyborcy byli aż takimi idiotami, że uwierzyli w PiS bez Kaczyńskiego?



Co mam sobie myśleć? Czy prezydent oszukiwał? Był świadomy konsekwencji - i od razu, jeszcze przed wyborem, zamierzył sobie opór wobec programu, który przecież znał i popierał, w którym reforma sądownictwa była wysoko na tapecie  i - w wymiarze państwa - była znacznie ważniejsza niż 500+?  
Czy może z czasem dojrzał do myśli, że po JK będą po staremu jeżdzić wszystkie "zaprzyjażnione media", natomiast fizycznie ten nominalnie zwykły poseł będzie nieosiągalny dla - nawet najbardziej wrednej - władzy, która może przyjść po PiS? I oczywiście "cały ogień" zemsty trafi w cel, który zawsze będzie osiągalny, czyli w tego, który ustawy podpisał. I tak mamy hipotetyczne myślenie: "rządzi ten z tyłu, odpowiadam ja. To wysoce niesprawiedliwe!"
Ale na to, że kiedyś ktoś będzie usiłował wywrzeć na prezydencie zemstę - powinien być przygotowany: wiadomo było, że PiS pójdzie na barykady.



Tylko czemu PAD najzwyczajniej nie podzielił się odpowiedzialnością z Trybunałem Konstytucyjnym? Przecież mógł! Veto nastąpiło 24 lipca, a tydzień póżniej SN uznał prawidłowośc wyboru Trybunału. Może trochę pokrętnie, ale bez wątpliwości, oddając Tybunałowi sprawę Mariusza Kamińskiego. Prezydent nie wierzył w takie orzeczenie? Czy może nie chciał czekać? Czemu tak się spieszył do tego veta?



Któraś z tych opcji musi być prawdziwa, poza oczywistością podkreślenia własnej roli. Prezydent nie przyłożył się do rozwikłania sporów wobec zawetowanych ustaw, nie skojarzył, że uprawnienia ( w kwestii mianowania sędziów NSA) ogranicza mu Konstytucja. Zastosował metodę tępego uporu.
 Liczenie na Kukiza jako  constans świadczy o naiwności, już nie mówiąc o pamiętnym hasełku Donalda Tuska - "policzmy głosy", łatwym przecież do zapamiętania. Nawet razem z Kukizem nie można było zmienić Konstytucji, żeby dać PAD satysfakcję wyboru sędziów. A przecież nie można też odmówić Andrzejowi Dudzie wybitnej inteligencji! O co więc chodzi naprawdę?


Gadanie, że wybór sędziów nie może być wyborem jednej partii jest zwykłym wykrętem. Czego się spodziewał PAD kandydując na prezydenta? Zaproszenia do tego wyboru PO czy może SLD?  Dlaczego chce zostawić aż 2/3 starego składu? Ze starego, po części komuszego układu? Ucichła już nawet unijna gadanina, ale gdyby nawet nie ucichła - to co zrobią "Brukselczycy"? Zwolnią nam prezydenta?



Nie chcę, naprawdę nie chcę tego napisać, ale... prezydent kręci nawet w prostych sprawach. Ogłasza na ten przykład, że  w kampanii był "umiarkowany", czyli nie był "zażartym pisowcem". Czy mógłby ktoś mi wskazać palcem, gdzie i kiedy Andrzej Duda składał takie deklaracje?


Nie wiem, jak szanownym, ale mnie to najbardziej  pachnie zwykłym sporem ambicjonalno - personalnym ze Zbigniewem Ziobro, podlanym sosem żalu do Jarosława Kaczyńskiego, który zbyt łatwo wybaczył  pamiętny wyskok ZZ, nie doceniając tamtej, niegdysiejszej lojalności PAD. Małostkowe, ale wciąż się przewija się między wierszami ten płacz z powodu faworyzowanego Ziobry...


Oczywiście jakoś musi się to nazywać - "zbyt wielki wpływ prokuratora generalnego" - z wyraźnym pomniejszaniem roli Ziobry jako ministra sprawiedliwości, ale też koalicjanta - co sprawy stawia jednak w innym świetle. Pominąwszy już to, że Ziobro był już ministrem sprawiedliwości  i nawet wliczając dawne potknięcia - jednak na tej robocie się zna. Więcej: udowodnił  swoją nieskazitelną uczciwość, przez dwa lata ciągania po wszystkich możliwych prokuraturach, stających na głowie aby jednak bryłka błotka, choćby malutka, do niego przylgnęła. I co? I nic.


  Swoją szosą... Ziobro chyba trochę zlekceważył rolę prezydenta, usiłując zagarnąć dla siebie większy kawałek tortu. Ale to dałoby się wyregulować, nawet gdyby Zizu trochę wierzgał.


Tylko czy naprawdę sprawa się na tym kończy?
 Niejasności jest więcej - to oczywiście ludzie Solocha w BBN, ludzie "czerwonej pajęczyny"... Tu prezydent nie zawinił najbardziej, od tych spraw miał właśnie Solocha. Ale stało się: zablokowanie nominacji generalskich w pokaźnej liczbie 46, sprawa sztandarów WOT... zrobiło się jakoś paskudnie.

Ktoś, kto chce zostać Wielkim Niezależnym Prezydentem, powinien jednak myśleć i sprawdzać, nie ufając w ciemno.
Nie, nie wierzę, że prezydenta ta "czerwona pajęczyna" omotała. Ale niesmak pozostaje. Andrzej Duda powinien to wiedzieć, bo wątpliwości nie kończą się na mnie. I nie byłabym skłonna do powierzenia mu większej władzy "na niedzielę dzisiejszą".


Teraz zaboli mnie klawiatura, ale trudno. Napiszę.
"Afera rozporkowa" Billa Clintona...
Czy myślicie, że procedura impeachmentu, wszczęta wobec Clintona, nastąpiła w obronie naruszonej czci małżeńskiej paskudnej do bólu Hillary? Każdy z kongresmenów z radością urwałby się od tej baby. I nie sądzę, żeby byli tacy znowu święci: władza jest, jak wiadomo, najlepszym afrodyzjakiem, więc można w ciemno zakładać, że takich Lewińskich kręci się koło panów na pęczki.
Ale żaden z kongresmenów nie był prezydentem. Chodzi o parszywy "gen zdrady". Bo jaka ostatecznie jest pewność, że człowiek, mający do tego skłonności, nie szanujący tak dobrze siebie jak przysięgi jednego rodzaju, zwłaszcza w czasie pełnienia funkcji o wymiarze światowym, człowiek ulegający głupim, tanim zachciankom - nie złamie także świętej przysięgi, danej Narodowi? Wszystko jedno, czy ulegnie szantażowi, na który się bezmyślnie naraził, czy innym przesłankom: pazerności czy jakiejś nowo odkrytej ideologii.
Zdrada pozostaje zdradą, bez względu na jej wymiar.
................
Ręka mi nie uschła przy pisaniu...
Naprawdę wolałabym, żeby stawanie okoniem przez prezydenta było zwykłą małostkowością, przerostem ambicji, etc. Nie przystoi, ale... ludzka rzecz... Jarosław Kaczyński nazwał to "sporami pokoleniowymi czterdziestolatków" - i oby tak zostało, choć chciałoby się prezydenta tak - na miarę marzeń...


I oby to jednak nie zapędziło prezydenta zbyt daleko. Nie głosowałam na Andrzeja Dudę po to, żeby stał się najcenniejszą ozdobą dwu krakowskich rodzin i - pod twardymi warunkami - jego Alma Mater, ani po to, żeby lansował własną ważność, tylko po to, żeby pomógł uporządkować mój kraj.
Pomógł - bo sam tego nie zrobi.


mona
O mnie mona

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka