wiesława wiesława
1137
BLOG

Dzieci nie maja nic do roboty na wojnie

wiesława wiesława Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 56

Każdego roku, na przełomie lipca i sierpnia,  pewien osobnik, określający się terminem „wypędzony”, wykorzystuje obchody rocznicy Powstania Warszawskiego do udzielania nauk moralnych użytkownikom internetowego portalu Salon 24. Zdaniem tego osobnika, Polacy cechują się prymitywizmem moralnym, gdyż wykorzystują dzieci do udziału w działaniach wojennych. A dzieci nie mają nic do roboty na wojnie – poucza nas ów „wypędzony”. 

Wanda Felicja Lurie z domu Podwysocka, żona przemysłowca Bolesława Lurie, mieszkała na warszawskiej Woli, w Kolonii Wawelberga, wraz z rodziną (mąż i troje dzieci). Jej następne dziecko miało przyjść na świat we wrześniu 1944 roku.
5 sierpnia 1944 roku ta kobieta w zaawansowanej ciąży, wraz z dziećmi i setkami mieszkańców okolicznych domów została zapędzona na teren fabryki „Ursus” przy ul. Wolskiej 55.

Zeznanie Wandy Lurie, złożone 10 grudnia 1945 roku przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie.
Sygn. 249/z/l, k. 202
Dnia 10.XII.1945 r. w Warszawie p.o. SO H. Wereńko, dOKBZN, przesłuchała niż. wym. świadka. Świadek: WANDA FELICJA LURIE z d. Podwysocka, ur. 23.V.1911 r., zam. w Podkowie Leśnej, ul. Dębowa 2.

Od roku 1937 mieszkałam wraz z rodziną w Warszawie, przy ul. Wawelberga 18 m. 30.
[….]
Do dnia 5 sierpnia przebywałam w piwnicy domu z trojgiem dzieci w wieku lat 11, 6, 3,5 i sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Tegoż dnia o godz. 11–12 wkroczyli na podwórko żandarmi niemieccy oraz Ukraińcy, wzywając ludność do natychmiastowego opuszczenia domu. Kiedy mieszkańcy piwnic od strony podwórza wyszli, żandarmi wrzucili do piwnic granaty zapalające. Zapanował popłoch i pośpiech. Nie mając przy sobie męża, który nie powrócił z miasta, ociągałam się z opuszczeniem domu, miałam nadzieję, że pozwolą mi zostać. Musiałam jednak opuścić dom. Wraz z dziećmi i rodziną Gulów wyszłam na ulicę Działdowską. Domy na ulicy już płonęły.
[….]
Staliśmy przed bramą fabryki „Ursus”, położonej przy ul. Wolskiej nr 55. Fabryka ta stanowi oddział państwowej fabryki, położonej w miejscowości Ursus pod Warszawą. Przed bramą fabryki czekaliśmy około godziny. Z podwórza fabryki słychać było strzały, błagania i jęki. Do wnętrza fabryki Niemcy wpuszczali, a raczej wpychali, przez bramę od ul. Wolskiej po sto osób. Chłopiec około lat 12 ujrzawszy przez uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i brata dostał wprost szalu, zaczął krzyczeć, wzywając matkę i ojca. Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali, gdy usiłował wedrzeć się do środka.
Nie mieliśmy wątpliwości, że na terenie fabryki zabijają, nie wiedzieliśmy czy wszystkich. Ja trzyma-łam się z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że kobietę w ciąży przecież nie zabiją. Zostałam wprowadzona w ostatniej grupie. Na podwórzu fabryki zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego metra. Trupy leżały w kilku miejscach, po całej lewej i prawej stronie pierwszego podwórza. Wśród trupów rozpoznałam zabitych sąsiadów i znajomych. Środkiem podwórza wprowadzono nas w głąb, do przejścia wąskiego na drugie podwórze. Tu Ukraińcy i żandarmi ustawili nas czwórkami. Mężczyźni szli z rękoma podniesionymi w górę. W grupie prowadzonej było około 20 osób, w tym dużo dzieci lat 10–12, często bez rodziców. Jedną bezwładną staruszkę przez całą drogę niósł na plecach zięć, obok szła jej córka z dwojgiem dzieci 4 i 7 lat. Trupy leżały na prawo i lewo, w różnych pozycjach.
[…] Ja byłam w ostatniej czwórce. Błagałam otaczających nas Ukraińców, by ratowali dzieci i mnie, któryś z nich zapytał, czy mogę się wykupić. Dałam mu złote 3 pierścienie. Zabrawszy to, chciał mnie wyprowadzić, jednak kierujący egzekucją Niemiec – oficer–żandarm, który to zauważył, nie pozwolił i kazał mnie dołączyć do grupy przeznaczonej na rozstrzelanie, zaczęłam go błagać o życie dzieci i moje, mówiłam coś o honorze oficera. Odepchnął mnie jednak, tak że się przewróciłam. Uderzył też i pchnął mojego starszego synka wołając „prędzej, prędzej, ty polski bandyto”.
W międzyczasie wprowadzono nową partię Polaków. Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego synka. Dzieci szły płacząc i modląc się. Starszy widząc zabitych wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki wychodząc przez prawy policzek. Dostałam krwotok ciążowy. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Czułam odrętwienie lewej części głowy i ciała. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów widziałam prawie wszystko, co się działo dookoła. Obserwowałam dalsze egzekucje. Wprowadzono nową partię mężczyzn, których trupy padały i na mnie. Przywaliły mnie około 4 trupy. Wprowadzono dalszą partię kobiet i dzieci – i tak grupa za grupą rozstrzeliwano aż do późnego wieczoru.
Było już ciemno, kiedy egzekucje ustały. W przerwach oprawcy chodzili po trupach, kopali, przewracali, dobijali żyjących, rabowali kosztowności. Ciała dotykali przez jakieś specjalne szmatki. Mnie samej zdjęto z ręki zegarek, nie zauważyli przy tym, że jeszcze żyję. W czasie tych okropnych czynności pili wódkę, śpiewali wesołe piosenki, śmieli się. Obok mnie leżał jakiś tęgi, wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce, który długo rzęził. Niemcy oddali 5 strzałów, zanim skonał. W czasie dobijania strzały raniły mi nogę. Leżałam tak przez długi czas w kałuży krwi, przyciśnięta trupami. Myślałam tylko o śmierci, jak długo będę się jeszcze męczyć. W nocy zepchnęłam martwe ciała leżące na mnie.
Następnego dnia egzekucje ustały. Niemcy wpadli tylko kilkakrotnie z psami, biegali po trupach, sprawdzali, czy kto nie żyje. Słyszałam pojedyncze strzały, prawdopodobnie dobijali żyjących. Leżałam tak trzy dni, tj. do poniedziałku (egzekucja odbyła się w sobotę). Trzeciego dnia poczułam, że dziecko, którego oczekiwałam, żyje. To dodało mi energii i podsunęło myśl o ratunku. Zaczęłam myśleć i badać możliwości ocalenia. Próbując wstać kilka razy dostałam torsji i zawrotu głowy. Wreszcie na czworakach przeczołgałam się po trupach do muru. Wszędzie leżały trupy, wysokości co najmniej mojego wzrostu i to na całym podwórzu. Odniosłam wrażenie, że mogło tam być ponad 6000 zabitych.
[….]W nocy tygrysy (czołgi – red.) wyły bezustannie na ulicy Płockiej, samoloty bombardowały. Myślałam, że lada chwila fabryka spłonie wraz z trupami. Nad ranem uciszyło się. Weszłam na okno i na podwórzu zobaczyłam żywego człowieka – mieszkankę naszego domu ob. Zofię Staworzyńską. Połączyłam się z nią. [….]Wyszłyśmy na ul. Skierniewicką, chcąc się udać na przedmieście Czyste, gdzie znajdował się szpital. Ukraińcy stali na ulicy Wolskiej i początkowo nie zorientowali się, skąd idziemy. Zatrzymali nas i pomimo próśb i błagań, by nas puścili do szpitala jako ranne, popędzili nas w kierunku Woli, zabierając po drodze coraz więcej osób.
Niedaleko kościoła św. Stanisława rozdzielono grupę młodych i starych. Grupę młodych mężczyzn i kobiet wprowadzono do jakiegoś zburzonego domu, skąd po chwili doszły nas odgłosy strzałów. Przypuszczam, że odbyła się tam egzekucja. Resztę, w tej grupie i mnie, popędzono do kościoła św. Wojciecha przy ul. Wolskiej. Po drodze widziałam leżące na jezdni i na chodnikach trupy i części ciała. Grupy Polaków pod strażą uprzątały trupy. Stojący przed kościołem oficerowie niemieccy przyjęli nas popychaniem, biciem i kopaniem. Kościół był już zapełniony ludnością Warszawy z różnych dzielnic. Leżałam przez parę dni przy głównym ołtarzu. Żadnej pomocy nie udzielono. Jedynie współtowarzysze niedoli podali mnie tylko trochę wody. Po dwóch dniach zostałam przewieziona furmanką z ciężko rannymi lub chorymi do obozu przejściowego w Pruszkowie, skąd do szpitali w Komorowie i Leśnej Podkowie. Obecnie nie czuję się zdrowa, jakkolwiek muszę pracować, by wychować dziecko urodzone po strasznych przeżyciach.

(–) Wanda Felicja Lurie
Sędzia (–) Halina Wereńko


19 sierpnia w Podkowie Leśnej Wanda Lurie urodziła syna, któremu nadała imię Mścisław. Mścisław Lurie nauczył się mówić dopiero w wieku 5 lat, a z dzieciństwa pamięta niewiele oprócz strachu.
Wanda Lurie zmarła 19 maja 1989 roku w Warszawie i została pochowana na cmentarzu Bródnowskim.


****
Ludobójstwa w Warszawie dokonali tzw. zwykli Niemcy. Na rozkaz stawali się bestiami.  Dowodzone przez generała policji i Waffen SS Heinza Reinefartha oddziały, ściśle wypełniały przekazane im rozkazy Hitlera i Himmlera: "Nie brać jeńców, wszystkich zabić".
Po 74 latach, które upłynęły od zbrodni ludobójstwa na warszawskiej Woli, potomek "zwykłych Niemców" ma czelność pouczać Polaków, że „Dzieci nie mają nic do szukania na wojnie".


****
Po zakończeniu wojny władze polskie zażądały od władz brytyjskich ekstradycji Heinza Reinefartha, jednak alianci uznali, że może on być przydatny w procesach norymberskich i odmówili jego ekstradycji. W RFN zbrodniarz odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi rozpoczął polityczną karierę. W 1951 roku został wybrany na burmistrza miasta Westerland na wyspie Sylt. W 1962 roku zdobył mandat w landtagu w Szlezwiku-Holsztynie, a pięć lat później, po zakończeniu kadencji, otworzył kancelarię prawniczą. Władze RFN nigdy nie zgodziły się na jego ekstradycję, natomiast przyznano mu generalską rentę.

***
https://pl.wikisource.org/wiki/Zeznanie_Wandy_Lurie_o_zbrodniach_pope%C5%82nionych_przez_Niemc%C3%B3w_w_fabryce_%E2%80%9EUrsus%E2%80%9D_przy_ul._Wolskiej_w_Warszawie
http://www.polskatimes.pl/artykul/147513,powstanie-warszawskie-rzez-woli-mscislaw-lurie-wyznania-syna-warszawskiej-niobe,3,id,t,sa.html

wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura