wiesława wiesława
721
BLOG

Zmarł jeden ostatnich „Kolumbów”

wiesława wiesława Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

 

Wczoraj, 17 kwietnia 2018 r. zmarł Stanisław Likiernik, ps. "Stanisław", "Staszek", "Stach", "Machabeusz", "Ż 10" (nr ewidencyjny Kedywu). Był jednym z dwóch pierwowzorów słynnego „Kolumba” – Stanisława Skiernika z powieści Romana Bratnego „Kolumbowie. Rocznik 20”., literackiej postaci, która dała nazwę całemu pokoleniu Polski Walczącej.

Urodził się ur. 25 czerwca 1923 r. w Garwolinie, jego rodzicami byli Tadeusz Likiernik i Wanda z domu Krotowska. Stanisław Likiernik był synem zawodowego oficera - jego ojcem był Tadeusz Likiernik (1886 – 1970) rotmistrz WP, żołnierz I korpusu polskiego na Wschodzie, uczestnik szarzy pod Krechowicami i wojny polsko-bolszewickiej.

Mój ojciec był zwariowany na punkcie honoru. Trzeba to włączyć do epoki przedwojennej. To był okres po Wielkiej Wojnie. Urodziłem się pięć lat po odzyskaniu niepodległości. Atmosfera była bardzo patriotyczna. Była taka, że jeżeli ktoś miał jakiekolwiek problemy z prawem to był wykluczony z towarzystwa, nie tak jak dzisiaj. Ukradło dużo milionów, to nikomu nie przeszkadza. Wtedy pojęcie honoru było absolutne. Mój ojciec powiedział mi, jak miałem pięć lat: „Jeżeli ktoś obraża twojego ojca, twoją matkę, twoją ojczyznę albo ciebie, to bij”. Od piątego roku życia miałem tego rodzaju rady. Nie zawsze mi się to udawało, czasem wracałem z podbitym okiem, ale wtedy dostawałem pięć złotych za to, że się zachowałem jak należy. 

Bez przerwy nam mówiono: „Jesteście pierwszą generacją urodzoną w wolnej Polsce, po stu dwudziestu trzech latach niewoli”. Nasi ojcowie, w większości, byli aktywni w walce o Polskę. Mój ojciec był w POW na Wołyniu adiutantem bardzo sławnego pułkownika Lisa-Kuli. Przed tym był u Dowbora-Muśnickiego. Był w wojsku rosyjskim, to poszedł z 1. Pułkiem Ułanów Krechowieckich, dołączył do oddziałów „Dowbora” i szarżował pod Krechowicami. 
Potem był w 1920 roku adiutantem generała „Orlicz” Dreszera. Razem z nim dojechał do Kijowa i bardzo szybko wracali potem pod presją kawalerii Budionnego. Dreszer go wyciągnął za włosy, jak się topił, bo wtedy jeszcze miał włosy i mógł go uratować. Mój ojciec nie umiał pływać. Był ciężko ranny w sposób bardzo oryginalny, bo dostał kulą praktycznie w serce. Miał krzyżyk, odznakę oddziałów Dowbora-Muśnickiego. Był on u nas w domu, zaokrąglony w połowie, bo kula dotknęła go i zamiast pójść prosto, skręciła troszeczkę, przeszła o centymetr od serca, wylazła przez plecy. Ojciec zachował go na pamiątkę, ale gdzieś zginął w czasie wojny.

Brat ojca, Kazimierz Likiernik-Szczerba był legionistą - przeszedł szlak bojowy I Brygady Legionów do lipca 1916 roku, kiedy został ciężko ranny w bitwie pod Kostiuchnówką. Uczestnik wojny z bolszewikami w 1920 roku.

W okresie międzywojennym Tadeusz Likiernik pracował w II Oddziale Sztabu Głównego w wywiadzie na Niemcy. W 1939 r. Likiernikowie spędzali wakacje na Wileńszczyżnie, nad Dryświatami. Ojciec nam nakazał zostać tam, a my z matką nie posłuchaliśmy i wróciliśmy chyba 31 sierpnia, pociągiem z Wilna, do domu. Ojciec nam zrobił awanturę, bo go nie usłuchaliśmy. Gdybyśmy tam zostali, to mój los byłby zupełnie różny, bo wszyscy goście – to był prywatny dom, gdzie byli letnicy – pojechali do Kazachstanu, albo do Archangielska. 

[…]

Ojciec wrócił i w tym momencie ktoś powiedział, że Rosjanie przekroczyli granicę, to było dokładnie 17 września. O mały włos faceta nie zabili, bo podejrzewali, że to zdrajca, że opowiada bujdy, przecież to niemożliwe. Wtedy mój ojciec mówi: „Iść na wschód to nie ma co, jeżeli to jest prawda. Wracamy do Warszawy, bo może Warszawa się jeszcze broni, może uda się wejść do miasta i przyłączyć do obrony Warszawy". Nim dojechaliśmy z powrotem, to obrona się skończyła. Przyjechaliśmy i matka chciała wracać do naszego mieszkania na Żoliborzu, na Mickiewicza 27 na rogu Mierosławskiego, ale ojciec powiedział: „Nie wracam do domu, bo tam Niemcy będą mnie szukali natychmiast”. Matka mówi: „Ty masz manię wielkości? Kto cię będzie szukał? Nie mają nic innego do roboty?”. Ale ojciec powiedział: „Nie”. Byliśmy u pani Strassburgerowej w Konstancinie, babci aktora Karola Strassburgera. Ona miała tam domek. Mieszkaliśmy w Konstancinie przez siedem czy osiem lat. To była bardzo bliska przyjaciółka moich rodziców.

Stanisław Likiernik był żołnierzem konspiracji niepodległościowej od 7.09.1941 r. Jako żołnierz Związku Walki Zbrojnej początkowo uczestniczył w działaniach inwigilacyjnych, przewożeniu broni i tajnej prasy. Od 1943 r. w grupie żoliborskiej ppor. "Stasinka" (Stanisław Sosabowski) Oddziału Dyspozycyjnego "A" ("Kolegium A") Kedywu Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej. Uczestnik akcji likwidacyjnych, a także ataku na wartownię Bahnschutzpolizei na Dworcu Warszawa-Zachodnia (akcja "Panienka" - 4.03.1944), oraz akcji "Pol" (15.06.1944), podczas której brał udział w starciu patrolu żoliborskiego z załogą samochodu Gestapo, w wyniku którego zastrzelono SS-Obersturmführera Herberta Junka (od 11.08.1942 r. do marca 1943 r. komendant Pawiaka) i SS-Obersturmführera Hoffmanna.

W Powstaniu Warszawskim od 2.08.1944 r. w zgrupowaniu "Radosław" jako oddział dyspozycyjny dowódcy zgrupowania, od 12.08.1944 r. w pułku "Broda 53" - batalion "Zośka" - oddział ppor. "Śnicy". Przeszedł szlak bojowy Wola - Stare Miasto - ul. Senatorska - Ogród Saski - ul. Zielna ("przebicie") - Śródmieście - Górny Czerniaków.

Ranny 5.08.1944 r. podczas ataku na szkołę u zbiegu Leszna i ul. Żelaznej; hospitalizowany początkowo w Szpitalu Karola i Marii skąd został wywieziony do szpitala na Stare Miasto. Do oddziału powrócił 19 sierpnia 1944 r. Ponownie ranny podczas przebicia do Śródmieścia 31.08.1944 r. - na terenie ogródka przy kościele św. Antoniego. Od 1 do 11 września przebywał w szpitalu polowym w budynku PKO, następnie na ul. Marszałkowskiej, po czym wrócił do oddziału. Na Górnym Czerniakowie ciężko ranny po raz trzeci - odłamkami granatnika. Przeniesiony do szpitala polowego przy ul. Okrąg 2. Po wybuchu "goliata" umieszczony w piwnicy przy ul. Wilanowskiej. Tam pojmany przez Niemców około 18 września - cudem uniknął rozstrzelania. Wyniesiony na noszach przez Park Ujazdowski do siedziby Gestapo w al. Szucha, skąd następnego dnia został przewieziony do Szpitala Dzieciątka Jezus - już jako cywil.

Rozkazem Dowódcy AK Nr 35 z dnia 1.10.1944 r. został awansowany do stopnia plutonowego podchorążego i odznaczony Krzyżem Walecznych.

Po kapitulacji PW wyjechał ukryty wśród sprzętu medycznego (aparaty rentgenowskie) wywożonego ze Szpitala Dzieciątka Jezus. Z Dworca Zachodniego dotarł transportem kolejowym do Grodziska Mazowieckiego, gdzie ukrywał się przez kilka dni u znajomych. Tam został odnaleziony przez matkę. W Konstancinie, w którym był operowany, przebywał od października 1944 r. do kwietnia 1945 r.

Po wyjściu ze szpitala, gdzieś w maju 1945 roku pojechałem do Warszawy i tam 8 maja usłyszałem przez głośniki, że Niemcy skapitulowały. Ale to nie było dla nas uwolnieniem. Po jakimś czasie byłem w Łodzi, gdzie była cała grupa kolegów z „Kedywu” w domu Staszka Aronsona. Zapisałem się tam na uniwersytet, na chemię, ale pani profesor mnie zapytała o formułę sztucznego kauczuku, co było bardzo niemiłym pytaniem, bo nie miałem pojęcia o tej formule. Nasza kolaboracja się na tym skończyła . 
Potem pojechałem do Gdańska, bo tam był Wacek Koc mój przyjaciel. Przyjechał, na drzwiach mojego dawnego mieszkania na Żoliborzu znalazłem napis, że żyje, wrócił z Buchenwaldu. 
Byłem w tym mieszkaniu 8 maja 1945 roku po raz pierwszy. 4 lutego 1944 roku cudem uniknęliśmy aresztowania, Niemcy przyszli nas aresztować. Mieszkanie egzystowało, ale zostało zajęte przez folksdojcza. Gdybym przyszedł tam w styczniu 1945 roku, to pewnie bym nigdy nie wyjechał z Polski, bo to było mieszkanie odnowione, umeblowane i nie spaliło się. Jak przyszedłem w maju, to już nie było nic, wszystko było brudne, zaśmiecone, już tam nie wróciliśmy. 
Pojechałem nad morze. Przez miesiąc się opalałem a potem dostałem pracę w odbudowie portów. W pewnym momencie Wacek Koc zaproponował mi: „Mam pomoc z Londynu, chcę zobaczyć mojego ojca w Paryżu. Jedziesz ze mną?”. Powiedziałem: „Jedziemy”. Bo tam też był mój ojciec i nie wiedzieliśmy, czy może wrócić do kraju.

[…]

Z Monachium posłano nas do Murnau. Tam delegat Londynu, pan pułkownik nam powiedział: „Zajmę się Wami, znam pułkownika Koca”. Mojego ojca też znał. Mówi: „Załatwię wam stypendium do Paryża na studia”. „Panie pułkowniku, a jak to długo może trwać?”. „O, to szybko – sześć miesięcy do roku”. Powiedzieliśmy: „Tak jest panie pułkowniku ” Tydzień potem byliśmy w Paryżu po różnych tarapatach. 
W Paryżu znalazłem ojca, który pomógł mi się jakoś zahaczyć. Zapisałem się najpierw na kurs języka francuskiego i cywilizacji francuskiej, żeby się poduczyć lepiej języka. Nie wiedziałem co będę robił, czy wracamy, czy nie. Mój ojciec pracował w II Oddziale Sztabu Głównego – wracać do Polski, to było trochę nie tak. Spotkałem po przybyciu do Paryża najpierw mego stryja, znałem jego adres. On mi dał adres ojca, który był akurat w Paryżu, bo był szefem obozu dla Polaków na południu Francji.

[…]odesłała nas: Wacka i mnie do kawiarni koło Komedii Francuskiej. Tam widzę: mój ojciec siedzi w mundurze. Idę do niego, mówię: „Dzień dobry”. On: „Dzień dobry panu, kto pan jest?”. Mówię: „Jak to kto? Twój syn”. „Co?”. Ojciec wiedział, że żyjemy, że jesteśmy w Gdyni czy w Gdańsku, Sopocie. Tu raptem zjawiam się, nie ma komunikacji, nie ma łączności, więc jak?. Miałem szesnaście lat jak ojciec wyjechał, a wtedy miałem dwadzieścia dwa. Mój ojciec miał pięćdziesiąt parę i był w mundurze polskim to łatwo go poznałem, a ja się zmieniłem kompletnie. Musiałem dopiero wytłumaczyć, kto jestem. Potem byłem w obozie dla Polaków jakiś czas.

Stanislaw Likiernik ukończył we Francji Instytut Nauk Politycznych, założył rodzinę i rozpoczął pracę zawodową. Wiódł szczęśliwe życie, ale tęsknił za Polską, którą po 1956 roku często odwiedzał. W 2007 r. został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2011 r. otrzymał awans na stopień podpułkownika i z rąk prezydenta otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polski. W książce „Diabelne szczęście czy palec Boży?”opisał swoje wspomnienia z czasu okupacji i Powstania Warszawskiego.

Stanisław Likiernik będzie pochowany w Panteonie Żołnierzy Polski Walczącej na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.

***

Ktoś powiedział mi kiedyś – było seminarium na Sorbonie, zabrałem głos, bo byłem na sali jedynym powstańcem – „Proszę pana, mówić o Powstaniu czterdzieści czy pięćdziesiąt lat potem, to łatwo powiedzieć”. Odpowiedziałem: „Proszę pani, jeżeli pani ma rację, że pięćdziesiąt lat po Powstaniu nie można o nim dyskutować (pani jest zdaje się historykiem), to pani traci pracę i wszyscy historycy też, bo historycy dyskutują o Aleksandrze Wielkim, o którym prawie nic nie wiadomo, dyskutują o Napoleonie, o Neronie i tak dalej. Jeżeli nie można dyskutować wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat, to jak można dyskutować wydarzenia sprzed dwóch czy trzech tysięcy, kasujemy naukę historii, nie ma historii”.

 

 

***

Przy pisaniu notki autorka korzystała z informacji zawartych w publikacjach:

1.       Marek Gałęzowski, Na wzór Berka Joselewicza. Żołnierze i oficerowie pochodzenia żydowskiego w Legionach Polskich, Wyd. IPN, Warszawa 2010 r.

2.       https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/stanislaw-likiernik,27421.html

3.       http://www.tvp.info/36839855/odszedl-jeden-z-ostatnich-kolumbow-zolnierz-kedywu-ak-stanislaw-likiernik

Cytaty przytoczone w nptce pochodzą z wywiadu przeprowadzonego ze Stanisławem Likiernikiem 31 października 2005 roku w Warszawie. Rozmówcami Stanisława Likiernika byli Patrycja Bukalska i Jacek Borkowicz, https://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/stanislaw-likiernik,445.html

 


wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura