murgrabia czorsztyński murgrabia czorsztyński
62
BLOG

Historia czeskich filmów, albo pożytki z rozwiązania WSI

murgrabia czorsztyński murgrabia czorsztyński Polityka Obserwuj notkę 10
Podczas przemiany ustrojowej na przełomie lat 90, nasza główną ambicją i charakterystyczną cechą było naśladowanie bogatego zachodu. To naśladownictwo, w kulawych warunkach postkomuny przynosiło efekty albo jedyne w swoim rodzaju, nie podobne do niczego, albo całkowicie opaczne. Tak na przykład, całkiem dotąd sprawni w swoim rzemiośle polscy filmowcy, od chwili, gdy ogarnęła ich żądza kręcenia filmów amerykańskich zaczęli notorycznie kręcić filmy czeskie.

Jak wiadomo, kinematografia czeska swoją sławę zawdzięcza dwóm filmowym żarnom: miele w ilościach przemysłowych albo wysokobudżetowe baśnie dla dzieci, opowiadające wśród pięknej, bogatej scenerii nieprawdopodobne przygody księżniczek i czarodziejów, albo równie znakomite komedie, oparte na purnonsensowym humorze sytuacyjnym. Niekiedy w jednym filmowym obrazie łączy oba dwa te gatunki - a spoceni w pogoni za Hollywood, przywiślańscy inżynierowie dusz z reguły naśladowali właśnie takie rozwiązanie - z tym że reżyserowie czescy baśniową fantazję, albo zabójczy komizm swoich scenariuszy zawsze starannie wypracowywali, konsekwentnym wysiłkiem i długotrwałym doświadczeniem, podczas gdy ich polscy koledzy dokładnie taki sam efekt fantastyczny i komediowy osiągali mimochodem, wbrew woli.

Najsłynniejszym czeskim filmem polskiej produkcji były i zapewne pozostaną nieśmiertelne "Psy" Pasikowskiego, nakreślona w klimatach włoskiego neorealizmu opowieść o dramacie bezrobocia wśród oficerów PRL-owskiej bezpieki, kręcona w czasie, gdy oficerowie bezpieki zakładali lub brali pod zarząd przedsiębiorstwa, banki i telewizje. Po "Psach" oberwała się lawina mniej lub bardziej czeskich produkcji, niższych i wyższych lotów, jakieś boże podszewki, istne cuda purymowe, których nie sposób wyliczyć, albowiem tytuł ich legion. Ale bez wątpienia, podium najbardziej czeskiego z filmów nakręconych w Polsce zdobył sobie raz na zawsze zapomniany, niepozorny, niskobudżetowy serialik "Służby specjalne", opisujący, w klimatach horroru gore, dramat rozwiązania przez ministra Macierewicza Wojskowych Służb Informacyjnych. 

Nieporównywalna z niczym - oprócz najlepszych pism Jaroslava Haszka -  czeskość tego motion picture da sie wytłumaczyć jedynie tym, że w całej polskiej świadomości, a zwłaszcza w tzw. dyskursie publicznym, fakt rozwiązania WSI został niemiłosiernie zmitologizowany. Polskie społeczeństwo całkowicie przegapiło fakt (do ustalenia pozostaje, kto je do tego skłonił), że WSI musiały zostać rozwiązane. Niezależnie od układu politycznych sił. W każdym państwie świata, każda służba wywiadowcza, która dopuściła, że  pod jej kontrolą doszło do tak nieprawdopodobnego zdarzenia ja Katastrofa Smoleńska, gdy na wojskowym (zamkniętym!) lotnisku obcego kraju ginie w niewyjaśnionych okolicznościach nie tylko prezydent państwa, ale cały sztab jego sił zbrojnych, zostałaby rozpędzona na cztery wiatry. Za niewykrycie zagrożenia i nie zapobieżenie mu. Mówiąc po ludzku: za rażące zaniedbanie obowiązków służbowych. Szczególnie - służba wojskowa.


Niezależnie od konieczności rozpędzenia WSI, sam bym o tym najbardziej czeskim z polskich seriali nie pamiętał, gdyby w napadzie przedwyborczej gorączki zawłaszczona telewizja publiczna nie wyciągnęła z lamusa i nie zademonstrowała szerokiej publiczności jeszcze jednej znakomitej komedii: obrazu pod tytułem "Furioza". Ten polski remake czeskiego filmu "Slunce, seno a par facek" (...sielska atmosfera, oparte na stereotypach żarty i przerysowana gra aktorska, to charakterystyczne elementy reżyserskiego stylu Troški... jak zapewnia Filmweb) opisuje dramat zwalczania patologii w ruchu kibicowskim; od razu wyjaśniam, że nie mam zamiaru nawiązywać tu do osławionej "Akcji Widelec", tylko do nachalnego, medialnego kojarzenia partii PiS z kibicami piłki nożnej i ich subkulturą.

Proces ten zaczął się bodajże od jakiegoś konfliktu między warszawską Żyletą a dyrekcją TVN, dotyczącego korzystania ze stadionu, a gdy kibice Legii wywiesili parę banerów przeciw Walterowi, telewizja, a za nią pozostałe media zaczęły złorzeczyć "pisoskim kibolom". Tę "narrację" potem podtrzymano i nagłośniono w "dyskursie" z nadzieją zaszkodzenia PIS, zwłaszcza przy okazji awantur, które regularnie trapiły warszawski Marsz Niepodległości, aż do momentu utraty władzy przez Platformę Obywatelską. Nagłośniono do tego stopnia, że gdy, kilka dni przed wyborami parlamentarnymi 2011 roku, doszło w Zielonej Górze do niespodziewanego wybuchu zamieszek, na tle śmierci kibica tamtejszego Falubazu, rządząca niepodzielnie Platforma otwarcie sugerowała odpowiedzialność PiS za te zajścia i straszyła wyborców "pisoskimi bojówkarzami" w materiałach wyborczych. Zaś wygraną - ostatnią wygraną - Platformy w tych wyborach uzasadniano potem sprzeciwem społeczeństwa przeciw "pisoskiej", a jakże, przemocy i anarchii.

I właśnie tę różnicę, między wyborami 2011 a 2025 roku, między rozruchami demolującymi miasto a puszczaniem w telewizji śmiesznych, filmowych gniotów, chciałbym zadedykować wszystkim dzisiejszym krytykom PiS, odzywającym się z prawicowych pozycji. Zwłaszcza takim, którzy twierdzą, że PiS zrobił zbyt mało. Zadedykować jako sugestię, że każdy okres przerwania władzy zamkniętego układu postkomuny nad krajem, każdy niewielki krok w kierunku uporządkowania i uzdrowienia państwa, jest wart, żeby go doceniać i o niego walczyć.

Bo nikt nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki, choćby się us*ał i ziemię jadł.



# ustawki

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj10 Obserwuj notkę

Każda opublikowana tu notka jest produktem kolekcjonerskim. Nie służy do czytania, ani też do zamieszczania w niej informacji bądź opinii. Uwaga: CACATOR CAVE MALUM!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka