mosher mosher
587
BLOG

Kto się boi teczek "Lecha"?

mosher mosher Polityka Obserwuj notkę 11

Jeden z najważniejszych opozycyjnych działaczy czasów Polski ludowej, skazywany na wieloletnie kary więzienia za działalność mającą na celu "obalenie ustroju PRL" - uznany został przez sąd lustracyjny (w dwóch instancjach!), a także przez Sąd Najwyższy, za tajnego współpracownika SB. A jednocześnie treść akt dotyczących tej współpracy nadal jest praktycznie nieznana. Gdyby sytuacja taka dotyczyła Adama Michnika czy Jacka Kuronia - utonęlibyśmy w morzu spekulacji, na ile autentyczna była ich działalność antyustrojowa, przez kogo była inspirowana, jak dalece współpraca z organami bezpieczeństwa była posunięta. Plotkom, przypuszczeniom, oskarżeniom nie byłoby końca.


Ale rzecz tyczy się Leszka Moczulskiego. I - z nieznanych mi bliżej powodów - panuje nad sprawą istna zmowa milczenia. Owszem, znamy treść wyroków sądów lustracyjnych - i niewiele więcej. Mamy też obszerne wyjaśnienia głównego zainteresowanego (m.in. w jego książce "Lustracja. Rzecz o przeszłości i teraźniejszości"), którym możemy wierzyć albo nie. Jednak o zawartości teczek TW "Lecha" możemy sobie jedynie pospekulować; nikt nie wpadł bowiem na pomysł, by przybliżyć je plebsowi. Wiemy już wiele o nieciekawej, agenturalnej przeszłości Wałęsy, Jurczyka, Maleszki, Koźniewskiego... Ale o Moczulskim - głucha cisza. Czyżby dziennikarze i historycy zakładali, że nikt się już liderem KPN nie interesuje?


Sprawa jest o tyle dziwna (dla mnie), że sam Moczulski wcale nie ukrywa swoich kontaktów z oficerami bezpieki. Przyznaje, że takowe miały miejsce, ale były z jego strony jedynie grą. Tak właściwie - można by wnioskować ze słów Moczulskiego - to nie on informował bezpieczniaków, lecz oni jego. Jak tłumaczył w wywiadzie-rzece "Bez wahania" (1993): "Ludzie ze środowisk podejrzanych, takich jak akowskie, na ogół godzili się rozmawiać, bo niejako dawali tym dowód, że nie mają nic do ukrycia; jeśli mieli coś do ukrycia (...) swą otwartość demonstrowali tym pełniej. Ja dostosowałem się do tego bardzo szybko. Ponieważ miałem coś do ukrycia - tym bardziej ważne było dla mnie, co budzi ich zainteresowanie. Dawało to nam jakieś informacje. Było częścią systemu wczesnego ostrzegania". I tak oto Leszek Moczulski przez osiem długich lat (1969-77) zwodził SB, przekazując jej nieistotne informacje, a ta w niczym się nie orientowała i przez cały ten długi okres utrzymywała bezwartościowego agenta w ewidencji.


Sorry, ale ja w tę wersję nie wierzę. Nie wiem - być może w odczuciu samego Moczulskiego jego spotkania z esbekami były jedynie rodzajem gry politycznej, w której obie strony nawzajem sondowały swoją wiedzę. Niestety, sformułowanie "gra z bezpieką" nieustannie przywodzi mi na myśl Lecha Wałęsę i jego nieudolne tłumaczenia dotyczące wiadomej sprawy. Smutne, że Leszek Moczulski wybrał taką samą strategię postępowania. Tym bardziej, że jakoś niewiele mi wiadomo na temat "gry" z policją polityczną zakończonej triumfem "gracza". Nie sądzę też, by to akurat przywódca ROPCiO wyszedł zwycięsko z tego nierównego pojedynku.

Istnieje jeszcze inna nasuwająca mi się analogia z Wałęsą. Nachodzi mnie otóż podejrzenie, że tak samo jak teczki "Bolka" prześladowały prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, tak akta "Lecha" kłuły przywódcę Konfederacji Polski Niepodległej. Czy była to jedna z przyczyn słynnej "nocnej zmiany"? Wiemy, że Antoni Macierewicz przed opublikowaniem listy osób zarejestrowanych przez SB jako jej współpracownicy informował niektórych działaczy KPN, że na owej liście figuruje również nazwisko ich lidera. Czy gdyby Moczulski miał pewność, że oskarżenie go o współpracę z bezpieką jest całkowicie wyssane z palca, doszłoby do obalenia rządu Olszewskiego? A może już wtedy lider KPN - przypomnijmy, w roku 1992, kiedy o powszechnej lustracji mowy być nie mogło - wiedział (jak to do dzisiaj utrzymuje), że teczki "Lecha" zostały skompilowane w 1984 tylko po to, aby go skompromitować?

Z nielicznych udostępnionych dotąd fragmentów donosów TW "Lecha" wynika, że na przełomie lat 1976-77 obszernie informował on bezpiekę o działaniach KOR-u, a szczególnie Kuronia, doradzał też, w jaki sposób należy prowadzić kampanię prasową przeciwko jego najaktywniejszym członkom (opieram się na artykule Piotra Bączka opublikowanym w "Głosie"). Czy były to autentyczne słowa Moczulskiego? Jak można na nie spoglądać dzisiaj, gdy znamy już treść jego listu do Władysława Gauzy z lipca 1979, w którym pisał o przygotowywanym przełomie w PZPR oraz o staraniach Kuronia, który chce tworzyć "koncesjonowaną partię opozycyjną", w czym należy go uprzedzić i powołać własną, niezależną organizację?

Akta "Lecha" pozostaną dla Leszka Moczulskiego obciążeniem, dopóki nie zostaną one ujawnione. Dopiero wówczas zaistnieje możliwość, by każdy zainteresowany mógł wyrobić sobie zdanie, czy ma do czynienia z autentycznymi dokumentami, czy z perfidną ubecką fałszywką. Osoby podpytywane przeze mnie na blogu o zawartość tych akt (w tym współautorzy wspomnianej książki "Bez wahania" - Antoni Dudek i Maciej Gawlikowski) zwracały uwagę, że sprawa jest trudna do wyjaśnienia. Być może mają rację. Ale bez choćby próby jej wyjaśnienia nad Leszkiem Moczulskim zawsze będą ciążyć oskarżenia, których nie będzie mógł odeprzeć.

Myślę, że sam zainteresowany doskonale zdaje sobie z tego sprawę, napisał bowiem swego czasu (na stronie polonus.mojeforum.net): "Teczki "Lecha", na mój wniosek, zostały w 2001 r. odtajnione - każdy ma prawo do nich zajrzeć, co polecam, choć obecnie chyba musi sie zgodzić Sąd. W moim przekonaniu wszystkie materiały sprawy są jawne - i mam nadzieję, że zajmą się nimi jacyś bezstronni historycy. Dobrze byłoby umieścić całośc w Internecie - tyle, że zależy to od dysponenta tych materiałów (sąd, IPN?)".

A zatem, "bezstronni historycy" - do dzieła!
 

mosher
O mnie mosher

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka