Znany pisarz SF publikuje powieść głównonurtową. Powieść mocną i powieść niewygodną zarazem - z jednej strony trudno się od niej oderwać, z drugiej sypie sól na bolesne rany tak naszej duszy (no, męskiej duszy), jak i rzeczywistości, w jakiej żyć nam przyszło.
I co?
I nic. Powieść trzeba albo wyśmiać, używając każdego kretyńskiego argumentu, albo zamilczeć.
Nawet tu, na Salonie 24, mój wywiad z Jackiem Inglotem, autorem "Porwania sabinek", nie trafił na stronę główną i pałęta się gdzieś po Salonu kątach.
Czyżby dlatego, iż książka jest szczególnie bolesna dla środowiska dziennikarskiego? Choć może to oczywiście tylko przypadek, że na SG trafiają pierdoły, a nie rozmowa z autorem jednej z ważniejszych powieści rozliczeniowych ostatnich lat...
mOrfeusz
P.S. Niezależnie od wszystkiego, druga część już wkrótce.